Ilekroć Francja znajdowała się na krawędzi upadku, zamiast niego nadchodził początek nowej epoki. A ta potrafiła ruszyć z posad cały Stary Kontynent.
Francja bywała „chorym człowiekiem Europy” już wiele razy. Obecna choroba skupiła jak w soczewce przypadłości, z którymi musi się zmagać większość krajów Europy Zachodniej. Oto po latach ekonomicznego wzrostu i rozbudowy państwa opiekuńczego rozpoczął się z końcem lat 70. zupełnie nowy trend, początkowo odczuwalny dla nielicznych. Globalizacja gospodarki sprawiła, iż inwestycje przemysłowe zaczęły odpływać z Zachodu na Daleki Wschód, głównie do Chin. Korporacje znalazły tam dużo tańszą siłę roboczą i nikt nie wymagał od nich przestrzegania praw pracowniczych. Liczba robotników we Francji (jak i w całej Europie Zachodniej) malała. Ludzie znajdowali za to pracę w handlu, usługach, biurach. Przybywało wolnych zawodów. W przypadku tych profesji czas pracy wynosi zwykle więcej niż osiem godzin dziennie, a zarobki są niższe niż w przemyśle. Jednocześnie trwała ekspansja konsumpcyjnego modelu społeczeństwa, bo na nim wzrost gospodarczy opierają nowoczesne państwa. Rządy wraz ze światem biznesu czyniły wszystko, żeby pobudzać popyt. Gdy zarobki poczęły spadać, promowano kredyty. W efekcie dwóch sprzecznych trendów mieszkańcy Francji zarabiają mniej, pracują ciężej, mają do spłacenia coraz więcej długów, a pragnęliby mieć tyle, co ich rodzice – choć to niemożliwe. Na dokładkę utrzymanie państwa opiekuńczego wymusza regularne podnoszenie podatków. Przeciętny Francuz płaci ponad 200 różnego rodzaju danin publicznych, których udział w PKB kraju wynosi obecnie 48,4 proc. – żaden inny naród Unii Europejskiej nie musi zmagać się z równie zachłannym fiskusem.
Mimo tego państwo opiekuńcze funkcjonuje coraz gorzej. Wielkim ciężarem dla niego są przedmieścia metropolii, już niemal zaanektowane przez imigrantów. Zanim po 2013 r. rząd V Republiki zaczął stawiać tamę napływowi przybyszy, osiedlało się ich nad Sekwaną średnio 200 tys. rocznie. Dziś spośród 67 mln obywateli ponad 11 mln to imigranci. Najwięcej kłopotów sprawia ok. 5 mln muzułmanów z krajów afrykańskiego Maghrebu. To wśród nich najmniej młodych ma pracę, a radykalny islam rekrutuje fanatycznych zwolenników. Odcięcie imigranckich przedmieść od zasiłków oznacza, że natychmiast zapłoną. Z tej perspektywy bunt „żółtych kamizelek” jest kolejnym sygnałem, iż stary porządek dotarł do swego kresu. Pierwszym tego symptomem było wywrócenie do górny nogami półtora roku temu całej sceny politycznej. Gdy dotychczasowe elity rządzące zostały dosłownie zmiecione. Jednak prezydent Emmanuel Macron i jego ekipa zawiodły rozbudzone wówczas nadzieje. Coraz więcej wskazuje na to, że młody polityk nie będzie liderem w nowych czasach, lecz ostatnim prezydentem V Republiki. Kolejna już się rodzi, choć dziś nikt nie potrafi zaprezentować sensownej recepty, jak niedomagający kraj może leczyć swe przypadłości. Co nie oznacza, iż wyjścia z trudnej sytuacji nie istnieją. Do tej pory, ilekroć Francja zapadała na ciężką chorobę, potrafiła w końcu znaleźć na nią lekarstwo. Zazwyczaj było ono bardzo mocne i przynosiło wiele efektów ubocznych. Odczuwali je zaś wszyscy mieszkańcy Starego Kontynentu.

