Jak jesteś mężczyzną, to pytają, jak się płynęło w tych pontonach. Jak jest się kobietą, mówią: no to opowiedz trochę o tym, jak twoje społeczeństwo cię uciskało – mówi syryjski poeta Rami al-Aszek.
Magazyn DGP 27.09.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Ilu jest w Berlinie...
Syryjczyków?
Nie, poetów syryjskich.
Pięciu, może ośmiu. W całych Niemczech jest około 200 poetów i pisarzy syryjskich. Większość z nich znalazła się tu po 2011 r., część przybyła jako uchodźcy w 2015 r. Niektórzy trafili do Niemiec na zaproszenie różnych instytucji kulturalnych. Znam ich wszystkich osobiście, prowadzę niemiecko-arabski magazyn literacki, wydaję ich teksty po arabsku i niemiecku, organizuję także arabsko-niemiecki festiwal literacki. Nie stworzyliśmy na razie żadnego związku syryjskich poetów w Niemczech, nie ma żadnej sieci.
Wojna jest tym, co was łączy.
Język jest tym, co nas łączy. Jest jedyną rzeczą, do której mogę się czuć przywiązany. Nie potrafię przynależeć do miejsca, ideologii, kultury czy jakiejś rasy, a nawet do płci społecznej. Jedyna rzecz, do jakiej mogę się czuć przynależny, to język. I nie dlatego, że urodziłem się w tym języku, że jest on tak wspaniały i czuję dumę z tego, że jest mój, lecz dlatego, że potrafię wyrazić w nim swoje myśli, wyrazić siebie w szczególnie poprawny sposób. Potrafię również cieszyć się tym językiem i mieć przyjemność z zabawy nim.
Wojna jest silniejsza niż tożsamość narodowa, niż język.
Literatura, a tak naprawdę język, łączy nas bardziej niż wszystko inne. Choć łączy nas oczywiście również wojna.
I trauma.
Osobiście nie wiem, czy mam jakąkolwiek traumę. To musiałby stwierdzić psychoterapeuta.
Był pan?
Nie. Są inne rzeczy, które pozwalają mi odciągnąć myśli od wojny.
Pytam pana o to, bo mój mąż Maksymilian był pięć razy w Afganistanie, w stosunkowo bezpiecznych warunkach – w polskich bazach wojskowych, które tylko raz na jakiś czas ostrzeliwano. A mimo to na pewno dotknęło go coś, co nazywa się stresem pourazowym.
Być może jestem dotknięty tym syndromem, PTSD. Być może jest to widoczne w tym, co piszę, ale tak naprawdę nie mam teraz czasu, by pójść na psychoterapię.
Pan dziwnie na mnie patrzy, uśmiecha się. To są za bardzo prywatne pytania?
Są, dlatego się uśmiecham. Rozumiem jednak, dlaczego je pani zadaje. Mam tylko problem z jednym rodzajem pytań – tymi, które starają się mnie pokazać i stawiać w roli ofiary.
Nie trzeba pana stawiać. Jest pan przecież ofiarą wojny, ofiarą reżimu Baszara al-Asada.
To się zgadza. Bycie ofiarą dotyczy mnie tak samo jak i wszystkich ludzi, którzy żyli i żyją w tym reżimie. Nie należy mnie jednak przedstawiać jako ofiary.
Nie rozumiem. Pisze pan o tym w swoich wierszach.
Nawet kiedy piszę o wojnie, więzieniu, śmierci, to nie po to, żeby przedstawić siebie jako ofiarę, tylko dlatego, że te sprawy uniwersalne, ogólnoludzkie dotknęły mnie osobiście. Dwa razy próbowałem pisać satyryczno-ironiczne teksty i zupełnie mi to nie wyszło, totalna porażka.
Pana przeżycia to uniemożliwiają?
