- Gdyby w 1920 r. Polska przegrała, miałaby nikłe szanse na odrodzenie. Może bylibyśmy dziś w takiej sytuacji jak Białoruś - mówi w rozmowie z DGP Grzegorz Nowik prof. ISP PAN, wicedyrektor Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.
Dziennik Gazeta Prawna
Kto opracował plan Bitwy Warszawskiej? Czy stworzył go Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, czy też szef Sztabu Generalnego gen. Tadeusz Rozwadowski?
Piłsudski, sprawując urząd Naczelnika Państwa, był nie tylko głową państwa, ale też Wodzem Naczelnym. To ważne, bo to Wódz Naczelny podejmował zasadnicze decyzje i był za nie odpowiedzialny. Przecież wojny w 1939 r. nie przegrał szef Sztabu Generalnego gen. Wacław Stachiewicz, lecz Wódz Naczelny marszałek Edward Śmigły-Rydz. Od 30 lat pracuję w zespole naukowców badających dokumenty wojny Polski z bolszewicką Rosją. W ciągu tych lat wydaliśmy 9 tomów zawierających ponad 5,5 tys. dokumentów źródłowych. Z naszych badań wynika, że plan przygotował Józef Piłsudski w pierwszej połowie lipca 1920 r. W tym czasie gen. Rozwadowskiego nie było w Polsce, przebywał w Paryżu, gdzie kierował Polską Misją Wojskową. Wrócił do kraju dopiero 19 lipca.
I czym się wtedy zajął?
Od 22 lipca do 26 lipca przejmował obowiązki szefa SG od gen. Stanisława Hallera.
Jak Rozwadowski ocenił koncepcję Piłsudskiego?
Błyskawicznie stał się jej gorącym orędownikiem. W końcu lipca, na spotkaniu z Francuską Misją Wojskową, obstawał za jej realizacją, ostro przeciwstawiając się francuskim propozycjom, które nie przystawały do realiów tutejszego pola walki i bazowały na doświadczeniach Verdun, Marny czy Sommy. A widać to już szczególnie podczas bitwy, gdy prześledzi się zapisy rozmów telegraficznych Rozwadowskiego oraz Piłsudskiego. Ten pierwszy mówił: „Posłusznie melduję wykonanie zadania…” czy „Jak słusznie Pan Komendant przewidział…”, na co ten drugi każde zdanie rozpoczynał od słów: „Kochany Panie Gienerale, proszę zarządzić … zadysponować…, wykonać…”. Należy się Rozwadowskiemu wielkie uznanie za wsparcie Piłsudskiego, za to, że był jego prawą ręką podczas bitwy, ale to nie on był autorem planu przyszłego zwycięstwa. Tu należy zaznaczyć, że potocznie – całkowicie błędnie – za Bitwę Warszawską uznaje się starcie pod Radzyminem od 13 do 17 sierpnia i walki tylko kilku dywizji. Tak naprawdę bitwa toczyła się od końca lipca do początku września 1920 r. na obszarze dwukrotnie większym niż Belgia, Holandia i Luksemburg razem wzięte – między pruską granicą na północy, linią Wisły i Wieprza – od Torunia po Roztocze, i linią Niemna i Bugu – od Grodna po Sokal. Walczyło w niej po każdej ze stron wraz z zapleczem po blisko pół miliona żołnierzy. To plan takiej bitwy przygotował Piłsudski, to taką bitwą dowodził.
A co z sugestiami, że to Francuzi stworzyli koncepcję obrony stolicy?
Dokumentacja znajdująca się w Centralnym Archiwum Wojskowym, a także materiały francuskie i brytyjskie jasno wskazują, że żadne zagraniczne misje wojskowe nie miały wpływu na powstanie planu bitwy. Ani gen. Paul Henrys, szef Francuskiej Misji Wojskowej, ani szef sztabu marszałka Ferdinanda Focha – gen. Maxime Weygand, który przybył do Polski w końcu lipca z misją ententy. Zacytuję słowa tego ostatniego: „Zwycięstwo pod Warszawą jest polską zasługą, z racji planu opracowanego przez polski Sztab Generalny i zrealizowanego przez Wojsko Polskie. (...) Mój udział ograniczył się tylko do jednego: do sumiennej i lojalnej współpracy z dowódcami Wojska Polskiego”.
