Nie chodzi o sprawę donosu, lecz bardziej ogólnie o to, co Milan Kundera robił, zanim został francuskim pisarzem czeskiego pochodzenia, piewcą „śmieszności” i „nieistotności”.
91-letni Milan Kundera nie ma łatwych relacji z czeską ojczyzną. Problemem nie jest to, że wyemigrował w 1975 r. do Francji – po sowieckiej interwencji i zdławieniu Praskiej Wiosny wyjechały z Czechosłowacji, dobrowolnie lub pod przymusem, tysiące ludzi; Kundera już na początku lat 70. wiedział, że jest w CSRS autorem niepublikowalnym – wydano na niego cenzorski zapis. Problemem jest to, że autor „Nieznośnej lekkości bytu” nie wrócił. Przeciwnie: porzucił nie tylko ziemię przodków, lecz także język czeski – przed ponad trzema dekadami zaczął tworzyć po francusku i konsekwentnie się tego trzyma. Pamiętamy emigracyjne powroty Czesława Miłosza i Sławomira Mrożka po 1989 r., w wypadku Kundery nic takiego się nie wydarzyło, można nawet powiedzieć, że więzi łączące pisarza z Czechami uległy dalszemu rozluźnieniu: do dziś na czeskim rynku nie ukazał się przekład ani jednej powieści – a są takie cztery – napisanej przez Kunderę po francusku (ten stan rzeczy ma podobno ulec zmianie jesienią tego roku), Kundera nie udziela wywiadów, nie odpowiada na pytania czeskich mediów, nie komentuje (wyjąwszy zdawkowe uwagi pomieszczone w esejach) własnej twórczości i biografii.

Fatalna walizka

Sytuacji z pewnością nie poprawiła afera Dvořáčka – w 2008 r. historyk Adam Hradilek opublikował w prestiżowym tygodniku „Respekt” artykuł, z którego wynikało, że na samym początku lat 50. Kundera, wówczas 21-latek, złożył na ręce bezpieki donos na znajomego swojej przyjaciółki z akademika, rzeczonego Dvořáčka. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Miroslav Dvořáček był prawdziwym, choć niewydarzonym agentem emigracyjnego wywiadu współpracującego z CIC (Counter Intelligence Corps, poprzedniczką CIA).
Przekroczywszy nielegalnie granicę, miał w Pradze skaptować do współpracy pewnego inżyniera, a nie mogąc nawiązać z nim kontaktu, snuł się po mieście i robił zakupy – napotkana przypadkiem na praskiej ulicy koleżanka z rodzinnego miasteczka obiecała mu nocleg w akademiku i zobowiązała się przechować walizkę (nosił w niej kupione przedmioty, m.in. dwa kapelusze). Rzecz w tym, że czasy były stalinowskie, a koleżanka deklarowała się jako lojalna komunistka, podobnie jak jej narzeczony, któremu o wszystkim opowiedziała, i podobnie jak młody student Milan Kundera. Tak czy owak, kiedy Dvořáček przybył do akademika, czekała już na niego milicja – kosztowało go to 22 lata więzienia i obozu pracy, z czego odsiedział lat 14. Nazwisko Kundery jako informatora widnieje na milicyjnym protokole.
W 2008 r. wybuchła z tego powodu wielka afera, sprawa wszelako nie jest prosta i nie da się jednoznacznie orzec, kto i z jakiego powodu doniósł na Dvořáčka – nie wdając się w szczegóły, powiedzmy tylko, że działo się to w atmosferze realnej nagonki na „zewnętrznych i wewnętrznych wrogów” partii, a zatem Kundera – który miał wówczas z kolegami sprawę przed sądem partyjnym za, uwaga, dowcipy w prywatnej korespondencji – mógł słusznie uważać, że jest obiektem prowokacji. Kundera ponadto był z ramienia samorządu studenckiego „szefem” akademika, być może więc znalazł się w protokole milicyjnym niejako z automatu (brakuje tam jego podpisu i numeru dowodu osobistego). Niewykluczone zresztą, że nie chodziło o samego Dvořáčka, ale o jego trefną walizkę z kapeluszami – ktoś (może Kundera, może kto inny) ze strachu zgłosił, że w akademiku znajduje się podejrzany bagaż o nieznanej zawartości.
Pisarz przerwał milczenie i oświadczył, że nie przypomina sobie podobnego zdarzenia, nie ma pojęcia, kim jest Miroslav Dvořáček, dodał też, że „Respekt” nie kontaktował się z nim przed publikacją tekstu, nie dano mu więc szansy na ustosunkowanie się do oskarżeń. Prywatnie uważał ponoć, że to specyficzna forma „zemsty”, jaką czeski światek postanowił na nim wywrzeć za jego ogólne désintéressement sprawami ojczyzny. Tak czy owak – jak mawiają Amerykanie – gówno wpadło w wentylator: i nie chodzi konkretnie o sprawę donosu na Dvořáčka, lecz bardziej ogólnie o to, co Milan Kundera robił, zanim został francuskim pisarzem czeskiego pochodzenia, światowej sławy prozaikiem, ironistą, piewcą „śmieszności” i „nieistotności”.