Obrończyni chrześcijaństwa

Od wieków Francja generowała nowe idee kształtujące poglądy i sposób myślenia elit, poprzedzające wielkie zmiany i obalające europejski stan równowagi. To, jak wygląda francuski model radzenia sobie z problemami wewnętrznymi i zewnętrznymi, wzorcowo ilustruje początek krucjat. Zanim w 1095 r. wyruszyła pierwsza z nich, chrześcijański Zachód dobrze kooperował z islamskim Bliskim Wschodem. Przeszkody religijne nie miały decydującego znaczenia, ponieważ islam był postrzegany jako jedna z wielu egzotycznych sekt. W końcu wywodził swoje korzenie z Biblii, zaś Mahomet uznawał wszystkich biblijnych proroków za swoich poprzedników. Władający Ziemią Świętą Arabowie tolerowali obecność innowierców, godząc się, żeby obok meczetów funkcjonowały kościoły i synagogi. Dzięki temu ciągnący z całej Europy pielgrzymi stali się głównym źródłem dochodów tamtejszych władców – płacili bowiem słono za przekroczenie bram Jerozolimy. Pieszy Europejczyk uiszczał sztukę złota, a konny jeździec trzy sztuki. Arabowie rygorystycznie pilnowali, by każdy turysta zapłacił. A gdy pielgrzymka nie miała ze sobą odpowiednich funduszy, jej uczestnicy tygodniami koczowali pod murami miasta z nadzieją, że jakiś bogaty rycerz ich wesprze.
Tak prowadzone interesy kwitły ponad sto lat. Popsuła je pogrążająca się w coraz głębszym chaosie Francja. Po części generował go konflikt między kolejnymi papieżami a świeckimi monarchami.
Gdy zaczynał się rok 1095, po licznych zwrotach akcji sytuacja wyglądała na patową. Wywodzący się z Francji papież Urban II próbował odzyskać Rzym z rąk antypapieża Klemensa III. Jednak ów był protegowanym cesarza Niemiec. Papież nie mógł liczyć na pomoc króla Francji Filipa I – ten bowiem zamiast zajmować się na poważnie polityką wolał romansować, a co gorsza – został bigamistą. Nawet nałożona na niego ekskomunika nie sprawiła, że odzyskał rozsądek.
Tymczasem we Francji buzowało. Poszczególnymi prowincjami kraju trzęśli możnowładcy skupiający w swym ręku coraz więcej bogactw i ziemi. Reszta rycerstwa biedniała, bo rozdzielane między potomków majątki rodowe karlały, a ubożejąca szlachta zapożyczała się u żydowskich lichwiarzy. Gdy wojna domowa wisiała na włosku, wydarzył się mały cud, ratujący jedność państwa. Zainspirował go cesarz Bizancjum Aleksy I Komnen, który poprosił kraje Zachodu o przekazanie cesarstwu wojsk zaciężnych, potrzebnych do walki z Turkami Seldżuckimi. Urban II dostrzegł w tym szansę również dla siebie. Na listopad 1095 r. zwołał pospiesznie synod w Clermont, na który ściągnęli rycerze z całej Francji. Papież wygłosił porywające przemówienie. Wezwał w nim chrześcijan do wyprawy przeciw muzułmanom, aby odbić Ziemię Świętą z ich rąk. „Wszystkim idącym tam, w wypadku ich zgonu na lądzie czy na morzu lub w boju z poganami, od tej chwili odpuszczone będą grzechy. To przyrzeczenie idącym daję ja jako upoważniony przez Boga” – obiecał Urban II wedle relacji zawartej w „Historii ekspedycji do Jerozolimy” Fulchera z Chartres. Swoje wystąpienie papież zakończył sentencją „Bóg tak chce” („Deus lo volt”). Idea porwała słuchaczy, zwłaszcza że wszyscy znali opowieści pielgrzymów o ogromnych bogactwach zgromadzonych na Wschodzie. W pakiecie ze złotem papież oferował także zbawienie po śmierci. Chciwość połączona z religijnym uniesieniem i nadzieją na poprawę bytu popchnęła ludzi do działania. A skoro papież zachęcił do gromienia pogan, na pierwszy ogień poszły francuskie gminy żydowskie. Zdaniem Stevena Runcimana, autora monografii „Dzieje wypraw krzyżowych”, w ten sposób dokonano we Francji pierwszego powszechnego oddłużenia. Nastąpiło ono za sprawą likwidacji wierzycieli.
