„Chcecie mieć lepszą gospodarkę? Zaprzęgnijcie do pracy kobiety. Wasz system zdrowotny jest niewydolny? Udoskonalcie opiekę zdrowotną dla matek i niemowląt. Problemem jest wojna? Dopuście kobiety do stołu negocjacyjnego. Bieda utrzymuje się na poziomie nie do przyjęcia? Poproście kobiety o przygotowanie budżetu” – pisze kanadyjska dziennikarka Sally Armstrong w książce „Wojna kobiet”

W ostatnich tygodniach w Polsce ogromną popularność zyskała akcja, w której mężczyźni protestowali przeciwko gwałtom. Panowie fotografowali się w sukienkach, a zdjęcia były opatrzone podpisem: „Jeśli kobieta, zakładając sukienkę, zaprasza do gwałtu, to ja też zapraszam”. Wydaje mi się, że to jeden z symptomów zmian, o których pisze pani w „Wojnie kobiet”. Część poświęcona gwałtom jest jednak tak wstrząsająca, że czytając, trudno nie zadać sobie pytania: dlaczego tak wielu mężczyzn na świecie uważa gwałt za coś dopuszczalnego?

Mając jako dowód moje wieloletnie badania, jestem przekonana, że mężczyźni gwałcą, by pokazać siłę i kontrolę. Wymierzają też w ten sposób karę. No i chcą seksu. Ale dziś seks możemy uprawiać, kiedy tylko chcemy i z kim chcemy. Możesz to robić ze swoją dziewczyną, nieznajomą, nikt cię nie ogranicza. Więc dlaczego mężczyzna miałby gwałcić? Wiemy, że robią to mężczyźni wykształceni, odnoszący w życiu sukcesy, ale i biedni, niemający wykształcenia. Dlaczego tak się dzieje? Jedna z moich odpowiedzi brzmi: bo nigdy dotąd o tym nie rozmawialiśmy. Z gwałtem wiąże się wstyd. Bliscy ludzie radzą kobietom: nie mów o tym, nie dostaniesz pracy, nikt nie będzie chciał się z tobą umówić, nie wyjdziesz za mąż. Ofiary długo pozostawały milczące. Ale teraz to się zmienia, kobiety zaczynają mówić: wstyd nie jest nasz, jest wasz, to wy powinniście się wstydzić. Kobiety w Kongu, które wycierpiały jak mało kto na świecie, powiedziały mi: milczenie to przemoc. Kiedy o czymś nie mówimy, nie próbujemy dokonywać zmian.

Dlaczego kobiety z Azji, Afryki, Bliskiego Wschodu właśnie teraz przerywają milczenie?

Świat ewoluuje, status kobiety się zmienia. To dlatego napisałam „Wojnę kobiet”, chciałam być pierwszą, która te przemiany opisze, przyniesie dobrą wiadomość, że się zaczęło. Trzeba zobaczyć małe dziewczynki w Afryce, które zostały zgwałcone. W książce opowiadam o grupie 160 dziewcząt, które zaskarżyły rząd o to, że nie zapewnił im ochrony przed gwałtem. Mówimy o dzieciach między 3. a 17. rokiem życia. Zgwałcono je, ponieważ wielu mężczyzn w Afryce wierzy, że seks z dziewczynką wyleczy ich z AIDS. Sądzą, że im młodsze dziecko, tym silniejsze jest działanie lecznicze. Dochodziło do przypadków gwałtów trzymiesięcznych niemowląt. Zastanawiam się, jak bardzo trzeba być wynaturzonym, by dopuścić się takiego czynu. I dlaczego z taką łatwością znajdujemy usprawiedliwienia: biedny facet, miał AIDS…

Na Zachodzie często reagujemy współczuciem, ale usprawiedliwiamy się bezsilnością. Boimy się zostać posądzeni o to, że czujemy moralną lub cywilizacyjną wyższość nad innymi kulturami.