Moje przeżycia i mój charakter. Jednak nie piszę tylko o tym, czego doświadczyłem. Pisałem o starości, o starzeniu się. W muzeum we Frankfurcie było spotkanie autorskie, sprzedał się cały nakład książki. Ludzie mówili, że nie wierzą, iż autor ma tylko 30 lat. A pisanie o tym, co się przeżyło, jest nie tylko sposobem na wyrzucenie tego z siebie, lecz także formą znęcania się nad sobą, tortury, tragedii. Poza tym myślę, że wyrzucenie z siebie wojny, pozbycie się jej, nie jest w ogóle rolą mojego pisarstwa. To raczej zadanie dla psychologa i upływającego czasu. Od zakończenia II wojny światowej minęły 74 lata. Trwała tylko sześć lat. Jestem drugim pokoleniem urodzonym po wojnie, ale wiem, że w trzecim pokoleniu wciąż tkwi wojenna trauma. W moim życiu wojna jest obecna od zawsze. Urodziłem się w czasie wojny w Zatoce Perskiej. Potem zawsze była jakaś wojna, która toczyła się obok mnie – w Libanie, w Gazie, w Iraku. Była obecna, jakby była jednym z członków mojej rodziny, choć osobiście, cieleśnie nie byłem przez nią dotknięty. Wojna siedziała z nami przy stole, jadła z nami, piła z nami herbatę, spała z nami w pokojach, była z nami.
W Europie żyjemy tak, jakby wojna tu, na naszym terenie, była niemożliwa. Żyjemy tylko z piętnem wojny.
Może pani mówić o piętnie wojny, bo doświadczyła pani pokoju. Ja osobiście jeszcze nigdy go nie doświadczyłem. Wciąż żyję w tej wojnie, a ona we mnie. Potrzebuję czasu, żeby się z niej wydostać. Wojna poszła też za mną, kiedy wyjechałem do Europy. Podobnie jest ze strachem. Mój stosunek do strachu jest relacją długoletnią. Nie potrafię bez niego żyć. Nawet kiedy nie czuję żadnego konkretnego lęku, to staram się go stworzyć. Jeśli sam się nie przysiada, to ja przystawiam mu krzesło do stołu. Głównym czynnikiem poruszającym życie jest strach. Jeśli człowiek się nie boi, to jest potworem. Potwory są naturalnie straszne. Kiedy ktoś tu, w Europie, dowiaduje się, że pochodzę z Syrii, to od razu widzę spojrzenie pełne litości. To samo dzieje się wtedy, kiedy wychodzę do baru czy do dyskoteki, żeby potańczyć. Ludzie od razu pytają o wojnę, o to, jak się czuję.
Nie dziwię się. Tu nie ma wojny.
Wiem, że to wynika z troski, ale też z ciekawości. Wielu ludzi nie wie o Syrii nic poza tym, że jest tam wojna. A mam momenty, kiedy chcę od niej uciec, wyrzucić ją z siebie i po prostu pójść potańczyć. Okazuje się, że próbując to zrobić, znowu znajduję się w jej towarzystwie. Ludzie bardzo szybko łączą Syrię z wojną, a potem z terroryzmem i Państwem Islamskim. Rozmawiałem kilka minut z jednym z polskich poetów. Szybka i niespodziewana rozmowa. Zapytałem go, czy ktoś tłumaczył jego teksty na arabski, a on odpowiedział, że jak ktoś to zrobi, to go zabiją, ponieważ pisze tylko erotyki. Nie wiedział, że literatura arabska jest pełna erotyków, tekstów dotyczących seksualności, że dużo się pisało o homoseksualizmie i cały czas się jeszcze pisze. I nikogo się nie zabija z tego powodu. Wiem, że stereotypy wynikają z niewiedzy. Sprowadzanie całej ogromnej kultury do stereotypów jest po prostu irytujące. Z drugiej strony wiem, że Syryjczyk, uchodźca, poeta to seksi temat. A do tego wojna.
„Seksi” to straszne słowo w tym kontekście.
