Granica u Kassabovej jest jak palimpsest: pod wierzchnią warstwą kryją się kolejne, umożliwiając nam podróż w głąb czasu. Z dzisiejszej perspektywy obszary, o których pisze autorka, to rzadko zamieszkane, ubogie, zdewastowane społecznie, na wpół dzikie góry i lasy, przez które prowadzą – z Turcji do Grecji i Bułgarii – szlaki przerzutowe przemytników ludzi: straumatyzowanych, przerażonych, wykorzenionych uchodźców.
Nie tak dawno – jesienią zeszłego roku – ukazała się u nas ”Fizyka smutku„ Georgiego Gospodinowa (przeł. Magdalena Pytlak, Wyd. Literackie), wielowarstwowa, częściowo autobiograficzna proza o narodzinach pisarskiej pasji, dojrzewaniu w komunistycznej Bułgarii i dorosłym życiu w tej postkomunistycznej, a także o związkach literatury z mitologią. Rzecz wybitna. Pomijając szczegóły – zainteresowanym serdecznie polecam lekturę – tym, co w ”Fizyce smutku„ szczególnie zwracało uwagę, były, po pierwsze, przesycona czarnym humorem fatalistyczna nostalgia, po drugie zaś, osobliwa bliskość czy może nawet intymność mitu – w tym wypadku historii Minotaura, którą Gospodinow na różne sposoby przetwarza, wplatając ją w materię istnienia i pisania. Odpowiedź na pytanie, skąd się bierze aktualność starożytnej mitologii u Gospodinowa, jest bardzo konkretna: w świecie bułgarskiego pisarza starożytność nigdy się nie skończyła, a mityczne wydarzenia mają walor wiadomości lokalnych – nad tamtą rzeką Herakles ustrzelił centaura Nessosa z łuku, wydając na siebie wyrok śmierci, z kolei za tamtą górą trackie menady rozrywały w dionizyjskim transie dzikie zwierzęta.
Magazyn DGP 08.03.19 / Dziennik Gazeta Prawna
”Granica„ Kapki Kassabovej, znakomity włóczęgowski reportaż ze Strandży i Rodopów, zapomnianego kawałka Europy, podzielonego dziś między Bułgarię, Turcję i Grecję, jakoś potwierdza te intuicje: opowiada się tu o krainie, która – choć nawiedziły ją z nawiązką wszystkie plagi i traumy nowoczesnej historii – tkwi korzeniami w duchowości znacznie starszej niż chrześcijaństwo (nawet to stare, bizantyjskie) i islam; mistycyzm wisi tu w powietrzu i jest tak gęsty, że można go kroić nożem. ”Pomyślałam sobie, że nikomu nie uda się rozgryźć Strandży. Prawdopodobnie nie jest to miejsce stworzone na ludzką miarę. – W Strandży nie ma wielu ludzi, ale i tak jest pełno życia – odezwała się znachorka, jakby czytała mi w myślach„.
Ale po kolei. Kassabova jako 19-latka wyemigrowała w 1992 r. wraz z całą rodziną z Bułgarii – pogrążonej wówczas w głębokim kolapsie po upadku komunizmu – na Zachód. Ostatecznie trafili na drugi koniec świata, do Nowej Zelandii. Mając lat 30, wróciła do Europy, osiadła w Szkocji, gdzie uprawia poezję i pisze non-fiction. Pomysł na literacko-reporterski powrót do samej Bułgarii jest zawarty w tytule książki: chodzi o granice. Każdy, kto dorastał w krajach demokracji ludowej, wie, że nie jest to po prostu linia narysowana na mapie. To rzeczywista bariera – zaorany pas ziemi, kłęby drutu kolczastego, wieżyczki strażnicze – którą pokonuje się z trudem (jeśli w ogóle), po wielu upokorzeniach, z wybebeszonym bagażem, pod czujnym okiem władzy; człowiek przekraczający granicę jest po prostu z definicji podejrzany. A jeśli w dodatku, tak jak w wypadku południowych rubieży komunistycznej Bułgarii, fizyczna granica wyznacza zarazem przebieg żelaznej kurtyny, można dostać na jej punkcie niezłej obsesji.
Granica u Kassabovej jest jak palimpsest: pod wierzchnią warstwą kryją się kolejne, umożliwiając nam podróż w głąb czasu. Z dzisiejszej perspektywy obszary, o których pisze autorka, to rzadko zamieszkane, ubogie, zdewastowane społecznie, na wpół dzikie góry i lasy, przez które prowadzą – z Turcji do Grecji i Bułgarii – szlaki przerzutowe przemytników ludzi: straumatyzowanych, przerażonych, wykorzenionych uchodźców.
Ale ledwie przed paroma dekadami strumień uchodźców płynął w przeciwnym kierunku: bułgarska straż graniczna strzelała do zdesperowanych Czechów i Niemców z NRD błądzących wśród wzgórz i skał z nadzieją, że dostaną się do Turcji. Problem był na tyle poważny, że Stasi miała swoich stałych rezydentów na południowym wybrzeżu Bułgarii.
Z kolei przed stuleciem cały region uległ politycznemu wstrząsowi tektonicznemu – po I wojnie światowej, w imię pokoju i nacjonalistycznych porządków po upadku imperium Osmanów, sortowano okoliczną ludność wedle narodowości i wyznań. W wyniku tych działań w Strandży i w Rodopach właściwie nikt nie mieszka tam, gdzie żyli jego pradziadowie (a wcześniej – przodkowie, od setek, może i tysięcy lat); innymi słowy, jest to taki kawałek ziemi, na którym niemal wszyscy mają w historii rodzinnej epizod wysiedleńczy i niemal wszyscy tęsknią za jakąś porzuconą ojczyzną, nawet jeśli ta porzucona ojczyzna leży – naturalnie za granicą – ledwie o solidny rzut kamieniem od obecnego domu.
Jednocześnie pamięć o przeszłości nie jest tu własnością nacjonalistów – ta pamięć sięga zbyt głęboko, za mocno jest osadzona w rytuale, wierze i micie, żeby się dało ją wykorzenić wraz z czystką etniczną. To pamięć przesiąknięta smutkiem i melancholią, świadomością upartego trwania na zmurszałych ruinach dawnej świetności, ale zachowująca wiedzę o magii, tabu i fatum. Nadal biją tam lecznicze źródła, a swoje rytuały odprawiają nestinarzy, czyli ludzie tańczący na rozżarzonych węgielkach. Granica bowiem przebiega tam nie tylko między państwami, lecz także – choć jest mocno rozmyta – między realnością a tym, co chtoniczne, podziemne, zaświatowe.
Kassabova pisze o tym zjawiskowym uniwersum z humorem, liryzmem i ciekawością. Scenami rodzajowymi z tej książki można by obdzielić cały stos powieści. U niektórych – uprzedzam – ”Granica„ może również wzbudzić natychmiastową chęć wyruszenia w podróż do miejsc, które nikogo nie obchodzą (i dlatego są najbardziej fascynujące).
Kapka Kassabova, „Granica. Na krawędzi Europy”, przeł. Maciej Kositorny, Czarne 2019