Kolejny sukces krzyżowcy odnieśli niemal tak samo łatwo dzięki temu, że na Bliskim Wschodzie zastali skłócone między sobą państewka Arabów, osłabionych Bizantyjczyków oraz napierających na nich z Azji Turków Seldżuckich. Przed zdobyciem Jerozolimy uczestnicy wyprawy, jak odnotował arcybiskup Tyru William, uzgodnili, że „wszystko, co jakiś mąż zajmie dla siebie, będzie już jego niepodważalnym na zawsze prawem posiadania. W konsekwencji pielgrzymi (krzyżowcy – red.) z namysłem wchodzili do miasta i bez litości zabijali wszystkich mieszkańców”. Po obłowieniu się większość uczestników krucjaty powróciła do Europy. Na miejscu pozostało ok. 300 rycerzy i ich 2 tys. sług, zakładając Królestwo Jerozolimskie oraz kilka małych księstw i hrabstw. Pierwsza krucjata rozładowała społeczne napięcia we Francji, dzięki czemu kolejny król Ludwik VI Gruby mógł skutecznie skonsolidować państwo. Bardzo ułatwił to fakt, że najbardziej wpływowi książęta i hrabiowie z zapałem uczestniczyli w nowych wyprawach krzyżowych, marząc o wykrojeniu sobie własnych państewek na Bliskim Wschodzie. Przy okazji uwikłano w 200 lat wojen z Arabami, Kurdami oraz Turkami resztę Europy i – co najważniejsze – także niemieckich cesarzy, dzięki czemu ci nie mieli już sił, by mieszać się do francuskiej polityki wewnętrznej oraz kreować własnych papieży. Niebezpieczny kryzys Francji został przezwyciężony.

Wzorzec tolerancji

Religijne uniesienie okazało się receptą na podźwignięcie kraju z upadku również podczas kolejnej zapaści. Po pogromie francuskiego rycerstwa pod Azincourt w 1415 r. wszystko wskazywało na to, że Anglicy w końcu wygrają wojnę stuletnią. Narzucony przez ich króla Henryka V pokój gwarantował francuską koronę dynastii Lancasterów. Gdy wydawało się, że klamka zapadła, a najeźdźcom stawiały opór nieliczne miasta, w marcu 1429 r. na zamku w Chinon zjawiła się Joanna D’Arc. Nastolatka ze wsi Domrémy oznajmiła rezydującemu tam prawowitemu następcy tronu Karolowi VII, że ma misję od samego Boga: pomóc Karolowi koronować się na króla Francji, a następnie przegnać z ojczyzny Anglików. To, co działo się przez następne dwa lata, umyka racjonalnym wyjaśnieniom. Siedemnastoletnia analfabetka okazała się urodzonym wodzem i tchnęła w resztki francuskiej armii wiarę, że wygra wojnę. Wkrótce to Anglicy zaczęli przegrywać bitwy, a toczony ospale konflikt przerodził się we francusko-angielską wojnę religijną. Pojawienie się Joanny D’Arc sprawiło, że za broń masowo chwycili zwykli ludzie. Choć ujęta przez Burgundczyków Dziewica Orleańska spłonęła na stosie, nieuchronna – jak się zadawało – klęska zamieniała się w wielki triumf Francji.
