Aleksander Kaczorowski, przyglądając się życiorysowi Oty Pavla, zbadał, na ile autobiograficzne pisarstwo autora „Śmierci pięknych saren” pozostaje w zgodzie z rzeczywistym biegiem wydarzeń, a na ile było kreacją
Czeski krajobraz to krajobraz w małej skali – pozwala objąć wzrokiem to, co da się od biedy obejść w jeden dzień. Pagórki, lasy, doliny rzek, dachówkowa czerwień domów. Nie ma w tym wszystkim dramatyzmu, jest szczera bądź fałszywa (czy to nie wszystko jedno?) obietnica spokojnego, łagodnego życia. Ale kryje się w tym krajobrazie także pewna tajemnica, którą trudno ująć w słowa: wystarczy zagłębić się w pejzaż, ruszyć lasem albo zakolem rzeki, i nagle ląduje się w dziczy. Przejście od cywilizacji do natury odbywa się tu nagle i szybko. To oczywiście pierwszorzędna iluzja, bo czeska dzikość – romantyczna, wybujała, skalista, omszała, starodawna i pieczołowicie zadbana – jest zwykle o dwadzieścia minut spokojnym krokiem od gospody i kolejny kwadrans jazdy samochodem od najbliższego miasta. Nie sposób jednak odmówić jej realizmu.
„Ota Pavel. Pod powierzchnią" Aleksandra Kaczorowskiego / Media
Ten krajobraz – sielsko-dziki, dziko-sielski – miał, rzecz jasna, wielu piewców, ale jeden z nich był wyjątkowy: nazywał się Ota Pavel. Jego rajska kraina była niewielka: 15 km w środkowym biegu rzeki Berounki, przemykającej wśród lasów i wzgórz z południowego zachodu ku zamkowi Křivoklát. Do obejścia w jeden czerwcowy dzień.

Boso jak Chrystus

W 1964 r. podczas zimowych Igrzysk Olimpijskim w Innsbrucku 33-letni Pavel, wówczas znany dziennikarz sportowy, doznał załamania nerwowego. To być może najbardziej znany fakt z jego życia. „Mózg mi się zaćmił, jak gdyby spłynęła mgła z Alp. Zobaczyłem pewnego pana jako diabła w całej okazałości, miał rogi, kopyta, sierść i wiekowe, spróchniałe zęby. Potem poszedłem w górę nad Innsbruckiem, żeby podpalić zabudowania wiejskie. Byłem przekonany, że taka jasność rozproszy mgłę. Wyprowadziłem już krowy i ogiery ze stajni, żeby nie spłonęły, kiedy dopadła mnie austriacka policja. Założyli mi kajdanki i poprowadzili w dolinę. Wymyślałem im, zdarłem z nóg buty i szedłem po śniegu boso jako Chrystus, którego prowadzą na krzyż”.
Od tego momentu aż do końca życia (czyli jeszcze tylko przez dziewięć lat) Pavel będzie wielokrotnie lądował na oddziałach psychiatrycznych. Diagnoza: psychoza maniakalno-depresyjna, w miarę pogłębiania się choroby także epizody schizoidalne.
Pavel pisał od dawna – ale o sporcie, nie o rzece, rodzinie, wędkowaniu. Wędrówkę przez pejzaże pamięci wymyślili mu lekarze jako terapię. Ulokował w tej krainie wszystko, co miał. „Kiedy tam tak powoli umierałem, widziałem przede wszystkim rzekę, która w moim życiu znaczyła najwięcej i którą kochałem. Kochałem ją do tego stopnia, że zawsze przed łowieniem nabierałem jej wody w muszlę dłoni i całowałem ją, jak się całuje kobietę”. Powstałe z tej miłości opowiadania (zebrane w dwóch tomach: „Śmierć pięknych saren” i „Jak spotkałem się z rybami”) stały się częścią światowej literatury.
Nie da się powiedzieć, że Aleksander Kaczorowski rozszyfrował Pavla – bo w istocie żadnego człowieka nie da się rozszyfrować. Kaczorowski w swojej książce biograficznej zrobił coś innego: z profesjonalizmem i talentem rzucił zagadkowy los wybitnej jednostki na świetnie zarysowane tło historyczne, potem zaryzykował i wyznaczył punkty zwrotne w życiu swojego bohatera, a wreszcie zbadał – w miarę możliwości – na ile autobiograficzne pisarstwo Pavla pozostaje w zgodzie z rzeczywistym biegiem wydarzeń, a na ile było kreacją. To bardzo dużo.