Bo to jest straszny stan. Jest to pewien trend, moda. Nie bierze się stąd, że ludzie mówią: no, mamy teraz 200 pisarzy syryjskich, to możemy się czegoś nowego dowiedzieć z tej literatury, poznać kulturę regionu. Niemcy interesują się nami, bo chcą zobaczyć nasze cierpienia, a nas jako ofiary. To nie jest nic nowego. Trwa, odkąd zjawiliśmy się w Niemczech. Jeśli jesteś mężczyzną, to pytają, jak się płynęło w tych pontonach. Jeśli jest się kobietą, mówią: no to opowiedz trochę o tym, jak twoje społeczeństwo cię uciskało, jak jest być wolnym w Europie. Mówiąc w ten sposób, czują się lepiej.
Dowartościowują się? O to panu chodzi?
Czują się lepiej – tak chciałem powiedzieć. Pisarka syryjska, Rasza Abbas, która nigdy nie nosiła hidżabu, została zapytana w czasie spotkania autorskiego o to, jak to było, kiedy zdjęła hidżab, jak się poczuła. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że dzienniki niemieckie prosiły mnie, żebym opowiedział, jak było na tym morzu. Zakładają, że skoro tu jestem, musiałem przypłynąć pontonem. Pytali mnie jako dziennikarza, nie jako ofiarę. To jest brak szacunku dla mnie jako dziennikarza. Pisanie o moim własnym doświadczeniu nie jest działalnością publicystyczną. Poza tym ja nigdy nie przeprawiałem się przez morze. I nie nosiłem hidżabu.
Uciekał pan rurą ściekową.
Bardzo boję się pisania o moich osobistych doświadczeniach. Kuszące by było napisać o więzieniu w Jordanii, o życiu w ciągłej ucieczce. Boję się przedstawić samego siebie jako bohatera.
Jak nie bohater, to ofiara.
Nie, jestem normalnym człowiekiem. Moja historia jest dużo prostsza niż historie innych ludzi. Teraz, po pięciu latach w Niemczech, kiedy ktoś jeszcze chce mnie zapytać o wojnę, mówię: przepraszam, ale nie. Porozmawiajmy o literaturze.
Może oni nie chcą pamiętać o swojej wojnie.
Nie wiem tego. Wiem natomiast, że cały czas słyszę te same pytania. Ostatnio jeszcze zadaje mi się pytanie: a kiedy chcesz wrócić do siebie?
Rozumie je pan negatywnie?
Tak. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby pani, tu w Polsce, mnie o to zapytała. Jednak kiedy pytają mnie Niemcy, to rozumiem, że chcieliby, żebym już wracał do siebie.
Czytałam pana wypowiedzi o tym, że nie chce pan utrzymywać żadnych relacji z osobami, które myślą inaczej niż pan o sprawie palestyńskiej, o władzy Asada. Trochę to fundamentalistyczne.
Nie, mam jasny stosunek do każdej zbrodni. Obojętnie, czy do zbrodni wypędzenia, morderstwa czy ludobójstwa. Nie mogę i nie chcę mieć relacji, kontaktów z kimś, kto popiera zbrodniarza. To nie jest fundamentalizm, bo nie odrzucam wszystkich niepasujących mi opinii. W kwestii zbrodni nie ma opinii. Zbrodnia jest zbrodnią i tyle. Posłużę się innym przykładem. Jestem feministą. I każdy męski szowinista, który uciska kobiety, automatycznie jest przeze mnie przekreślany. Nawet jeśli ma to być mój ojciec.
Wiem, że zerwał pan kontakty ze swoją rodziną.
Jestem w kontakcie tylko z mamą, bratem i ojcem. Od ponad ośmiu lat nie rozmawiałem z moim kuzynostwem i wujostwem.
Zerwał pan te kontakty jeszcze w Syrii.
Tak, ponieważ otwarcie stanęli po stronie dyktatora.
Dlaczego stanęli po stronie Asada?