Jednak w następnym stuleciu reformacja podzieliła Francuzów i wzmożenie religijne okazało się dla nich samych niebezpiecznym narzędziem politycznym. Protestantami (których nazywano hugenotami) zostawali głównie mieszczanie oraz szlachta opozycyjnie nastawiona wobec rządzącej dynastii Walezjuszy. Natomiast stronnicy monarchy trzymali się katolicyzmu. Jak na nieszczęście Francją w tym czasie rządzili bezwzględna regentka Katarzyna Medycejska i pozostający pod jej apodyktycznym, matczynym wpływem król Karol IX. Początkowe próby znalezienia kompromisu zakończyły się fiaskiem i od 1562 r. wojny religijne zaczęły rujnować kraj. Receptą na ich zakończenie miał być ślub reprezentującego hugenotów władcy Nawarry (malutkiego królestwa w północnych Pirenejach) Henryka de Bourbon z siostrą króla Francji Małgorzatą. Doszedł on do skutku, ale Katarzyna Medycejska nie mogła znieść, iż coraz większy wpływ na jej syna ma przywódca hugenotów admirał Coligny. Karol IX chciał się w końcu wyzwolić spod władzy matki i snuł z admirałem plany rozpoczęcia wojny z Hiszpanią. Widząc coraz mocniejszą pozycję hugenota na dworze, Katarzyna Medycejska postanowiła go usunąć, ale zamach się nie udał. Wmówiła więc synowi, że Coligny planuje go zgładzić. Tak narodził się pomysł zabicia nie tylko admirała, lecz także wyrżnięcia 5 tys. hugenotów, którzy przybyli do Paryża na ślub Henryka z Nawarry. Ich rzeź 24 sierpnia 1572 r., w noc św. Bartłomieja, otworzyła nowy rozdział w historii Europy.
Pomysł, że można wymordować jakąś mniejszość religijną, by tą drogą przywrócić jedność państwa, okazywał się zaraźliwy, nawet jeśli samej Francji nie wyszedł na dobre. Henryk de Bourbon przeżył masakrę, bo król zamknął go pod strażą we własnym gabinecie, a następnie zaoferował ocalenie, pod warunkiem że Nawarrczyk przejdzie na katolicyzm (zgodził się – dla zachowania honoru dopiero po kilku tygodniach).
W tym czasie we Francji rozpoczęła się wojna religijna, w której wymordowano ok. 30 tys. hugenotów. Henryk de Bourbon musiał zaś na jakiś czas pogodzić się z rolą więźnia królewskiej rodziny. „Był ze wszystkimi w zgodzie, nawet z tymi, których postrzegał jako swoich nieprzyjaciół, i to tak, że wszyscy nabierali przekonania, iż jego myśli całkowicie już się odwróciły od wspominania cierpień, jakie mu zadawano” – zapisał w pamiętniku markiz François de Villegomblain. Były to jednak tylko pozory. Henryk nie angażował się w polityczne rozgrywki, ale czekał. W maju 1574 r. zmarł Karol IX. Jego następcą został jego brat Henryk Walezy, który dla francuskiego tronu opuścił polski. Dwa lata później Henryk de Bourbon uciekł z niewoli i rozpoczął konflikt z królem Francji. Pobił wojska Henryka Walezego w październiku 1587 r. w bitwie pod Coutras, po czym zwolnił z niewoli wszystkich katolickich żołnierzy, a rannym zapewnił troskliwą opiekę.