Jakie zatem były założenia planu Józefa Piłsudskiego dotyczące prowadzenia wojny z bolszewikami?
Teren, na którym miały toczyć się walki, jest rozdzielony błotami Polesia na dwa obszary operacyjne: białoruski i ukraiński. Mokradła utrudniały działania wojsk, ale ten, kto panował nad Polesiem, mógł przerzucać żołnierzy nielicznymi liniami kolejowymi wiodącymi z północy na południe – i tworzenia lokalnej przewagi albo na Białorusi, albo Ukrainie. Piłsudski uważał, że właśnie posiadanie Polesia jest kluczem do prowadzenia wojny z Rosją bolszewicką, że poprzez ten obszar można stosować „ruch roszadowy”, polegający na przegrupowaniu wojsk do skrzydłowych uderzeń. Polska, mająca pięciokrotnie mniej liczną armię niż bolszewicka Rosja, mogła w ten sposób niwelować dysproporcję sił.
A kiedy powstał plan Bitwy Warszawskiej?
To początek lipca 1920 r. Plan polegał na koncentracji polskiej kawalerii na południowym odcinku frontu, na Wołyniu, aby pobić konną armię Siemiona Budionnego. To właśnie jego Konarmia napędzała na Ukrainie tempo sowieckiej ofensywy. Szybko parła do przodu, ale zaczęła borykać się z ogromnymi problemami logistycznymi.
Jakimi?
Każdy koń zjada dziennie ok. 10 kg owsa, zaś cała armia Budionnego liczyła aż 30 tys. tych zwierząt. Sowieci na zajętych terenach byli więc jak szarańcza, bo musieli wyżywić nie tylko siebie, lecz także ogromną liczbę koni. Żyli z rabunku żywności, rekwirowali ją na miejscu, bo tabory nie nadążały za tempem marszu armii. W sytuacjach krytycznych można żywić konie sieczką, czyli pociętą słomą – bywało, że cięto szablami strzechy chłopskich chałup, ale na takiej paszy konie długo nie pociągną. Armia musiała więc cały czas się przemieszczać, by zyskiwać tereny do rekwizycji żywności. Pobicie jej, a choćby zatrzymanie, wymuszało głęboki i szybki odwrót na tyły, w kierunku taborów wiozących owies. Ponadto w taborach jechała amunicja, której nie można było zdobyć na miejscu. Każde więc nasze zwycięstwo powodowało mniejszy lub głębszy odwrót Konarmii Budionnego, przerwę w walkach, którą wojsko polskie mogło wykorzystać na przegrupowanie. Plan wielkiej kombinacji polegał więc na pobiciu Budionnego, przegrupowaniu wojsk z Ukrainy przez Polesie na Białoruś i uderzeniu na skrzydło wojsk Tuchaczewskiego maszerujących na Warszawę.
Jak zatem wyglądała latem 1920 r. sytuacja na froncie południowym?
W lipcu armia Budionnego nie zniszczyła żadnej polskiej dywizji, rozbiła tylko I Brygadę Rezerwową nad Słuczą i Horyniem, zajmowała teren i zmuszała nasze wojska do odwrotu. Trwał swoisty kontredans, którego przykładem są bitwy nad Uszą, pod Zwiahlem, Korcem czy Równem, gdy Budionny był odrzucany, ale my musieliśmy się cofać. Najważniejsza była jednak bitwa pod Brodami i Beresteczkiem, która trwała od 25 lipca do 3 sierpnia. Siłom polskim udało się pobić Budionnego, zmusić go na niemal dwa tygodnie do odwrotu. To otworzyło warunki do realizacji koncepcji bitwy warszawskiej i pozwoliło przerzucić wojska na północ. Bez wygranej na Ukrainie nie dałoby się pobić Armii Czerwonej. Pierwotnie miejscem, do którego z rejonu Kowla miały zostać przegrupowane wojska do kontrofensywy, był Brześć Litewski, ale po jego upadku 1 sierpnia, Piłsudski 6 sierpnia w rozkazie Nr 8358/III zadecydował, że tym rejonem będzie Lubelskie za linią rzeki Wieprz. To rejon bezpośrednio na zachód od Polesia.