Pavel, czyli Popper

Czy poza pejzażem wakacyjnego raju dzieciństwa istnieje jakiś inny klucz do Pavla? Jeśli już, jest to zapewne jego pochodzenie. Ota Pavel urodził się w Pradze w 1930 r. jako Otto Popper; jego ojciec Leo był Żydem, jego matka Hermina – Czeszką. Otto miał dwóch starszych braci, Hugona i Jiřiego. Kaczorowski pilnuje, by nie umknął nam społeczny kontekst takiego mieszanego małżeństwa: nie było to w owym czasie w Czechach nic wyjątkowego. Ujmując rzecz skrótowo: w Czechach nie było sztetli. Żydzi czescy mieli za sobą długą historię asymilacji. Od połowy XIX w. z wolna stawali się niemieckojęzycznymi mieszczanami. Ale bywali także rolnikami osiadłymi i zaaklimatyzowanymi na etnicznie czeskiej wsi – i z takiej właśnie rodziny pochodził Leo Popper. W międzywojniu zaś w ukształtowanej wedle politycznej i cywilizacyjnej wizji Jana Masaryka Czechosłowacji – inaczej niż w ówczesnej Polsce – antysemityzm nie był zbyt mile widziany. Nie dziwi więc to, że zlaicyzowana, w istocie z gruntu czeska rodzina Popperów w pełni uświadomiła sobie swoje żydowskie korzenie dopiero w momencie, gdy ten ład uległ nagłej katastrofie: w 1938 r. Czechy stały się monachijską zabawką Führera, w 1939 r. okazało się z kolei, że to Führer (z wydatną pomocą ustaw norymberskich) decyduje, kto jest Żydem, a kto nie. W wypadku Popperów miało to osobliwe konsekwencje – na nic się nie przydał pospieszny chrzest przyjęty w obrządku Kościoła czechosłowackiego, ojciec i dwaj starsi synowie powędrowali do obozów. Ale syn najmłodszy, ponieważ rodzice nie zarejestrowali go w gminie żydowskiej jako „Mischling zweiten Grades”, mieszańca drugiego stopnia, został z matką.
Po wojnie Popperowie starali się zrozumieć, co się właściwie takiego stało, że przeżyli Zagładę i wrócili do domu w jednym kawałku (czego nie dało się powiedzieć o większości ich krewnych, włącznie z matką Leona, a także ogólnie o większości czeskich Żydów). O tym szczególnym zrządzeniu losu traktuje słynne opowiadanie „Śmierć pięknych saren”, rzecz o desperackiej okupacyjnej wyprawie Leona po mięso dla synów, by mogli się najeść, nim ich powiodą na obozowe męki.
Leo Popper – dziwkarz, ladaco, żołnierz Legii Cudzoziemskiej, geniusz komiwojażerstwa, wielbiciel boksu i wszelkiej tężyzny fizycznej, marzyciel, megaloman i kochający rodzic (a także, czego dowiadujemy się w wyniku biograficznego śledztwa Kaczorowskiego, wielce pechowy agent tajnych służb) – dzięki pisarstwu swojego syna dołączył zresztą do niezłej literackiej kompanii potężnych żydowskich ojców, obok tatusiów Kafki, Schulza czy Singera. Najbliżej mu skądinąd chyba do Edwarda Sama, legendarnego ojca z powieści serbsko-węgiersko-żydowskiego prozaika Danila Kiša. Kiš był młodszy od Pavla tylko o pięć lat, a jego fantazmatyczne historie o ojcu są także historiami o Holokauście i zimnej pustce, jaką po sobie pozostawił.
Popperowie, jak wielu im podobnych, pustkę po Zagładzie wypełnili wiarą w komunizm. I znów Kaczorowski pozwala uchwycić właściwy kontekst: w Czechach ten gest nie był tak silnie naznaczony zdradą starych wartości, jak miało to miejsce w skolonizowanej przez Sowietów Polsce – czeskie społeczeństwo także przed wojną przejawiało mocno lewicowe sympatie polityczne, nie było również w żadnym razie nastawione antyrosyjsko. No i komuniści przejęli władzę bez pomocy Armii Czerwonej.
Młodziutki Ota przeżył pierwsze załamanie nerwowe podczas służby wojskowej w 1951 r. Jego reakcją było jeszcze silniejsze zaangażowanie w system. W tym samym czasie reżim ochoczo rozpoczynał antysemicką czystkę z inspiracji Stalina – przerwała ją dopiero śmierć Wielkiego Językoznawcy.
W 1955 r. Popperowie na wszelki wypadek zmienili nazwisko. Stali się Pavlami. Najmłodszemu z nich ostatecznie w niczym nie pomogły ani komunizm, ani kamuflaż.
Kaczorowski snuje swoją opowieść w taki sposób, byśmy wciąż mieli na oku łańcuszek przyczyn, który zaprowadził Pavla do domu wariatów i – w efekcie – dał mu, okupione iście piekielną udręką, drugie życie. Od razu na wstępie autor wyjawia, jakie jest rozwiązanie jednej z największych zagadek tego losu: co mianowicie stało się bezpośrednim bodźcem wyzwalającym u pisarza atak choroby. „Twierdzono (...), że doznał urazu psychicznego z winy niemieckich kibiców. (...) W rzeczywistości było całkiem inaczej. 8 lutego 1964 roku Pavel wbiegł do szatni czechosłowackich hokeistów po ich przegranym meczu ze Szwecją. Skacząc z radości, gratulował zawodnikom brązowego medalu. Zdobyli go mimo porażki, dzięki bramkowej przewadze nad czwartą w kolejności Kanadą. Ale sportowcy o tym nie wiedzieli; sądzili, że dziennikarz z nich drwi. Któryś wrzasnął: – Do gazu, Żydzie! Pavel zbladł. Po chwili uśmiechnął się i wyszedł z szatni. Nazajutrz poszedł w Alpy »rozproszyć mgłę«”.

