Pierwsza myśl o tej książce? Nie moje małpy, nie mój cyrk. Ale zaraz potem otrzeźwienie: jeśli przyjrzeć się ostatniemu ćwierćwieczu w historii Polski, wszystko przebiegało z grubsza zgodnie z przewidywaniami. Z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest niezwykły sukces Tadeusza Rydzyka, jego wrogie przejęcie rozległych obszarów polskiego katolicyzmu, jego genialny instynkt w zagospodarowywaniu duchowych potrzeb i społecznych frustracji.
Zbiór reportaży Marcina Wójcika o Rydzyku, jego medialnych przedsięwzięciach, jego wyznawcach i wrogach, wydaje się ważny nie tylko dlatego, że jest inteligentnie skomponowany i dobrze napisany, lecz także ze względu na perspektywę – to punkt widzenia katolika, któremu skradziono Kościół, i który pragnie się dowiedzieć, kto, jak i dlaczego tego dokonał. Wójcik przepracował lata w „Gościu Niedzielnym”, najpopularniejszym polskim tygodniku, jako dziennikarz katolickich mediów mógł usłyszeć, zobaczyć i zrozumieć to, czego przeciętni przedstawiciele „cywilizacji śmierci” nawet nie biorą pod rozwagę.
„W rodzinie ojca mego” to właściwie rzecz o alternatywnym świecie zamieszkanym przez miliony ludzi, w którym Polska wygląda całkiem inaczej – jest krajem w stanie wojny, krajem okupowanym przez liberałów, komunistów, pedałów i lesby, ubeków, Żydów, nawet przez nieprawomyślnych księży i biskupów. W Okopach Świętej Trójcy trwa ciągła mobilizacja, a walka z najeźdźcami ma prowadzić nie tylko do zwycięstwa, ale i do zbawienia. Romantyczna mitologia miesza się tu z kultem jednostki – tą jednostką, warto zauważyć, nie jest bynajmniej Jezus Chrystus. Chrystus wydaje się raczej zbędny.
Najciekawsze pytanie – Wójcik nie udziela na nie odpowiedzi, bo to zadanie dla historyków, socjologów, politologów i antropologów kultury – brzmi: Co przeoczyliśmy i co zaniedbaliśmy, błogo wpatrzeni w horyzont obietnic lepszego świata?