Rosja to inna historia – i nie jest trudno zrozumieć białoruski lęk przed wchłonięciem przez sąsiada. Rosja jest ogarnięta obsesją siły i słabości, dominacji i podporządkowania.
Magazyn DGP 31.01.20 / Dziennik Gazeta Prawna
Władimir Putin gościł ostatnimi czasy na pierwszych stronach polskich gazet, nie wychodził z naszych telewizorów, a wszystko to, oczywiście, w związku z jego próbą rewizji historii II wojny światowej – Kreml i podległe mu media zaczęły wrabiać Polskę w kolaborację z III Rzeszą oraz współsprawstwo w wymordowaniu milionów Żydów.
Mniejsza nawet o domniemane cele tych działań – czy chodziło o rosyjską politykę wewnętrzną, a ściślej o poszukiwanie przez władzę legitymizacji w obliczu kolejnej fali społecznego niezadowolenia, czy ewentualnie o bratnią pomoc w marginalizacji Polski na arenie międzynarodowej i grę w rozbicie jedności Unii Europejskiej (być może chodziło o jedno i drugie – ostatecznie Warszawa po wstaniu z kolan sama wyrżnęła z całej siły facjatą w glebę, a kopnąć leżącego: żadna sztuka). Putinowi udało się co innego, zresztą nie pierwszy raz: symboliczne utożsamienie własnego wizerunku z całą Rosją, Rosją jako taką. Putin to Rosja, Rosja to Putin.
Alaksandr Łukaszenka uczynił z podobnego utożsamienia swój znak firmowy – został surowym, lecz dobrym królem Białorusi, władcą, który wszystkiego dogląda osobiście, każdą śrubkę w kraju przykręca faktycznie on sam, nawet jeśli robi to czyjąś oddelegowaną ręką.
Małgorzata Nocuń (red.), „Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi”, Czarne 2019 / DGP

Jesteś bezpieczny

Nadarza się okazja, by objechać szerokim łukiem tę zasłonę dymną i przyjrzeć się temu, jak wygląda w Rosji i na Białorusi zwykłe ludzkie życie – a to dzięki dwóm niedawno opublikowanym u nas książkom reportażowym: antologii „Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi” pod redakcją Małgorzaty Nocuń oraz zbiorowi „Przyszło nam tu żyć” rosyjskiej reporterki Jeleny Kostiuczenko. Oczywiście, reportaży o Rosji ukazuje się w Polsce sporo, niemniej dziwnym trafem większość z nich ma nierosyjskich autorów – Kostiuczenko, prócz tego, że porusza się po znanym terytorium i jest traktowana jako „swoja” (dzięki czemu może np. jeździć jako stażystka z moskiewską drogówką), jest dziko odważna i zarazem ma talent do reporterskiej mimikry: nie staje się główną bohaterką swoich tekstów, natomiast bardzo uważnie i bez oceniania przypatruje się światu, który ją otacza. Z kolei Białoruś to w reportażu zasadniczo (z nielicznymi wyjątkami) terra incognita – ułożona przez Małgorzatę Nocuń antologia, wspólne dzieło polskich, niemieckich i białoruskich dziennikarzy (teksty obcojęzyczne tłumaczyły Alicja Rosenau i Agnieszka Sowińska) otwiera się na wiele kontekstów, które są z perspektywy nadwiślańskiej po prostu nieznane.
Po lekturze tych dwóch książek łatwiej jest zrozumieć choćby zasadnicze różnice między Białorusią a Rosją – nie chodzi nawet o rozbieżności ustrojowe, lecz o społeczne konsekwencje odmiennych sposobów ukształtowania się postsowieckiego autorytaryzmu w obu tych krajach. W wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że o ile białoruskim słowem kluczem jest „normalność”, o tyle rosyjskim – „siła”.
„Białoruś to kraj prosty w obsłudze” — pisze Ziemowit Szczerek w zamieszczonym w antologii tekście „Reportaż o Bordurii, czyli o dobrych panach”. „Dopóki idziesz ścieżką przewidzianą dla obywatela, wszystko jest w porządku. Poruszasz się po Białorusi jak po grze komputerowej. Chodzisz po czystych chodnikach, między wymalowanymi ścianami, jeździsz po dobrze utrzymanych drogach. Nie zarabiasz może kokosów i musisz kombinować na boku, ale jesteś bezpieczny. Bardzo bezpieczny. Ale jeśli zejdziesz z tej ścieżki, to nie chroni cię prawo – prawo niezależne od władzy – więc możesz być pewny, że znajdziesz się w chaosie, w którym istnieje tylko władca i jego drużyna: służba ochrony prezydenta, MSW i KGB. A oni mogą zrobić z tobą wszystko, co zechcą”.
Reportaże w „Ojczyźnie dobrej jakości”, właściwie wszystkie, traktują właśnie o tej ścieżce – o tym, kto ją wyznacza i co można zyskać, pilnując własnych kroków, a także: co można stracić, gdy człowiek zdecyduje się pójść swoją drogą. Ewentualnie o tym, czy da się po prostu uciec od konieczności dokonywania tego wyboru.
Jelena Kostiuczenko, „Przyszło nam tu żyć”, przeł. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, Czarne 2020 / DGP