Dobroć Nawarrczyka, który w międzyczasie znów porzucił katolicyzm, ujęła Francuzów. A gdy Henryk Walezy zginął w zamachu, niespodziewanie to władca Nawarry został następcą tronu – jako pierwszy władca z rodu Burbonów. Henryk rozumiał, że jeśli włoży koronę jako protestant, jedynie podsyci wojnę domową. Znów więc dokonał konwersji religijnej. Ale tym razem zrobił to publicznie: organizował debaty z biskupami, demonstrując zarówno katolikom, jak i hugenotom swoje rozdarcie. Wreszcie w lipcu 1593 r. Henryk złożył w obecności tłumu Francuzów wyznanie wiary w bazylice w Saint-Denis. Zasmuceni hugenoci zaakceptowali jego wybór i trwająca ponad 30 lat wojna religijna wygasła. Paryżanie dobrowolnie otworzyli bramy stolicy przed królem Henrykiem IV w marcu 1594 r. On zrewanżował się obietnicami w ulotkach, jakie kazał rozpowszechnić. „Jego Królewska Mość pragnie pojednać wszystkich swych poddanych i sprawić, aby żyli w przyjaźni i zgodzie” – przyrzekał. W zrujnowanym kraju ludzie z radością powitali takie zapewnienia króla. Wkrótce nowy monarcha zaczął dźwigać Francję z ruiny. Konflikty religijne spacyfikował, wydając w Nantes w 1598 r. edykt tolerancyjny. Co ciekawe, nie odnotowano za jego życia, by wygłosił błyskotliwe zdanie „Paryż wart jest mszy”. Najwyraźniej przypisali mu je już po śmierci wdzięczni Francuzi.

Nauczycielka demokracji

Gdy następcy Henryka IV wynosili odbudowane państwo na szczyty potęgi, Europą – podzieloną na części katolickie i protestanckie – wstrząsnęła seria wojen. Ich zwieńczenie stanowiła wojna trzydziestoletnia. Spustoszone Niemcy musiały się po niej odbudowywać przez następne stulecie. W tym czasie Francja została kreatorem trendów dla Starego Kontynentu w każdej niemal dziedzinie życia: od filozofii i ekonomii poczynając, na modzie kończąc. Symbolem jej potęgi stało się trwające 54 lata panowanie Ludwika XIV. Ale pragnący zdominować Europę Król Słońce pozostawił po sobie kraj w opłakanym stanie. Rozrzutność monarchy, liczne wojny i absurdalnie wysokie podatki zrujnowały Francuzów. Choć zanim nadszedł ostateczny krach starego porządku, musiało minąć prawie 100 lat staczania się po równi pochyłej. A jednak nawet wtedy Francja inspirowała. Gdy wspomina się o epoce oświecenia, zwykle w pierwszym rzędzie wymienia się: Woltera, Monteskiusza, Diderota i francuskojęzycznego Szwajcara Jana Jakuba Rousseau. Wiek rozumu zakończyła rewolucja. Wcześniej, pod rządami Ludwika XVI, mocarstwo pogodziło się z brytyjską dominacją na morzach, nie próbowało też przeciwstawiać się wzrostowi potęgi Habsburgów, Rosji i Prus, natomiast wręcz bezinteresownie zaangażowało się we wspieranie walczących o niepodległość Stanów Zjednoczonych, przeznaczając na ten cel ok. 2 mld liwrów.
Tymczasem przeciągający się zastój gospodarczy sprawił, że w skarbcu stale brakowało pieniędzy. Gdy w 1788 r. po raz pierwszy upubliczniono budżet państwa, okazało się, że przy rocznych wydatkach wynoszących 629 mln liwrów aż 318 mln musiano przeznaczyć na spłacanie długów. Jednocześnie kłuło w oczy, że utrzymanie królewskiego dworu w Wersalu kosztuje aż 36 mln, natomiast na szkoły i zapomogi dla biednych w całym kraju przeznaczono zaledwie 12 mln liwrów. Najgorsza zaś wiadomość czekała pod koniec roku. Wpływy ze wszystkich podatków wyniosły bowiem ledwie 500 mln liwrów. Rok przed rewolucją budżet Francji zamknął się deficytem w wysokości 25 proc. To oznaczało, że państwo nieuchronnie zmierza w stronę bankructwa. Cieszący się zasłużenie opinią niezbyt rozgarniętego fajtłapy Ludwik XVI zaczął wówczas godzić się na kolejne ustępstwa polityczne, byle tylko uzyskać od obywateli dobrowolną zgodę na podniesienie podatków. Zamiast tego zwołane w maju 1789 r. Stany Generalne wymknęły się monarsze spod kontroli i przekształciły w suwerenny parlament. Tak zaczynała się rewolucja, która wybuchła dwa miesiące po tym, gdy królowi zabrakło pieniędzy na płacenie żołdu oraz urzędniczych pensji. Nikomu nie chciało się bronić starych porządków.
