W KINACH | Dziś premiera „Warcraft: Początek”. Czy film powtórzy gigantyczny sukces legendarnej gry wideo?
Nad filmowymi adaptacjami gier wideo ciąży chyba swoista klątwa. Nakręcono ich kilkadziesiąt, ale na palcach jednej ręki można policzyć te, które ogląda się z przyjemnością – a i to rachunek być może nazbyt optymistyczny. Niewielu udało się trafić w gusta zarówno graczy, znających pierwowzory, jak i widzów szukających w kinie widowiska. Warto wśród nich wymienić „Mortal Kombat”, serię „Resident Evil” czy dyptyk „Tomb Raider” z Angeliną Jolie – nawet jeśli nie zbierały przychylnych recenzji, publiczność i tak głosowała nogami. Ale to wyjątki. Większość adaptacji – nawet tych zrealizowanych na podstawie bestsellerowych gier – poniosła sromotną klęskę, czego powodów można upatrywać w niskich budżetach i reżyserskiej nieudolności. Zmiany na lepsze fani i krytycy upatrują w „Assassin’s Creed” z Michaelem Fassbenderem, realizowanym przez Ubisoft, producenta i dystrybutora tytułowej gry (co można skojarzyć z formułą wypróbowaną już przez komiksowe Marvel Studios). Ale forpocztą tej rewolucji ma być wchodzący dziś na ekrany polskich kin „Warcraft: Początek”.
Trudno o lepszą licencję. Trylogia „Warcraft”, legendarna strategia czasu rzeczywistego, od połowy lat 90. przez dobrą dekadę wiodła prym pośród najpopularniejszych pozycji gatunku. Ale propozycją absolutnie kultową jest pochodząca z 2004 roku sieciowa gra wieloosobowa „World of Warcraft”, mogąca obecnie pochwalić się sześcioma milionami subskrybentów i będąca zarazem areną socjologicznych zmagań. Pisało się i mówiło bowiem o fanatycznym uzależnieniu od gry, komuś zdarzyło się umrzeć po kilkunastogodzinnej partyjce, inni zadłużali się, żeby kupić potrzebne im wirtualne przedmioty, kwitł czarnorynkowy handel i skarżono się na szalejący seksizm. Innymi słowy, Azeroth, wyimaginowany świat będący areną krwawych zmagań, stał się swoistą miniaturą tego naszego. Bitwa pomiędzy orkami a ludźmi trwała bez końca, zaś uniwersum „Warcrafta” doczekało się przez te lata własnej historii, dopowiadanej potem za pośrednictwem gier planszowych, książek, serii komiksowych (także wersji mangowych), a nawet poświęconego grom magazynu. Od podobnej wyliczanki może rozboleć głowa. Ukoronowaniem owego tryumfalnego pochodu ma być właśnie wysokobudżetowy „Warcraft: Początek” Duncana Jonesa.
Dzieje owej adaptacji są cokolwiek burzliwe, gdyż pierwsze przymiarki poczyniono niedługo po premierze „World of Warcraft”. Projekt nie otrzymał jednak zielonego światła, gdyż Blizzard, producent gry, słusznie uznał, że z „Władcą pierścieni” Petera Jacksona nie ma co konkurować. Porzuconym projektem zainteresował się nie kto inny jak Uwe Boll, zwany trochę na wyrost najgorszym filmowcem na świecie. Boll, mający już na koncie liczne adaptacje gier, między innymi „Alone in the Dark”, „Dom śmierci” czy „Far Cry”, wszystkie przyjęte co najwyżej z szyderczym uśmiechem, został przez Blizzard odrzucony w przedbiegach. Ostatecznie reżyserię powierzono Duncanowi Jonesowi, twórcy świetnie przyjętego niezależnego filmu science fiction „Moon”. Niezadowolony ze schematycznego scenariusza, jaki mu podsunięto, powielającego gatunkowe klisze, Jones przepisał go w miarę granic wyznaczonych przez wytwórnię (jeśli uwierzyć zapewnieniom, całkiem elastycznych). Jak dotąd recenzenci zachodni efekt ocenili jako dyskusyjny, choć obrońcą „Warcrafta: Początku” jest twarz brytyjskiej krytyki Mark Kermode. Czy Jones otworzy nową erę filmowych adaptacji gier wideo, możemy dowiedzieć się już dzisiaj.
Warcraft: Początek | USA, Chiny, Kanada 2016 | reżyseria: Duncan Jones | dystrybucja: UIP | czas: 123 min | w kinach od 10 czerwca