Są nacjonalistami i uważają, że syryjski reżim jest dobry tak długo, jak długo sprzeciwia się Izraelowi. W ten sposób uzasadniają okropne zbrodnie, ludobójstwo. Według nich szeroko rozumiany interes narodowy Syrii je usprawiedliwia. Wymordowanie Żydów – proszę bardzo, jeśli służy to mnie jako nacjonaliście. Wymordowanie Kurdów przez Husajna – proszę bardzo. To chore myślenie. Nie godzę się na popieranie zbrodniarza tylko dlatego, że w czymś jest on do mnie podobny i mamy wspólny interes. Tak w skrócie wygląda mój problem z rodziną.
To przecież światli ludzie. W jaki sposób udało się prezydentowi Asadowi wyprać im i wielu innym Syryjczykom mózgi?
„Pranie mózgu” to jest uproszczenie. W najgorszym przypadku można przecież oskarżyć ludzi o to, że są głupi i prości. A nie są, mają możliwości uzyskania prawdziwych informacji. Decydują się jednak na to, żeby nie poznawać prawdy, bo ofiary zbrodniarza nie są do nich podobne. Ich zdaniem nie zasługują one na życie w tym samym stopniu, w jakim oni zasługują.
Znam Syryjczyków, np. szefa korespondentów zagranicznych w New Delhi, intelektualistę, doktora nauk prawnych, którzy tłumaczą zbrodnie Asada.
Znam te różne stanowiska. Niektórzy mówią, że my, Syryjczycy, Arabowie, nie jesteśmy gotowi na demokrację. Albo że nie należy nam się demokracja, nie zasłużyliśmy sobie na nią... O Mussolinim też mówiono, że przywróci wielkość Rzymu. Jeśli ktoś twierdzi, że jednoczy Syryjczyków, a jednocześnie zabija milion z nich, 14 milionów wypędza, zamyka w więzieniu każdego, kto ma inne zdanie, zrzuca bomby na dzieci, używa broni chemicznej przeciwko cywilom... Jeśli naziści by nie przegrali, mówilibyśmy teraz, że Hitler zjednoczył Europę i że wspierali wartości patriotyczne. Bo pozbył się wszystkich, którzy nie wspierali reżimu. Tak samo Syryjczyków jednoczy Asad. Mam nadzieję, że nigdy mu się to nie uda. Znam głosy mówiące, że jeśli Asad odejdzie, to przyjdzie coś gorszego, a mianowicie islamiści. Od ośmiu lat zadaje się pytanie, jakie są inne opcje. Nie tylko Syryjczycy je zadają – także Europejczycy. Słyszę je od niemieckiej lewicy, od ludzi oczytanych. A przecież w czasie II wojny nie zastanawialiby się nad tym, jaka jest inna opcja niż Hitler, kto będzie rządził, gdy zostanie on odsunięty od władzy. Chcieliby po prostu, żeby zbrodniarz i morderca nie rządził ich krajem.
Porównuje pan Asada do Hitlera?
Tak. Ani ideologia, ani religia, ani polityka – nic nie może usprawiedliwić poparcia zbrodniarza i mordercy. Ludzie, którzy wspierają takich zbrodniarzy jak Hitler, Asad czy Netanjahu są współodpowiedzialni za ich zbrodnie.
W jednym szeregu wymienia pan Netanjahu.
Nie stawiam go na tym samym poziomie, ale uznaję go za zbrodniarza. Uważam, że trzeba opowiadać się po stronie ofiary, obojętnie kim by ona nie była, a nie po stronie zbrodniarza, niezależnie od tego, kim on jest.
Mieszka pan w Berlinie. Tym, co pan mówi, naraża się pan na niebezpieczeństwo.
Fadi, mój przyjaciel i poeta, powiedział kiedyś: odważny to ja byłem w Syrii. Odwaga wymaga jakiegoś niebezpieczeństwa. Teraz nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo ze strony Asada. Obawiam się innych rzeczy.
Pana ojciec mieszka w Syrii.