Jaką rolę w Bitwie Warszawskiej odegrało złamanie bolszewickich szyfrów?
Zespół Biura Szyfrów od sierpnia 1919 r. do października 1920 r. złamał ponad 100 rosyjskich kluczy szyfrowych i odczytał kilka tysięcy depesz. Była to głównie korespondencja wojskowa, ale też informacje polityczne i dyplomatyczne.
Jak ważne było to osiągnięcie?
To miało ogromne znaczenie dla prowadzenia wojny, bo dawało nam ogromną wiedzę o poczynaniach przeciwnika, jego zamierzeniach, sile, ugrupowaniu, ale i słabościach. To z niej dowiadywaliśmy się o kłopotach Konarmii Budionnego z zaopatrzeniem. Sukcesy kryptologów równoważyły więc do pewnego stopnia potencjał sowiecki i polski. Jeśli na jednej szali położymy 5-milionową Armię Czerwoną, mającą 2,5 tys. świetnie wyszkolonych carskich oficerów, z jednolitym systemem dowodzenia i uzbrojenia, z wielkim wybudowanym przed I wojną światową przemysłem zbrojeniowym, a na drugiej szali złożymy niespełna milionowe Wojsko Polskie, mające uzbrojenie francuskie, niemieckie i austriackie, a do tego oficerów mówiących różnymi językami, bez przemysłu zbrojeniowego w kraju, gdzie każdy karabin i armatę oraz amunicję do nich trzeba było sprowadzić z zagranicy, to te informacje dawały nam dodatkowe wsparcie. Według mnie to one przyczyniły się do przechylenia szali zwycięstwa.
Kto zbudował system wywiadowczy?
To zasługa z jednej strony oficerów służących wcześniej w armiach państw zaborczych, bo to oni przenieśli do Wojska Polskiego doświadczenia, lecz także profesorów politechnik: Lwowskiej i Warszawskiej, którzy stworzyli system radionasłuchu. Do tego profesorowie matematyki razem z wojskowymi łamali szyfry. Nie da się zbudować nowoczesnych systemów wywiadu, pozyskiwania informacji, dowodzenia, bez nauki i ludzi wykształconych, bez czerpania doświadczenia od najlepszych. Nasz żołnierz wiedział, gdzie maszerować i gdzie uderzyć. Za jego zaopatrzenie – jako minister kolei żelaznych – odpowiadał prof. Kazimierz Bartel z Politechniki Lwowskiej, przyszły premier. Przykłady można mnożyć. Bez polskich naukowców nie byłoby tego sukcesu.
Czy bolszewicy nie zorientowali się, że są podsłuchiwani?
Nie byli tego świadomi do końca wojny. Do tej pory w ich opracowaniach pojawiają się stwierdzenia, że szyfry były doskonałe.
A co z legendą, że podczas bitwy zakłócono pracę bolszewickich sztabów fałszywymi informacjami?
Tuchaczewski informację o kontrofensywie znad Wieprza, która przesądziła o naszym zwycięstwie, otrzymał 36 godzin po jej rozpoczęciu. Wojsko Polskie nacierało od świtu 16 sierpnia, a on dopiero w nocy z 17 sierpnia na 18 sierpnia wydał rozkazy, które w nocy i nad ranem były rozsyłane drogą radiową. I dopiero wtedy, na podstawie decyzji szefa sztabu gen. Rozwadowskiego oraz szefa radiotelegrafii płk. Tadeusza Jawora, od 18 sierpnia do 20 sierpnia postanowiono zagłuszać sowiecką łączność radiową. Skutkiem tego były ataki IV Armii sowieckiej na Płock i Włocławek, gdy pozostałe wojska Frontu Zachodniego już się zaczynały wycofywać na wschód.
A co z legendą o pociągu, który przywiózł do Skierniewic amunicję niezbędną do prowadzenia wojny?
