PORTRET | Grał z gigantami rocka i muzycznej awangardy, wreszcie został jednym z najbardziej cenionych kompozytorów muzyki filmowej. Oto Cliff Martinez. Właśnie ukazała się jego ścieżka dźwiękowa do filmu „Neon Demon”
Cliff Martinez o najnowszym filmie Nicolasa Windinga Refna mówi, że to mieszanka nastroju kultowej „Doliny lalek” z lat 60. z muzyką Johna Williamsa i horroru „Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Podobna jest też muzyka: pełna niepewności, grozy, na moment usypiająca i później zaskakująca demonicznym klimatem. Od lat Cliff Martinez jest mistrzem w budowaniu uwierającego nastroju w muzycznym tle filmów mistrzów kina, z którymi przyszło mu pracować.
Urodzony w połowie lat 50. w Nowym Jorku szybko wszedł w świat awangardy muzycznej. Grywał z takimi mistrzami muzycznych i poetyckich eksperymentów, jak Lydia Lunch czy Captain Beefheart. Na początku lat 80. był perkusistą Red Hot Chili Peppers. Zagrał na ich dwóch pierwszych płytach, w 2012 roku został wprowadzony wraz z zespołem do Rock and Roll Hall Of Fame. W niedawnym wywiadzie dla „Vanity Fair” Martinez powiedział, że wtedy z ulgą zakończył z nimi współpracę, bo nie wyobrażał sobie siebie w wieku 40 lat biegającego po scenie ze skarpetami na genitaliach, a takie występy zdarzały się RHCP. Na szczęście dla kina, poświęcił się pracy nad muzyką filmową.
„Za garść dolarów” Sergio Leone to, jak przekonuje we wspomnianym wywiadzie, jeden z filmów, który odcisnął na nim największe piętno. Szczególne wrażenie zrobiła na nim muzyka Ennia Morricone. Martinez wszedł w podobne relacje ze Stevenem Soderberghiem i Nicolasem Windingiem Refnem. Z Soderbeghiem Martinez zaczął pracować od jego debiutu w 1989 roku, „Seks, kłamstwa i kasety wideo”. Potem były jeszcze m.in. „Solaris”, „Traffic” i serial „The Knick”, za które dostał kilka nominacji (m.in. do Grammy) i nagród. Martinez podkreśla w wywiadach, że Soderbergh dawał mu wolną rękę, zachęcając do eksperymentowania. I Cliff z tego z radością korzystał, tworząc przepełnione elektroniką oryginalne wizje muzyczne, wzbogacone użyciem egzotycznych instrumentów.
Fascynowały go dokonania Briana Eno, Apex Twin, Amon Tobin czy Kraftwerk i te inspiracje słychać w jego soundtrackach. W przerwach między pracą dla Soderbergha Martinez komponował także do innych filmów, chociażby „Więcej czadu”, ale najbardziej wyraziste soundtracki szykował dla duńskiego reżysera Nicolasa Windinga Refna. W 2011 roku do kin trafił „Drive”, kryminał z Ryanem Goslingiem w roli głównej. Elektroniczna, ambientowa muzyka Martineza idealnie pasowała do stylistyki filmu. Przypominająca lata 80., minimalistyczna, oparta na prostych motywach, ocierająca się o banał, a z drugiej strony wprowadzającą niepokój. Po „Drive” panowie powrócili do współpracy przy kolejnym filmie Refna, „Tylko Bóg wybacza”. Martinez do swojej, osadzonej w retro stylu, niepokojącej elektroniki dołączył wstawki orientalne – akcja filmu dzieje się w Bangkoku. W tym roku ponownie spotkali się na planie. Tym razem thrillera o ciemnych stronach kariery modelek, obsesji cielesnego piękna, którego akcja osadzona jest w pełnym neonów Los Angeles, „Neon Demon”. Muzyka Cliffa idealnie pasuje do tego przesadnie wystylizowanego, groteskowego i perwersyjnego filmu. Podobno często zdarzało się, że na planie obrazu reżyser zamiast „akcja” krzyczał: „Violence motherfuckers”. Zdaje się, że podobnie dopingował się Cliff Martinez, pracując nad tym soundtrackiem. Jego ilustracyjnej muzyce towarzyszą piosenki zespołu bratanka reżysera Juliana Windinga i jednej z najważniejszych postaci współczesnego popu Sia. Muzyka Martineza bywa romantyczna, ale nawet wtedy podszyta jest niepewnością i przeszywającymi, ostrymi dźwiękami. Przywołuje skojarzenia z klaustrofobicznymi kompozycjami Alana Silvestriego z „Otchłani” albo mroczne wizje przyszłości Vangelisa z „Łowcy androidów”. Słychać też, że Martinez zna twórczość Tangerine Dream. Tu już nie ma luźniejszych tematów jak w „Drive”. Jest duszno i intensywnie. Nawet jeśli zdarzają się mniej ilustracyjne, a bardziej piosenkowe momenty jak „Messenger Walks Among Us”, to i tak bardziej przypominają ambientowe eksperymenty Briana Eno, a nie przebojową elektronikę synthpopowych bandów z lat 80.
Martinez obraca się wciąż w podobnej stylistyce. W elektronicznej duszności w stylu retro jest mistrzem. Jego motywy są dziś niemniej rozpoznawalne niż motywy Ennio Morricone czy Trenta Reznora. Soundtrack „Neon Demon” odbierany w słuchawkach w zaciemnionym pokoju spowoduje, że nieraz przeszyje was dreszcz i zaczniecie się nieswojo oglądać za siebie.
Cliff Martinez | Neon Demon | Warner Music