Byłem palantem

Trudno było wątpić, że znajdzie się śmiałek chcący podjąć próbę rozbrojenia tej bomby – i owszem, znalazł się: czesko-amerykański pisarz i publicysta Jan Novák (wyemigrował do USA jako nastolatek w 1968 r.), współautor autobiografii Miloša Formana „Co ja vím?” (1994 r. – po polsku ukazała się w 1996 r., w wersji nie wiedzieć czemu mocno skróconej, jako „Moje dwa światy. Wspomnienia”, wyd. Videograf II, przeł. Jacek Illg), autor świetnej powieści dokumentalnej „Nie jest źle” (2004, wyd. pol. Książkowe Klimaty 2014, przeł. Dorota Dobrew) o braciach Mašínach, młodocianych antykomunistycznych partyzantach, „terrorystach”, którzy zdołali w 1953 r. brawurowo uciec ze stalinowskiej Czechosłowacji na Zachód.
Jan Novák pod koniec czerwca wydał 900-stronicową książkę „Kundera. Český život a doba” – tytuł jest trochę wieloznaczny i trochę niezręczny, najczytelniej, choć nie całkiem wiernie, byłoby przetłumaczyć go jako „Kundera. Okres czeski na tle epoki”, w każdym razie Novákowi szło o to, aby opisać życie pisarza do momentu jego wyjazdu z Czechosłowacji i nadać mu konkretny dziejowy kontekst. Co go zmotywowało do tej pracy? Poczucie, że w istocie niewiele wiadomo o czeskich losach Kundery, do czego przyczynił się także sam pisarz – wielki przeciwnik interpretowania twórczości za pomocą biografii – który swoją przeszłość na różne sposoby mistyfikuje i zaciera ślady (choćby z premedytacją niszcząc listy i notatki, a także zobowiązując do milczenia znajomych z młodości).
W oczach zachodniej publiki Kundera jest politycznym emigrantem, antytotalitarnym opozycjonistą, który ciężko przeżył 1968 r. i późniejsze prześladowania, by aktem wyjazdu z Czechosłowacji tak naprawdę wrócić na Zachód (bo, jak napisał w eseju „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”, Europa Środkowa została kulturowo uprowadzona i zgwałcona przez sowieckich komunistów). Problem w tym, naturalnie, że zanim Kundera stał się człowiekiem z tej narracji, był kimś innym: komunistą właśnie, najpierw młodziutkim poetą piszącym – fatalne – wiersze w hołdzie Stalinowi, potem lojalnym aparatczykiem reżimowych organizacji literackich, następnie – jako 34-latek – najmłodszym laureatem Nagrody Państwowej im. Klementa Gottwalda (1963 r.) i gwiazdą czechosłowackiego teatru (sztukę „Właściciele kluczy” grano naraz na kilkunastu scenach w całym kraju), a jeszcze później bestsellerowym prozaikiem i zatroskanym partyjnym reformatorem upominającym się w Związku Pisarzy o socjalizm „z ludzką twarzą”. Na dobrą sprawę dopiero Praska Wiosna uczyniła z Kundery opozycjonistę, niemniej nawet jako inwigilowany „prawicowy pisarz” (tak stoi w dokumentach bezpieki – jak niewiele w sumie trzeba, by stać się wrogiem władzy) był ostrożny, unikał politycznego zaangażowania, a Václava Havla i innych jawnych dysydentów uważał za utopistów niespełna rozumu.