To też wyglądało inaczej. Wojsko polskie uzbrojone było w 50 proc. w broń francuską, w 30 proc. – niemiecką, a w 20 proc. – austriacką. Naboje do broni austriackiej i niemieckiej mogliśmy kupić tylko w Budapeszcie, bo na skutek dywersji bolszewickiej spłonęła największa fabryka w Austrii. Amunicję tę nabywaliśmy od 1918 r., z kilkumiesięczną przerwą od marca do lipca 1919 r. w okresie istnienia Węgierskiej Republiki Rad. Potem kupowaliśmy ją regularnie, płacąc Węgrom za nią węglem. Latem wystąpił kryzys zaopatrzenia związany ze zwiększonym zużyciem, czeską blokadą transportów z Austrii i Węgier oraz wspomnianym pożarem w Austrii. Wówczas Węgrzy oddali nam cały swój zapas naboi – milion sztuk, zaś łącznie kupiliśmy u nich 38 mln sztuk amunicji. Tego nie da się przewieźć jednym pociągiem.
Jak więc dostarczono tę amunicję?
Przez Rumunię, bo władze Czechosłowacji zablokowały najkrótsze szlaki kolejowe przez Słowację. Legenda jest więc piękna, ale taką tablicę, jaka jest w Skierniewicach, można powiesić w każdym większym polskim węźle kolejowym.
Nie można więc mówić o tym, że ten jeden pociąg uratował front?
Nie powinniśmy utrwalać legendy, nawet tak pięknej, na jednostkowym fakcie.
A czy można mówić, że to węgierska amunicja uratowała Polskę?
Bez niej byśmy sobie nie poradzili. Zresztą Budapeszt sprzedawał ją nam wbrew Entencie – Węgry, jako jedno z dawnych państw centralnych, podlegało nakazanym przez traktaty pokojowe rozbrojeniu, częściowej demilitaryzacji, zakazowi eksportu broni i amunicji itd.
Jeśli mówimy o mitach, to jak pan ocenia śmierć księdza Ignacego Skorupki?
Jego ofiara życia miała ogromne znaczenie dla umocnienia morale. Społeczeństwo początkowo nie było zainteresowane wojną, która toczyła się kilkaset kilometrów od Warszawy. Poborowi, w większości chłopi, starali się zresztą unikać pójścia do armii, nie rozumieli, czym jest „Polska” i dlaczego walczymy z bolszewikami gdzieś daleko na Białorusi i na Ukrainie. Ponadto odwrót osłabił morale, to zjawisko charakterystyczne dla każdej armii. Dopiero zasilenie wojska ochotniczym i patriotycznym elementem – głównie lepiej wykształconym i z miast, w tym kapelanami wojskowymi – zmieniło sytuację i stworzyło nową jakość.
A co z samymi działaniami pod Ossowem i Radzyminem?
Radzymin i Ossów to miejsca, gdzie agresor został zatrzymany – i to jest ich znaczenie. Natomiast prawdziwym przełomem była polska kontrofensywa znad Wieprza. To ona doprowadziła do zwycięstwa, a nie odzyskanie Radzymina czy kontratak batalionu ochotników pod Ossowem.
Kolejny mit to eskadra Coopera.
Tylko jedna z 21 eskadr. Zasłużona, nieco egzotyczna. Tak, był w niej kwiat lotników amerykańskich, ochotnicy z Francji i Włoch. Tak, jednostka ta dostawała nowe samoloty. Tak, jej lotnicy mieli najwięcej odznaczeń. To jednak – powtarzam – była tylko jedna z 21 eskadr. To piękna legenda Meriana Coopera, potomka adiutanta Kazimierza Pułaskiego, towarzyszącego mu do śmierci pod Savannah, zobowiązującego się do spłacenia „długu honorowego” w walce o niepodległość Polski. Takie legendy pięknie wpisują się w historię, ale zapewniam, że każda z polskich eskadr lotniczych ma równie piękne dzieje i wspaniałe zasługi.
A co z rzekomym konfliktem Józefa Stalina z Michaiłem Tuchaczewskim, który doprowadził do klęski wojsk sowieckich i jednocześnie stał się potem jedną z przyczyn śmierci radzieckiego marszałka w 1937 r.?