Ojciec cały czas jest w Damaszku. Wiem, że przez te osiem lat nic mu się nie stało z powodu tego, co mówię czy robię. Dlatego mój strach o niego jest podobny do strachu o wszystkich Syryjczyków. I nie ma to nic wspólnego z poczuciem winy. Nie będę milczał, nie będę ukrywał mojego stanowiska wobec Asada ze strachu o ojca.
Wiem, że próbował pan wysłać ojcu swoją książkę do Syrii.
I się nie udało. Pięć lat próbowałem, ale moje książki są w Syrii zakazane. Jakieś dwa miesiące temu powiedziałem sobie, że już nie będę więcej próbował. Wiem, że latają tam dziennikarze, ale dość szczegółowo sprawdzane są ich torby. Pomyślałem, że mógłbym spróbować wysłać do Syrii moją książkę po niemiecku. Myślę, że służby specjalne nie zrozumiałyby, o co w niej chodzi. Mam koleżankę, pisarkę niemiecką, Annikę Reich. Jedna z jej powieści została przetłumaczona na arabski. Wydrukowano ją i opublikowano w Damaszku.
W pana mieście.
To już nie jest moje miasto. Kiedy się o tym dowiedziałem, to z jednej strony się ucieszyłem, bo to dobra pisarka i życzę jej jak najlepiej, ale z drugiej strony poczułem, jakbym nagle zaczął się dusić.
Bo ona może wydawać w Syrii, a pan nie?
Chciałem mieć kontakt z tym miastem, pisałem o Damaszku, ale sam Damaszek tego nie chciał. Teraz zapominam, jak on wygląda, jaki ma plan. Są ulice, dzielnice, które w całości zapomniałem. Miejsca, z którymi związane są moje intymne wspomnienia, stały się cmentarzem. W każdym z nich jest czyjś grób, czyjaś krew została rozlana, umarł przyjaciel, ktoś z rodziny. Damaszek stał się dla mnie miejscem opuszczonym, strasznym, takim miastem duchów. Może ktoś, kto będzie to czytał, pomyśli sobie, że jestem bardzo negatywnie nastawiony, pesymistyczny, że wszystko maluję w czarnych barwach. Byłaby to prawda i zarazem nieprawda. Oczywiście, że chciałbym, aby w Syrii żyło się swobodnie, żeby była demokratycznym państwem, żebym mógł kiedyś sam tam pojechać.
Wrócić?
Nie, pojechać. Jako do miejsca, którego nie znam, które chcę poznać. Nie będzie to powrót do miejsca, w którym kiedyś byłem. Kiedy jeszcze mieszkałem w Damaszku, czułem się jak na wygnaniu, a nie jak w moim domu.
Dlatego, że jest pan Palestyńczykiem?
Nie. Jestem bardziej Syryjczykiem niż Palestyńczykiem. Osobiście nigdy nie byłem w Palestynie. Wszystkie moje wspomnienia, wszyscy moi przyjaciele mają związek z Syrią. Damaszek tak naprawdę jest miastem obrzydliwym, bo to, co się tam działo, jest właśnie takie. Nie żyliśmy tam jak normalni ludzie. Teraz jestem na chwilę w Polsce, na Dolnym Śląsku. Przeszliśmy się z Fadim po okolicy. Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, kiedy Fadi zobaczył ładny dom, coś takiego prostego, naturalnego i powiedział: do diabła z Asadem. Czego nam brakowało, abyśmy mogli żyć takim normalnym życiem? Mieszkając w Damaszku, ani razu nie miałem poczucia, że żyję normalnym życiem. Jeszcze raz mówię, ani razu nie miałem poczucia, że to jest mój dom, moje miejsce. Nie, nie – jednego dnia czułem się tam jak u siebie.
Kiedy?
