Kino Andrzeja Titkowa jest różnorodne, wymyka się jednoznacznym ocenom. Gdybym jednak musiał określić charakterystyczne cechy tej twórczości, napisałbym o uważnym, pozbawionym kokieterii obserwowaniu człowieka. Umiejętnie dobrany bohater chyba dla każdego dokumentalisty jest podstawą warsztatu i celem nadrzędnym udanego filmu. W wypadku Titkowa bohater ujawnia również więcej: metodę twórcy. Dzięki wspaniałym portretom filmowym Tadeusza Konwickiego, Marka Hłaski czy zupełnie anonimowych postaci, dowiadujemy się wiele o samym reżyserze: jego bezkompromisowości, poglądach, guście.
Andrzej Titkow, bohater najnowszej edycji cyklu „Polska Szkoła Dokumentu”, przyjął pozycję uczestnika wydarzeń zanurzonego w historii. Jego dokumentalne portrety tworzą galerię fascynujących osobowości, nie tylko ze względu na wartość dorobku portretowanych, ale także siłę i oryginalność wypowiedzi. Aktualni i przyszli monografowie Andrzeja Bursy, Andrzeja Mleczki, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Wojciecha Eichelbergera czy Jacka Kuronia w zasadzie nie mogą pominąć poświęconych im filmów Titkowa w swoich monografiach. Titkowowi udało się wydobyć od bohaterów więcej, zadać głębsze pytania, ponieważ sam był niejako empatycznym świadkiem tych samych wydarzeń, częścią opisywanych historii, a przy tym postacią doskonale znaną i cenioną zarówno w środowisku filmowym, jak i literackim. I dlatego nawet jeżeli Titkow nie pojawia się w kadrze, czuje się jego obecność, siłę i charyzmę. Jest częścią całości, bardzo ważną częścią.
W zestawie znalazły się zarówno głośne portrety Titkowa, jak i filmy spoza głównego nurtu. Arcydziełem polskiego dokumentu jest „Daj mi to” z 1998 roku. Film,w którym Andrzejowi Titkowowi udało się sfilmować autentyczne reakcje uczestników warsztatów psychoterapeutycznych prowadzonych przez Wojciecha Eichelbergera. Do historii gatunku przeszedł także poświęcony Tadeuszowi Konwickiemu „Przechodzień” z 1984 roku czy „Piękny, dwudziestoletni” (1986) o Marku Hłasce. Zaskakuje i cieszy konsekwencja artystyczna Titkowa. Reżyser ten pozostał bowiem wierny credo wyeksplikowanemu już pod koniec lat osiemdziesiątych: „Wydaje mi się bowiem, że nie ma ważniejszego tematu dla kina i sztuki w ogóle jak człowiek, jego wewnętrzne niepokoje, uwikłanie w otaczający go świat, ludzka walka o własne istnienie, o godność, o swój własny głos, ludzka samotność i ludzka wspólnota” – mówił wówczas w miesięczniku „Kino”. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Siłą kina Titkowa jest świadomość owego człowieczego uwikłania w świat, pokazana za pośrednictwem wrażliwego artysty filmowca. Dlatego Andrzej Titkow w swojej twórczości dokumentalnej, ale także fabularnej czy poetyckiej, jest zawsze tym samym kompanem w szczęściu i w depresji, w działaniu i znużeniu. Kimś w rodzaju przyjaciela który zawsze w dyskretnym stylu, bez agresji czy napastliwości od lat pokazuje nam kolejne warianty cudzego życia. W obiektywie Andrzeja Titkowa wygląda jak nasze. Cudze, czyli moje.