To oczywiście żadne odkrycie, że środkowoeuropejski intelektualista przebył drogę od stalinizmu do demokratycznego antytotalitaryzmu – przebudzenie z komunistycznych majaków było przecież masowe, czasem nieco kunktatorskie, czasem ślepo odważne i buntownicze, ale mówimy zasadniczo o współdzielonym doświadczeniu pokoleniowym (tak w Czechach, jak i w Polsce). Kundera nie jest tu wyjątkiem. Rozumiem jednak, że tym, co sprowokowało Nováka, był zasadniczy fałsz Kunderowych fantazji o swoich czechosłowackich latach – Kundera na Zachodzie w pierwszej dekadzie emigracji udzielał wywiadów, w których plótł rozmaite androny i zmyślał na całego; francuscy czy amerykańscy dziennikarze łykali jak pelikany te opowieści zza żelaznej kurtyny, w których Kunderę rzekomo wyrzucono ze studiów (nie wyrzucono), więc musiał zarabiać na życie jako robotnik i muzyk w objazdowej kapeli (nic takiego nie miało miejsca), że do trzydziestego roku życia komponował, pisał jakąś marną poezję i coś tam malował, ale ogólnie to było bez znaczenia (ale nie przeszkodziło mu to do tej trzydziestki wydać trzech, wielokrotnie potem wznawianych, zbiorów socrealistycznych wierszy).
W tej wersji Kundery rodzi się on jako nowy człowiek z chwilą ukończenia debiutanckiej powieści, „Żartu” (1965 r., wydanej w dwa lata później). Co ciekawe – być może, w subiektywnym odczuciu pisarza, rzeczywiście tak było. W wywiadzie udzielonym w 1986 r. Jasonowi Weissowi dla „New England Review” Kundera ujmuje tę postawę następująco: „Kiedy miałem 20 lat, nadszedł stalinizm, stalinowski terror. Ten terror miał poparcie ogromnych rzesz młodych ludzi. Było tak, ponieważ młodzi dostrzegli w nim rewoltę wymierzoną w stary świat itp. Trochę to trwało, ale ta obserwacja doprowadziła mnie do konfrontacji nie tylko z kwestią terroru, lecz także z kwestią młodości jako takiej. Dlatego nie mam w sobie za grosz adoracji, jaką miewa się w odniesieniu do młodości. (...) Kiedy wspominam młodego siebie, nie czuję entuzjazmu ani lirycznej nostalgii. Nie chciałbym nigdy spotkać tego kretyna, którym wtedy byłem. Nie pogodziłem się ze sobą dwudziestoletnim. Wydaje mi się, że byłem palantem z każdego możliwego punktu widzenia i stąd także mój podejrzliwy stosunek do młodości, szczególnie gdy wiąże się ona z jakimś lirycznym podtekstem”.