Wspomnienia pomagają żyć

Oczywiście znacznie wcześniej, już w latach 50., było wiadomo, że Pavel, zwłaszcza na niwie zawodowej, działa w maniakalnym napięciu, dosłownie spala się w pracy. „Pracował niemal bez przerwy. Już wtedy żył we własnym świecie, liczyły się tylko jego ambicje. Pisał, a gdy nie pisał, nie przestawał myśleć o pisaniu” – zauważa Kaczorowski. – „Było w tym coś z obsesji. Wiedział, na co go stać, nie godził się na przeciętność. Kolarz Jan Veselý wspominał, że Ota w jego obecności podarł gotowy tekst i wyrzucił do kosza, mówiąc: »Jutro napiszę to jeszcze raz. Lepiej!«. Veselý zrozumiał, że jego przyjaciel pisze tak jak sportowiec, który trenuje do skutku, by pobić kolejny rekord. Liczył się tylko wynik – walka z samym sobą”.
Widać to zresztą w reportażach sportowych Pavla: zwykle traktują one o ludziach, którzy brak przyrodzonego talentu nadrabiają uporem, żelazną konsekwencją i pracą ponad siły. Sportowcy u Pavla nigdy nie są übermenschami. W późnych tekstach – tych pisanych już w czasie choroby, gdy aktywne życie zawodowe ich autora w zasadzie się zakończyło – owi sportowi bohaterowie zyskują dodatkowo rysy tragiczne, „pokonani”, jak pisze Kaczorowski, „przez nieuleczalne choroby i dwudziestowieczną historię, a czasem przez zwykłego pecha lub śmierć”.
okładka magazyn 29 czerwca / Agencja Gazeta
Pavel zresztą był w pełni świadomy własnego dojrzewania poprzez chorobę i związane z nią niesłychanego psychofizycznego cierpienia. „Ty byłeś w obozach, a ja w szpitalach. Czy wiesz, że moja choroba, zdaniem Amerykanów, jest gorsza niż obozy? Czy wiesz, że w Ameryce, ze względu na skutki uboczne, zakazali stosowania leku, który przyjmuję od trzech lat? A ja muszę go brać, bo inaczej za trzy dni zawieźliby mnie do wariatkowa. Skutki uboczne? W Belgradzie przez dwanaście godzin rzygałem do kibla, zwijałem się z bólu na podłodze. Od trzech miesięcy nie spałem z kobietą, nawet z własną żoną” – krzyczał w liście do przyjaciela, który skrytykował jego pisarstwo. A w epilogu do zbioru „Jak spotkałem się z rybami” dodawał: „Tylko cudem można z tego wyjść. Pięć lat czekałem na ten cud. Siedzisz samotnie na krześle przez całe tygodnie, miesiące, lata. Nie mogę twierdzić, że cierpiałem jak zwierzę, bo nikt nie wie, jak zwierzę cierpi. (...) Wiem tylko, że cierpiałem potwornie, tego nie da się wypowiedzieć. (...) Kiedy czułem się lepiej, myślałem o tym, co było w życiu najpiękniejsze. (...) Dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie, gdy już nie mogłem dłużej wytrzymać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Pewnie w podświadomości pragnąłem jeszcze jeden raz pocałować usta rzeki i łowić srebrne ryby. To właśnie jako rybak nauczyłem się cierpliwości, a wspomnienia pomagały mi żyć”.
Pamiętajcie więc o tym, że u Pavla baśń – zwłaszcza ta najpiękniejsza – podszyta jest paraliżującą grozą istnienia.
Aleksander Kaczorowski, „Ota Pavel. Pod powierzchnią”, Czarne 2018