Uważnie patrząc pod nogi

Jeśli zamierzasz być grzeczna (albo grzeczny), Białoruś może ci wiele zaoferować. Pracę, karierę, stabilność, przewidywalność losu. Dla wielu – nie tylko dla rozbitków po brutalnej, postsowieckiej transformacji, ale choćby dla imigrantów z Afryki, Ameryki Południowej czy Azji Środkowej (polecam świetny reportaż „Nietutejsi” Kai Puto) – to prawdziwy, bezcenny skarb. Miękki, podskórny autorytaryzm działa jednocześnie jak środek uspokajający i używka –naczelna społeczna emocja to obojętność, ale podkręcana swobodą konsumpcji: obywatele angażują się w zakupy i układanie sobie życia, bo w ogóle można je ułożyć, wolą się nie wychylać, nie zwracać na siebie uwagi. „Ludzie są przyjaźni, ale nie zadają zbyt wielu pytań – mówi jeden z bohaterów reportażu Puto, Gwinejczyk Mohammed. – Czasem ktoś na ulicy powie: «Patrz, Murzyn», ale bez jakiejkolwiek agresji. Każdy zajmuje się swoimi sprawami. Dobrze mi tu. Też jestem łagodnym człowiekiem”.
Gorzej, jeśli powinie ci się noga. Za wypalenie skręta możesz wylądować w kolonii karnej na dekadę (za morderstwo dostaje się nierzadko mniej) – dolna granica wiekowa karalności to 14 lat, białoruskie więzienia pełne są nastolatków z wyrokami jak za ciężkie przestępstwa. Za „nieuczciwość” dziennikarską (publikacje niezgodne z wytycznymi reżimu) lądujesz w areszcie, płacisz potężne kary, a „nieznani sprawcy” mogą przefasonować ci twarz. Podobnie sprawy się mają z graniem nieprawomyślnej muzyki. Z nadmiernym zainteresowaniem historią (tu za dobry przykład może służyć reportaż „Restauracja na grobach” Julii Jürgens, rzecz o oddolnej inicjatywie upamiętnienia ofiar masowych zbrodni stalinowskich w Kuropatach koło Mińska). Z ruchem na rzecz praw kobiet i mniejszości LGBT. Władza odpuszcza tylko tym, którzy po prostu udają się na emigrację wewnętrzną i usuwają się ze społeczeństwa – choćby Anastazjowcom, bohaterom reportażu „Powrót na ziemię” Rafała Grzeni, którzy wyprowadzają się z miast i na głębokiej prowincji zakładają komuny, „rodowe wsie” mistycznie związane z ziemią i przyrodą.

