Nie uważam, że moja zdjęcia mogły coś zmienić; to informowanie było od samego początku najważniejsze - powiedział PAP fotograf Chuck Fishman, którego zdjęcia można zobaczyć na wystawie w Żydowskim Instytucie Historycznym im. Emanuela Ringelbluma w Warszawie.

Autorem 73 czarno-białych fotografii, z których najstarsza wykonana została w 1975 r., jest niezależny amerykański fotograf Chuck Fishman, znany m.in. z portretów muzyków jazzowych. Artysta czterokrotnie otrzymał wyróżnienie w prestiżowym konkursie fotograficznym World Press Photo. Jego prace umieszczano na okładkach takich magazynów jak: Life, Newsweek, Time, Fortune. Ekspozycja w ŻIH, która przedstawia życie Żydów w powojennej Polsce dostępna jest do 28 października.

PAP: Dlaczego zdecydowałeś się odwiedzić Polskę w połowie lat 70. Jak do tego doszło?

Chuck Fishman: Polska od zawsze była kolebką diaspory żydowskiej; tam też prowadzą korzenie wielu amerykańskich Żydów. Nosiłem się z zamiarem wykonania fotograficznego przedsięwzięcia, które w jakiś sposób przedstawiałoby życie żydowskiej społeczności. Brałem pod uwagę Brooklyn w Nowym Yorku a także inne miejsca w Europie Wschodniej - nawiązałem nawet kontakt z osobą, która miała przygotować tekst do tych zdjęć, jednak nie dysponowaliśmy wystarczającymi funduszami. Stając przed wyborem jednego miejsca, zadecydowaliśmy odwiedzić Polskę. Zdałem sobie także sprawę, że rodzice mojego najlepszego kolegi byli osobami ocalałymi z Holokaustu.

PAP: Jesteś autorem książki pt. "Polscy Żydzi: Ostatni rozdział". Powiedz dlaczego, w związku z wydarzeniami, które miały miejsce w ciągu trzech dekad od publikacji, jej tytuł nie jest już aktualny? Jak zmieniła się tożsamość wspólnoty żydowskiej przez ten czas?

C.F.: Odpowiedź jest bardzo prosta - powodem zmian jest upadek komunizmu. Kiedy byłem tutaj w 1975 r., jak i później, ludzie byli przekonani, że fotografuję ostatnią generację Żydów w Polsce. Szczególne po fali emigracji, swoistej czystce w roku 1968. Kiedy wróciłem tutaj w 1978 i 1979, i później, fotografowałem bieżące wydarzenia przede wszystkim dla siebie i traktowałem to bardzo osobiście. Nie informowałem żadnej z agencji, że poszukuję kontaktu z tą społecznością. Byłem więc akceptowany przez członków tego środowiska. Nie zdecydowałem się jednak wówczas na publikację tych prac.

Brałem pod uwagę, że - być może - kiedyś wrócę do Polski. Tak też się stało po blisko 30 latach. Pojawiłem się w Polsce i zacząłem swoją pracę niemal od początku. Wracając do kwestii tytułu, można więc powiedzieć, że "ostatni rozdział" dotyczył głównie pierwszego pokolenia ocalałych. Teraz kolejne pokolenia dorastają ze świadomością, że są Żydami pochodzenia polskiego.

PAP: Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że stałeś się częścią żydowskiej społeczności w Polsce?

C.F.: Należy wiedzieć, że kiedy po raz pierwszy pojawiłem się w Polsce byłem młodym, dwudziestojednoletnim żydowskim chłopcem, amerykańskim studentem. A amerykańscy żydowscy chłopcy nie przyjeżdżali do Polski w tym czasie. Kiedy znasz choć parę zwrotów po polsku, hebrajsku lub w jidysz, możesz dostrzec błysk w oku rozmówcy. Budzisz jego zaufanie i tak rozpoczyna się konwersacja. Wiedzieli, że nie jestem elementem sekretnego rządowego planu.

PAP: Jednak twoje portfolio nie ogranicza się do dokumentowania społeczności żydowskiej. Zdjęcia twojego autorstwa trafiały na okładki takich magazynów jak "Times", "Newsweek", byłeś też kilkukrotnie wyróżniany w konkursie World Press Photo. Jak rozwinęła się twoja kariera od momentu pierwszej wizyty w Polsce?

C.F.: Rozpocząłem pracę reportera dla wspominanych przez ciebie magazynów. Wysyłano mnie w ustalone przez redakcję miejsca, gdzie miałem zrealizować temat. Wróciłem do Polski w 1978 r. jako fotoreporter, lecz ze względów osobistych - nie pracowałem tu na zlecenie. Nie miałem z góry narzuconego planu; nie byłem także w stanie powiedzieć jak dużo czasu potrzebuję na wykonanie zdjęć. Miałem jednak w pamięci to, co robiłem kilka lat wcześniej. Kontynuowałem fotografowanie i podobnie było za każdym kolejnym razem, gdy się tu pojawiałem. Jeżeli pytasz o sposób w jaki fotografuję, o mój styl, były to w znakomitej większości czarno-białe fotografie.

PAP: A co działo się pomiędzy wizytami w Polsce? Po raz pierwszy pojawiasz się tutaj w 1975, a rok później lądujesz w Nowym Orleanie, miejscu narodzin muzyki jazzowej. Co stanowi kluczowy element twoich fotografii - osoba czy jej historia?

C.F.: Jedno i drugie. Każda osoba kreuje swoją własną historię. Czasami otoczenie, czasami sposób zachowania czy ubiór danej osoby stanowi część tej opowieści. Gdy patrzysz na te zdjęcia, możesz odnieść wrażenie, że znasz przedstawione na nich osoby. Nie ma znaczenia czy patrzysz na człowieka z Afryki czy z Europy - wszyscy jesteśmy w pewnym sensie tacy sami, zwyczajni. Każdy z nas budzi się rano, żeby w należyty sposób przeżyć kolejny dzień.

PAP: Może dlatego, że zwyczajność jest kwestią przyzwyczajenia?

C.F.: Chodzi o to, że wcale nie potrzebujemy języka, żeby komunikować. Ja nie władam wieloma językami, a komunikuję poprzez fotografię - żeby zrobić zdjęcie muszę komunikować chociażby za pomocą spojrzenia lub gestykulacji.

PAP: W jaki sposób opisałbyś swoją rolę fotografa? Czy liczyłeś się z tym, że twoja praca może coś zmienić w Polsce?

C.F.: Nie, nigdy nie patrzę w ten sposób na swoją pracę. Od samego początku najważniejsze było informowanie - tak było, tak to wyglądało. Tak jak wspomniałem na początku naszej rozmowy - nie było mowy o zmianie czegokolwiek w fotografowanej przeze mnie społeczności, ponieważ - jak mówiłem - miał to być jej "ostatni rozdział". Nazwałbym to więc raczej testamentem tego co trwało niemal przez tysiąclecie.

Rozmawiał Marek Sławiński (PAP)