Kiedy rozpoczęła się rewolucja syryjska. Pomyślałem wtedy: tak, chcę coś zrobić, w tym miejscu da się żyć. To był jeden dzień. Przed wojną byłem osobą o bardzo wąskich horyzontach. Widziałem tylko tę prawdę, która mnie dotyczyła i moim zdaniem była prawdą. Rewolucja zmieniła moje stanowisko wobec pisarstwa i poezji. Po prostu potrafię dzisiaj spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Wiem, że wcześniej myślał pan tylko o tym, by kupić mieszkanie...
W Syrii nie mieliśmy innych marzeń. Byliśmy cały czas mieleni w młynie, który nazywano państwem. Największym marzeniem było zdobycie chleba i spłodzenie dzieci. Dzisiaj jak rozmawiam z ludźmi o tym, co było, słyszę: przecież żyliśmy. To znaczy, że niby wszystko było dobrze. A to życie to było: zjeść, wypić, uprawiać seks, mieć dzieci. Może kupić samochód, mieszkanie. I tyle, na tym się kończyło.
Czego pan chciał więcej?
Rewolucja spowodowała ogromną zmianę w moim życiu, jestem teraz zupełnie inną osobą. Moje widzenie świata i ludzi jest radykalnie różne od tego, jakie było wcześniej. Z drugiej strony z powodu rewolucji moje marzenia zaczęły wybiegać dalej i wszystko przestało mi się podobać. Jeśli przeczytałaby pani wszystkie artykuły, jakie napisałem o Niemczech, pewnie pomyślałaby: co to jest za człowiek, czego on w ogóle chce, nic mu się nie podoba, cały czas tylko krytykuje. Zmieniłem się w buntownika, dosłownego buntownika. Nie potrafię się zadowolić rzeczami, które nie odpowiadają w stu procentach moim marzeniom.
Pan jest uchodźcą, migrantem? Jakiego słowa pan używa, żeby określić swój status?
Ma pani na myśli opis mojego stanu czy tożsamości?
Mówi pan o sobie: jestem uchodźcą z Syrii?
To jest stan. On się zmieni. Nie definiuję samego siebie przez rzeczy, które mijają. Jeśli miałbym opisać swój stan dzisiaj, to nie mam problemu ze słowami „uchodźca”, „osoba wypędzona”, „człowiek żyjący na wygnaniu”. Każde z tych wyrażeń można zastosować wobec mnie. Ale moja tożsamość, ten stały element, którym definiuję samego siebie, to... Kiedyś przedstawiałem się jako Palestyńczyk z Syrii, później jako pisarz albo poeta. Ale jako że od sześciu miesięcy nie nakreśliłem żadnej litery, to już tak się, przynajmniej na razie, nie przedstawiam. Teraz mówię po prostu: nazywam się Rami al-Aszek, uchodźca, Palestyńczyk, Syryjczyk, Arab, muzułmanin. Choć tak naprawdę nie jestem żadnym z nich.
W Syrii, a potem w Jordanii, ukrywał się pan pod różnymi imionami i nazwiskami.
W czasie wojny, kiedy uciekałem, zmieniałem nazwiska. Jednak wojna nie dała mi możliwości przemyślenia mojej tożsamości. To rewolucja mnie zmieniła i pozwoliła mi na to. Zacząłem się zastanawiać nad sobą, nad otaczającym mnie społeczeństwem, nad moim językiem, kulturą, perspektywą i nad tym, jak ludzie mnie widzą, w jaki sposób mogę bronić praw ludzi, którzy nie są do mnie podobni. Sprzeciwiam się np. islamowi jako religii, ale nie sprzeciwiam się muzułmanom. Uważam nawet, że powinienem bronić ich praw. Nie myślałbym w ten sposób, gdyby nie wybuchła rewolucja.
Rami al-Aszek, Palestyńczyk z Syrii, dziennikarz i poeta. W 2014 r. wyemigrował do Niemiec. Założyciel i redaktor naczelny arabskiego magazynu w Berlinie „al-Abwab” oraz arabskiego pisma kulturalnego „Fann"
Podziękowania za tłumaczenie z języka arabskiego Filipowi Kaźmierczakowi