Biografistyka naiwna

Książka Nováka jest – od razu zaznaczę – tekstem dość dziwacznym. Składa się z ponad setki krótkich rozdziałów, który prawie każdy, niczym skecz, kończy się moralizatorską puentą. Novák czuje potrzebę puentowania, bo przywiązał Kunderę do pręgierza i każdy z ciosów, jakie mu zadaje, po prostu musi wybrzmieć.
„Kundera. Český život a doba” przynosi ogromny nawał bardzo interesujących szczegółów – praca faktograficzna, jaką wykonał Novák, zasługuje na podziw, zwłaszcza gdy się pamięta, że Kundera dokonał czystki w dokumentach osobistych – ale są one zaopatrzone w autorskie interpretacje Nováka, utrzymane w duchu, by tak rzec, „biografistyki naiwnej”, a ponadto autor nie znalazł żadnego sitka, które pozwoliłoby mu odsiać sprawy ważne od nieważnych.
Przez tę książkę się brnie, trzeba jakoś znieść próby interpretowania dzieł literackich Kundery jako źródła wiedzy o jego życiu (Novák idzie tu vabank, biorąc sceny, powiedzmy, z opowiadań ze zbioru „Śmieszne miłości” bądź z powieści „Życie jest gdzie indziej”, i przykładając je jeden do jednego do luk w pisarskim życiorysie), trzeba wygasić w sobie moralny sprzeciw przeciwko wykorzystywaniu przez autora in extenso transkrypcji z podsłuchów (StB, Státní Bezpečnost, po 1968 r. chętnie wsłuchiwała się w osobiste życie Kundery, jego żony i jego przyjaciół), wreszcie, trzeba podjąć próbę zrozumienia, po jaką cholerę potrzebna nam wiedza o tym, że Kundera lubił, jak koledzy patrzą, kiedy on uprawia miłość z różnymi paniami w swojej garsonierze.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Kundera okazał się dla programowego antykomunisty Nováka zbyt trudnym bohaterem – wymykającym się banalnym, jednoznacznym opiniom, drgającym jak struna rozpięta między rzeczywistością a fikcją, poddającym swoją przeszłość artystycznej obróbce i mitologizacji. Ta książka próbuje uczynić z Kundery kozła ofiarnego, podczas gdy czeskie społeczeństwo nie uporało się do tej pory (i wcale nie zamierza się uporać) ani ze stalinizmem, ani ze swoją apatyczną biernością czasów „normalizacji” po końcu Praskiej Wiosny (pamiętacie, jak ubecy w oscarowym „Koli” Jana Svěráka cynicznie dzwonią kluczami podczas demonstracji na Placu Wacława jesienią 1989 r.?); czeskim premierem może być były TW, miliarder z nomenklaturową przeszłością, prezydentem zaś człowiek miłośnie wpatrzony w Moskwę i Pekin.
„Kundera. Český život a doba” jest ciekawą książką pomimo prokuratorskich zapędów Nováka. Na przykład stawia pytanie, którego autor najwyraźniej sobie nie zadał (przynajmniej nie wprost, a zadał sobie wprost wiele pytań, często są to zdania oznajmujące opatrzone asekuracyjnie znakiem zapytania): czy pisarz musi koniecznie być dobrym człowiekiem? Literatura często staje się ciekawa i atrakcyjna właśnie dzięki temu, że stoją za nią niezupełnie czyste intencje, że nie daje czytelnikowi łatwego rozgrzeszenia, że wbija go w poznawczy dyskomfort, poczucie wstydu albo brzydkiej satysfakcji. Pisarze i pisarki to niejednokrotnie banda strasznych, egoistycznych, narcystycznych łajdaków – można przypuszczać, że talent musi mieć swoją cenę, że artystyczna nadwrażliwość ma przełożenie na relacje międzyludzkie i vice versa, chociaż brak tu jakiejkolwiek systematyczności pozwalającej na proste interpretacje.
Seksapil powieści Kundery bazował zawsze na tym właśnie, że budował perwersyjny, czasem nawet sadomasochistyczny dystans między narratorem a postaciami, o których opowiada – podobnym dystansem posłużył się później Michel Houellebecq i także odniósł literacki sukces. Czytelników kręci to pęknięcie. Uwaga! Ten dystans nie jest tożsamy ze zdystansowaniem samego autora, może być paradoksalnym przejawem rozpaczy, desperacji, wściekłości, miłości, mizantropii.