To również wyglądało nieco inaczej. Pierwotny sowiecki plan wojny z Polską zakładał, że gdy wojska bolszewickie nacierające z Białorusi i Ukrainy osiągną linię Niemna i Bugu – na kształt grotu – potem uderzą na Warszawę. Stało się inaczej. Z powodu tryumfalnych meldunków Tuchaczewskiego, że Polacy są pobici i wojnę zakończy w dwa tygodnie, Włodzimierz Lenin podjął decyzję o zmianie kierunków uderzenia frontów. Postanowił zająć stolicę Polski jedynie siłami z Białorusi, zaś wojsko z Ukrainy miało nacierać na kluczowy węzeł kolejowy, łączący 9 linii, czyli Lwów – i dalej na przełęcze karpackie. W ten sposób w miejsce grotu powstały widły o dwóch zębach skierowanych w rozbieżnych kierunkach.
Na co liczył Lenin?
Front Zachodni Tuchaczewskiego miał zanieść proletariacką rewolucję do Warszawy, zająć Pomorze Gdańskie i oddać je Niemcom. Przywrócenie granic z 1914 r. miało skłonić Niemcy do sojuszu z bolszewicką Rosją, zresztą taki pakt był już negocjowany w Berlinie od maja 1920 r., i przekreślić traktat wersalski, a więc europejski ład ukształtowany w wyniku klęski państw centralnych w Wielkiej Wojnie. Zaś Front Południowo-Zachodni miał przez Lwów i Karpaty dotrzeć na Nizinę Naddunajską, rozpalić na nowo rewolucję na Węgrzech, w Austrii, na Bałkanach, w Czechosłowacji.
To były realne cele?
Lew Trocki, komisarz ludowy do spraw wojskowych, chciał przede wszystkim zdobyć Warszawę i iść na Niemcy – największe skupisko klasy robotniczej, a potem dalej wspólnie na Zachód. Zaś Stalin, wówczas komisarz polityczny Frontu Południowo-Zachodniego, nie chcąc pozostawać w cieniu Trockiego, naciskał na równoległe szybkie poniesienie rewolucji do środkowej Europy i na Bałkany. Trockiemu udało się wymóc na Leninie powrót do pierwotnej koncepcji, ale nie mógł jej wyegzekwować wobec sprzeciwu Stalina. W dowództwie bolszewickim i w partii trwał – w kluczowym okresie wojny – konflikt między zwolennikami tych dwóch opcji. To dlatego Armia Konna była dwukrotnie przekierowywana: pierwotnie na Chełm – Lublin i Warszawę, następnie na Lwów i ponownie spod Lwowa na Zamość. Ten spór nazwano potem w historiografii sowieckiej błędem warszawskim.
Co by było, gdybyśmy przegrali wojnę z bolszewikami?
Na to może odpowiedzieć tylko Cyganka. Ja mogę powiedzieć, co nam groziło. A groziła nam zbrodnia katyńska już w 1920 r. Polski Komitet Rewolucyjny, Pol rewkom, złożony z bolszewików, którzy mieli rządzić Polską, szykował się do eksterminacji elit. Po niej Polska miałaby niewielkie szanse na odrodzenie narodowe i państwowe. Może bylibyśmy dziś w takiej sytuacji jak Białoruś.
Czy bolszewicka rewolucja mogłaby się roznieść dalej?
Na basen naddunajski, Bałkany, środkową Europę – tak. Państwa nadbałtyckie – Litwa, Łotwa i Estonia, podobnie jak Gruzja, Azerbejdżan i Armenia, Białoruś i Ukraina zniknęłyby z mapy Europy. To wszystko było już zaplanowane przez bolszewików. Co byłoby dalej – zależałoby od postawy Niemiec. Te miały dwa wyjścia. Albo wystąpić przeciwko entencie i dołączyć do bolszewików – traktat był negocjowany w Berlinie z władzami Republiki Weimarskiej – albo walczyć u boku państw ententy przeciwko bolszewikom. W obu wariantach oznaczało to rewizję traktatu wersalskiego, oczywiście naszym kosztem. Przegrana niosła najróżniejsze scenariusze zagrożeń o ogromnej skali, dlatego właśnie brytyjski polityk Edgar Vincent D’Abernon uznał Bitwę Warszawską za XVIII decydującą bitwę w dziejach świata, a jednocześnie najbardziej niedocenianą i zapomnianą.