Tu nie chodzi o kulturę, tylko zbrodnię. Najwyższy czas nazwać rzecz po imieniu. W „Wojnie kobiet” przytaczam też historię dwóch studentów z Ohio. Byli uczelnianymi gwiazdami sportu, silni, zdrowi, inteligentni. Zgwałcili dziewczynę. Wszyscy byli pod wpływem alkoholu, ona też. Była nieprzytomna, a oni zgwałcili ją wielokrotnie, wszystko filmując. Wrzucili te filmiki na Facebooka. Zastanawiam się, co też oni sobie myśleli. Oczywiście, zostali schwytani, uznani za winnych i skazani na więzienie. Ale nawet reporterzy CNN mówili: mój Boże, przecież to są tylko młodzi chłopcy, są studentami, świetnymi futbolistami, to zrujnuje im życie. Tak, tak to właśnie działa: jeśli gwałcisz nieprzytomną dziewczynę, a dowody umieszczasz na Facebooku, rujnujesz sobie życie. Kropka.

Przekonuje pani, że w społeczeństwach, w których zapewni się kobietom wykształcenie i opiekę zdrowotną, znacząco poprawi się sytuacja ekonomiczna. Najgorzej gospodarczo radzą sobie kraje, w których dominuje kultura macho…

Według statystyk, jeśli dopuścisz do negocjacji kobiety i mężczyzn, zwiększasz szansę na zapobieżenie biedzie i konfliktom. Ale ludzie obawiają się zmian.

Jak wiele tracą społeczeństwa, które spychają kobiety na margines?

To ogromne straty. Powiedzmy, że jest wojna, a Polacy niestety wiedzą, czym ona jest. Gdy wojna się kończy, odbywają się negocjacje pokojowe. Przy stole zawsze zasiadają wojskowi, a ci chcą wiedzieć, czy zabito wrogów albo czy wzięto ich do niewoli. Czy wysadzono wszystkie mosty, czy zburzono miasta. Wie pani, co chcą wiedzieć kobiety zasiadające do negocjacji? Czy możemy dziś otworzyć szkoły, czy możemy odminować pola, tak by móc uprawiać na nich ziemniaki? W żadnym miejscu swojej książki nie próbuję sugerować, że kobiety są lepsze od mężczyzn, że Zachód jest lepszy od Wschodu albo jedna religia jest lepsza od innych. Absolutnie. Cały mój research pokazał, że jeśli usiądziemy przy jednym stole, skuteczniej rozwiążemy problemy. Nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych w 1999 roku przyjęła rezolucję numer 1325, mówiącą, że w każdych negocjacjach pokojowych powinny brać udział kobiety. O tym mówią dane i o tym wiemy intuicyjnie. Musimy zaopiekować się dziećmi, musimy postawić jedzenie na stole, więc zabierajcie miny z mojego pola. Wiemy, że nasze dzieci muszą iść do szkoły, ale szkoły zostały zbombardowane, nauczycieli zabito. Wszystko trzeba zacząć od nowa. Co chce wiedzieć żołnierz? Czy wrogowie zostali pokonani. Razem jesteśmy w stanie stworzyć o niebo lepszy plan pokojowy.

Pisze pani, że na naszych oczach dokonują się zmiany, które jeszcze kilka lat temu zdawały się odległe. Zdobycze feminizmu nie są już tylko przywilejem państw zachodnich i zamożnych. Co musiało wydarzyć się na świecie, aby do tego doszło?

Wpłynęło na to kilka czynników. Paradoksalnie jednym z nich był wzrost znaczenia ekstremistycznych ruchów islamskich. Uciemiężone kobiety z Azji i Bliskiego Wschodu coraz częściej zaczynały zadawać pytanie, dlaczego mężczyźni zawłaszczyli ich religię. Gdy próbowały dociekać, gdzie w Koranie jest napisane, że nie wolno im się uczyć lub mieć podstawowych praw, nie otrzymywały satysfakcjonującego wyjaśnienia. W Afryce z kolei kobiety zdały sobie sprawę, że jeśli nie zjednoczą się przeciwko gwałtom, będą umierać na AIDS. W epoce mediów społecznościowych dużo łatwiej się organizować. W ten sposób kobiety noszące hidżaby zrozumiały, że te noszące dżinsy nie są ladacznicami, a te w dżinsach zobaczyły, że ubrane tradycyjnie muzułmanki nie są bezbronnymi ofiarami. Zmiany są widoczne wszędzie. Proszę spojrzeć na Malalę Yousafzai. Jeszcze kilka lat temu nie moglibyśmy usłyszeć jej historii.