Hamulców nie używamy

Rosja to inna historia – i nie jest trudno zrozumieć białoruski lęk przed wchłonięciem przez potężnego sąsiada. Białoruś, upiornie czysta i upiornie spokojna, jest jednak krajem pewnego ładu, wprawdzie narzuconego, zalatującego totalitarnym smrodkiem, kultywującego mierność i przeciętność, tolerującego istnienie klasy rządzących nadludzi, niemniej ów ład stanowi wartość samą w sobie. Rosji nie skleja żaden centralnie sterowany ład. Sklejają ją symbole, narracje, kolektywne wyobrażenia, zbiorowa (i wciąż produkowana od nowa) pamięć historyczna. Ale świat społeczny, który się kryje pod powierzchnią tych mocarstwowych fantazji, jest ogarnięty obsesją siły i słabości, wygranej i porażki, dominacji i podporządkowania; ów świat dla wielu staje się przestrzenią życiowego, materialnego, prestiżowego sukcesu, lecz jest to gra o sumie zerowej – sukces jednych to klęska drugich: ludzi zbędnych, oszukanych, przetrąconych, ogarniętych całkowitą anomią.
Kostiuczenko zwraca się właśnie w stronę tych ludzi – zapomnianych, niewysłuchanych, skrzywdzonych. Jej reportaże pełne są nie tylko empatii, lecz także rewelacyjnych, choć nieco przerażających scen metafor.
Oto policjanci z komisariatu na przedmieściach Moskwy, gotowi na zamówienie silnych sfabrykować dowolne oskarżenie, zajęci od rana do wieczora zbieraniem łapówek i wybielaniem bandytów z kasą, pasjami oglądają seriale policyjne, w których uczciwi, sprawiedliwi gliniarze pilnują przestrzegania prawa i porządku.
Bezprizorna młodzież koczująca w opuszczonym budynku szpitala co i rusz pada ofiarą przemocy albo zwykłego niedbalstwa – klatki schodowe i szyby wind nie są w żaden sposób zabezpieczone.
Narkomani na melinie snują mgławicowe plany na przyszłość, szprycując się jednocześnie domowej roboty dezomorfiną, zabójczym „krokodylem”, po którym „zaczyna się czerń”: „Niczego nie ma i ciebie też nie ma. Pozostaje tylko poczucie, że wszystko na świecie jest tak, jak być powinno”. To poczucie trwa 20 minut. Od dezomorfiny ludzie mrą jak muchy.
Prostytutki za karę za niesubordynację są – z polecenia sutenerki – gwałcone przez miejscowych żulików i policję. Przyjmują karę z fatalistyczną rezygnacją, a gdy zdarzy się to koleżankom, będą kibicować napastnikom. Oczywiście jak inne ofiary trwających całymi latami gwałtów – choćby uczennice szkoły pielęgniarskiej w pewnym południoworosyjskim miasteczku, rządzonym nieoficjalnie przez lokalną mafię – są w istocie winne: ubierały się przecież wyzywająco, były widoczne.
Lektura reportaży Kostiuczenko jest wstrząsająca – zwłaszcza, że historie, o których tu mowa, podane są beznamiętnie, z dokumentalną powściągliwością. Kiedy czytałem tę książkę, przypomniałem sobie, że w serwisie YouTube istnieje osobna kategoria filmów będących kompilacjami nagrań z rosyjskich kamerek samochodowych – to przeważnie nagrania wypadków drogowych, niekiedy bardzo drastyczne. Kolizje tego typu zwykle są do siebie podobne na całym globie, ale te rosyjskie mają jedną wspólną cechę, która je wyróżnia: często nie biorą się z gapiostwa, ale z agresji; nikt nie używa hamulca. Tak jakby lepiej – a może godniej – było zginąć w wypadku niż ustąpić pierwszeństwa.
Istnieje rzecz jasna jeszcze jeden sposób lektury tych książek reportażowych – można je czytać pod kątem autorytarnych apetytów naszej własnej władzy, jako że wiele z rozwiązań białoruskich czy rosyjskich znajduje odzwierciedlenie w pisowskich pomysłach na urządzenie Polski. W partyjnych komunikatach wierchuszka PiS bliższa jest „normalnościowym” ideałom państwa Łukaszenki, ale np. kampania wymierzona w ruchy LGBT wydaje się wręcz skopiowana z rosyjskich przekazów propagandowych. Podobnie sprawy się mają z retoryką antyekologiczną i agresywnym, eksploatacyjnym podejściem do ojczystej przyrody. Warto mieć to na uwadze.