Na czele zmian stanęli wykształceni przedstawiciele nowych zawodów: dziennikarze i prawnicy, dotąd wegetujący na marginesie życia publicznego. W imię oświeconych haseł obalili monarchię absolutną, głosząc prymat „wolności, równości i braterstwa”. Georges Danton, Maximilien de Robespierre oraz Jean-Paul Marat wierzyli, że wymarzone przez nich świeckie państwo wcieli w życie pomysły na społeczeństwo ludzi wolnych, mądrych i dobrych. W praktyce, aby utrzymać władzę, szybko sięgnęli po terror. Rewolucyjna armia zmasakrowała buntujących się chłopów w Wandei. Gdy posłuszeństwo republice wymówił Lyon, rządzący Francją Konwent nakazał zburzyć miasto. Mieszkańców zapędzano w ślepe uliczki i systematycznie rozstrzeliwano z dział. W Paryżu gilotyna nie nadążała ścinać skazanych. Rzeź kosztowała życie grubo ponad miliona Francuzów – co jednak zupełnie nie wpłynęło na uwielbienie dla idei republikańskich, które zaczęło zmieniać całą Europę w XIX w. Od francuskich prekursorów następne pokolenia rewolucjonistów przejęły także przekonanie o konieczności ostatecznego rozprawienia się z religią i Kościołami oraz radykalnego odcięcia się od przeszłości. Po przejściu fazy tak krwawych wstrząsów Francja, zupełnie jak kilka razy wcześniej, błyskawicznie podniosła się z upadku. Ogromnych długów pozbył się już w 1797 r. rządzący nią Dyrektoriat, autorytatywnie ogłaszając, iż spłaci tylko jedną trzecią zobowiązań, a resztę umarza.
Magazyn DGP 14 grudnia 2018.jpg / Dziennik Gazeta Prawna
Minęło niewiele czasu, gdy Napoleon Bonaparte postanowił przebudować Europę wedle własnych wyobrażeń, skazując ją na dwie dekady wojen. Choć Francja poniosła ostatecznie klęskę i tak starała się uchodzić za oazę wolności i postępu, a od końca XIX w. – także wzorcową demokrację parlamentarną. Kolejne francuskie republiki rodziły się jednak po klęskach. Po przegranej w 1870 r. wojnie z Prusami, następnie po pokonaniu Francji przez III Rzeszę i z powodu wojny w Algierii. Każda republika dążyła do tego, by Francja odzyskała status liczącego się w świecie mocarstwa. Każda była bliska tego celu, zanim wolniej lub szybciej pogrążyła się w politycznym kryzysie. Nie zmieniało to jednak reguły, że przez ostatnie tysiąc lat, gdy kraj nad Sekwaną zdawał się być najbliżej upadku, właśnie wówczas znajdował drogę do szybkiego odrodzenia przez radykalną zmianę. Lecz jej cenę płaciła zazwyczaj cała Europa.
Kolejne francuskie republiki rodziły się po klęskach. Po przegranej w 1870 r. wojnie z Prusami, następnie po pokonaniu Francji przez III Rzeszę i z powodu wojny w Algierii. Każda republika dążyła do tego, by Francja odzyskała status liczącego się w świecie mocarstwa. Każda była bliska tego celu, zanim wolniej lub szybciej pogrążyła się w politycznym kryzysie