To jej zadedykowała pani „Wojnę kobiet”…

Dlaczego się o niej dowiedzieliśmy? Dzięki zmianom, jakie następują na świecie. Kogo obeszłaby dziewczynka, której strzelono w głowę, bo chciała chodzić do szkoły. Powiedzielibyśmy najwyżej: to, w jaki sposób traktuje się tam kobiety, jest straszne, ale nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić. Dziś losem Malali przejął się cały świat. To niewiarygodny sukces. Teraz mówimy: o czym my myśleliśmy, oczywiście, że dziewczynki muszą chodzić do szkoły. Na tym polega różnica. Te małe dzieci z Afryki, które wygrały sprawę, nie miałyby na to szans jeszcze parę lat temu. Jest grupa dziewczynek z Afganistanu, które zapoczątkowały akcję „Young Women for Change”, organizują się przez serwisy społecznościowe. To wszystko nie mogłoby wydarzyć się wcześniej.

Jest pani aktywną feministką od czasu znaczących przemian w latach 60. Czy pamięta pani pierwszy moment, kiedy sama dotkliwie odczuła pani, że kobiety i mężczyźni w Kanadzie nie byli traktowani na tych samych zasadach?

Mogę powiedzieć, kiedy dokładnie to się stało. Wychowałam się w domu, w którym panowała równość. Moi rodzice uważali, że mogę robić w życiu, co chcę. Jako dziewczynka z sukcesami trenowałam lekkoatletykę. Potem wyjechałam na studia. Mieszkałam w akademiku dla dziewcząt. Obowiązywało nas coś w rodzaju godziny policyjnej. Musiałyśmy być w swoich pokojach, gdy gaszono światła. W przeciwnym razie miałybyśmy kłopoty. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Odkryłam, że chłopców nie obowiązywały podobne zasady. Wszyscy mieszkaliśmy na terenie uniwersytetu, ale chłopcy nie mieli obowiązku wracać na noc. Pomyślałam: dlaczego tak ma być? Czy oni są tak różni ode mnie? Czy zachowują się zupełnie inaczej niż ja? To były lata 60., bardzo ekscytujący czas. Zachodziły wielkie zmiany społeczne, oczywiście nie wszystkim to się podobało. To, że miałabym być posłuszna mężowi, że bez jego zgody nie mogłam założyć konta bankowego, uważałam za absurd.

W tej walce było więcej ekscytacji czy gniewu?

Kiedy byłam młoda, walczyłyśmy, wychodziłyśmy na ulicę, podpisywałyśmy petycje. Ale wielu ludzi tego nie pochwalało. Nawet moje siostry były oburzone, że uderzam w tradycję. Jak możesz zachowywać się tak, jakbyś nie lubiła swojego męża? – pytały. Albo sugerowały, że postępuję jak zła matka. To było bardzo bolesne, ale wszystkie feministki przez to przeszły. A teraz zwyciężyłyśmy. To wielka satysfakcja, choć jest jeszcze dużo do zrobienia. A kobiety w krajach bardzo opresyjnych, jak Afganistan czy Arabia Saudyjska i cały Bliski Wschód, naprawdę teraz powstają.

Jak wyobraża sobie pani życie kobiet na świecie za 10 lat?

Za 10 lat będziemy dużo bliżsi równości, bo do tego nawołują ekonomiści. Chodzi o pieniądze, a one kontrolują wszystko. Nie ma odwrotu.