Małe kroczki nad przepaścią

To nas prowadzi do kolejnej kwestii – do tego, czy pisarz może być autorem absolutnym (w tym: autorem swego życia). Kundera ma tutaj przekonania radykalne: to wyłącznie autor decyduje o tym, co ważne i znaczące w jego dziele. Stąd jego skłonności do obsesyjnej kontroli nad przekładami swoich książek (okazuje się, że brak przekładów francuskich powieści Kundery na czeski ma swoje źródło w tym, że Kundera po prostu nie znalazł tłumacza bądź tłumaczki, którym mógłby w pełni zaufać), stąd niechęć do udzielania wywiadów (a nuż wypsnie się coś bez autoryzacji).
Ten radykalizm zdiagnozował trafnie czeski filozof Václav Bělohradský w eseju „Marzenie Kundery o autorstwie absolutnym”, zauważając przy okazji, że jest to kompletna utopia – pisarz z chwilą publikacji przestaje być faktycznym właścicielem (w sensie: interpretatorem) dzieła literackiego, jeśli ma choćby jednego czytelnika. W dodatku niejednokrotnie zdarza się tak, że cenne dla przyszłych odbiorców okazuje się nie to, co sobie pisarz wymyślił, ale coś całkiem innego. Cervantes nie cenił swojego „Don Kichota”, Conan Doyle nie cierpiał Sherlocka Holmesa, ale ludzie przytulili z ich twórczości właśnie te „chałtury”. „Bez grzebania w śmieciach nie da się zrozumieć żadnego ludzkiego dzieła ani czynu. Interpretacja ma swoją ontologiczną misję – zgnieść pychę autorów, którzy wierzą, że mogą decydować o znaczeniu swojej twórczości. (...) Tylko pycha nie pozwala autorom zaakceptować niewzruszonej zależności ich zdań od zdań innych ludzi” – pisze Bělohradský. Oczywiście artystyczne ambicje Kundery sięgały dalej, aż ku pełnemu panowaniu nad tym, co w jego biografii minione i zamknięte. Ale zawsze znajdzie się jakiś Novák…
Kolejnym tematem książki Nováka jest – znów chyba mimochodem – wspomniana już utrata idealistycznych iluzji przez całą generację młodych komunistów. Kundera (taki przynajmniej portret psychologiczny wyłania się z tej opowieści) to człowiek lękający się chaosu i potencjalnie złych wyborów – tacy ludzie zawsze stoją nad przepaścią, zawsze są mentalnie o sekundę od katastrofy. Stąd jego metoda małych kroczków, stąd asekuranctwo, stąd wreszcie słabość tego zadeklarowanego racjonalisty do wyrafinowanych horoskopów. Wszyscy znamy takich ludzi, nie są ani lepsi, ani gorsi od śmiałków i lekkoduchów, zrządzeniem losu Kunderze – wahającemu się mizantropowi – przyszło żyć w samym epicentrum totalitaryzmu. Mogę zrozumieć, że jedynym sposobem, by sobie jakkolwiek wybaczyć tamto zaangażowanie (cała seria złych wyborów!), jest totalna amnezja.

Jaka będzie twoja przeszłość?

Książka Nováka wywołała istny huragan w czeskich mediach, wpisując się, też pewnie niechcący, w rozrywające tamtejszą społeczność podziały: na wielkie miasta i prowincję, na kosmopolitów i patriotów, na zwolenników patriarchatu i feminizmu, na lewicowców i ultraliberałów, na kibiców i przeciwników lustracji.
Reakcje były nader żywe – Novákowi dostało się za zbudowanie literackiego odpowiednika „rozrzutnika gnojówki”, oskarżono go, że mimo deklarowanego antykomunizmu nie ma oporów przed ufnym brudzeniem sobie rąk bezpieczniacką dokumentacją. Z drugiej strony: chwalono go za odwagę w burzeniu fałszywych pomników, za szczerość w naświetlaniu mroczniejszych rejonów biografii pisarza, którego wielu w Czechach ma za uzurpatora. Przebiło się parę głosów wskazujących rzeczowo, że Novák wprawdzie zgromadził wielką górę faktów, ale potem nie wiedział, co ma z nią zrobić, więc dyletancko poszedł po linii najmniejszego oporu – wybrał sobie te, które potwierdzały jego marną opinię o Kunderze. I że Kundera wciąż czeka na biografa znającego się na literaturze i dysponującego stosownym warsztatem krytycznym.
„Książkę o Kunderze powinna napisać jakaś inteligentna, wykształcona, wrażliwa, młoda kobieta, ponieważ świat Kundery jest światem wartości patriarchalnych, Novák nie jest w stanie ich zdemaskować, bo sam nimi żyje” – zauważyła znakomita prozaiczka Radka Denemarková, zwracając uwagę na to, że przyszła biografia Kundery może wcale nie skupiać się na jego komunizmie, ale raczej na jego przynależności do grupy uprzywilejowanych, dominujących, białych samców. To tak na marginesie uwag profesora Bělohradskiego na temat tego, czy pisarz może być autorem absolutnym. Nie może.
Kiedy wspominam młodego siebie, nie czuję entuzjazmu ani lirycznej nostalgii. Nie chciałbym nigdy spotkać tego kretyna, którym wtedy byłem. Nie pogodziłem się ze sobą dwudziestoletnim. Wydaje mi się, że byłem palantem z każdego możliwego punktu widzenia i stąd także mój podejrzliwy stosunek do młodości, szczególnie gdy wiąże się ona z jakimś lirycznym podtekstem – mówił Kundera
Jan Novák, „Kundera. Český život a doba”, Argo/Paseka 2020