WYWIAD | „Wojna” to film, który stawia pytanie, jak daleko człowiek jest w stanie się posunąć, próbując ocalić siebie i najbliższych – mówią Pilou Asbak i Tuva Novotny, którzy zagrali w nominowanym do Oscara dramacie Tobiasa Lindholma
Dziennik Gazeta Prawna

Trwa ładowanie wpisu

Czy to prawda, że do ostatniego dnia zdjęć reżyser Tobias Lindholm nie zdradził wam, jaki będzie finał „Wojny”? Czy sąd uniewinni, czy skaże głównego bohatera.
Pilou Asbak: Tobias lubi dawać aktorom scenariusz bez kilku ostatnich kartek. Powoduje to u nich dużą konfuzję. Miałem świadomość tego, co muszę robić, jak się do ostatniego momentu zachowywać, ale rzeczywiście nie wiedziałem, jaki będzie finał. Kiedy kręciliśmy scenę ogłaszania wyroku w sali sądowej, jedna kamera była skierowana na mnie, druga na Tuvę. Na naszych twarzach widać było napięcie wynikające z niewiedzy, ale przede wszystkim duże psychiczne zmęczenie. Tobias doskonale wiedział, jak to rozegrać, żeby podkreślić efekt, o który mu chodziło. To bardzo inteligentny reżyser. Potrafi doskonale analizować ludzi i pokierować ich w stronę, w którą chce. Dlatego właśnie lubię z nim pracować.
Wasze relacje z Tobiasem Lindholmem są zupełnie różne.
P.A.: Razem zawodowo dorastaliśmy. Zrobiliśmy wspólnie trzy filmy, więc mogę powiedzieć, że on stworzył mnie jako aktora i pewnie dzięki niemu teraz rozmawiamy. Najbardziej cenię w nim nie to, że jest świetnym reżyserem i bardzo utalentowanym scenarzystą, ale fakt, że to wspaniały przyjaciel. Choć raczej poza planem, bo kiedy kręcimy, nasza relacja to ostra walka. Jako aktor chcę często spróbować czegoś nowego, podczas gdy Tobias, który napisał scenariusz, jest bardzo przyzwyczajony do wykreowanego przez siebie świata. Tłumaczy mi wtedy zazwyczaj, że spędził nad tym cztery lata, więc jest jakiś powód, że ta linijka jest napisana tak, a nie inaczej. I że mam powiedzieć to właśnie w taki sposób. Kiedy robiliśmy razem pierwszy film „R”, kłóciliśmy się non stop, przy drugim już połowę tego czasu. Teraz miałem ledwie kilka uwag do scenariusza. Nasza relacja się rozwija. Nie wiem, jakie Tobias ma plany na kilka najbliższych lat, nie wiem też, co ja będę robił, ale obiecuję sobie, że uczynię wszystko, żeby dalej z nim pracować. Wchodzę w ciemno w każdy jego projekt.
Tuva Novotny: Mimo że trafiłam do filmu z castingu, dość dobrze znałam prace Tobiasa, więc wiedziałam, czego oczekuje. A chodziło mu też o wniesienie doświadczeń z naszego własnego życia. To nie było łatwe, zwłaszcza że sytuacja w filmie jest dość ekstremalna. Ważne było stworzenie pewnego fundamentu realizmu. Tobias pracuje tak, jakby robił dokument. Bardzo organicznie, co w moim przypadku było niezwykle istotne, zwłaszcza że grałam z trójką dzieci. Wydaje mi się, że bardziej reagowaliśmy na daną sytuację, niż graliśmy.
„Wojna” to film o konflikcie zbrojnym czy raczej jego konsekwencjach?
T.N.: Zdecydowanie o konsekwencjach. To według mnie też film, który stawia pytanie, jak daleko człowiek jest w stanie się posunąć, próbując ocalić siebie i najbliższych. W tym filmie realizowane jest to na różnych płaszczyznach – na wojennym froncie i w sali sądowej. Obie są równie skomplikowane.
Mam wrażenie, że to taki film, który gdziekolwiek będzie pokazywany, wywoła dyskusję.
T.N.: Bardzo wzrusza mnie reakcja ludzi na ten film. Kiedy uczestniczyłam w pokazach, widziałam z jednej strony duże skupienie widzów, z drugiej emocje, z jakimi podchodzili do ekranowych wydarzeń. To wiąże się z moralnym aspektem filmu, który chyba dla wszystkich był największym wyzwaniem. I związanej z nim ambiwalencji. Odnosiłam to także do swojej postaci. Żona głównego bohatera każe mu się zachowywać przed sądem w określony sposób, w imię jej zdaniem większego dobra. Pewnie każda kobieta zadaje sobie pytanie, jak postąpiłaby w takiej sytuacji.
P.A.: To interesujące patrzeć, jak ludzie odbierają nasz film. Sam wywodzę się ze świata artystycznego, moi rodzice prowadzili galerię i sprzedawali dzieła sztuki. Przez całe swoje życie oglądałem obrazy na ścianach. Kiedy idziesz na wystawę, nikt ci nie mówi, jak powinieneś ją odbierać, interpretować. Patrzysz na te obrazy, zabierasz płynące z tego emocje do domu i zaczynasz się nad tym zastanawiać. Podobnie jest z filmami. Dlaczego wymagamy, żeby cały czas dawały jakieś odpowiedzi? Lepiej, aby zadawały pytania. W „Wojnie” najbardziej podoba mi się to, że po oglądnięciu filmu dalej nie mamy pewności, co jest dobre, a co złe. Sam to przeżyłem.
To miało znaczenie przy pracy nad rolą?
P.A.: Zależało mi na tym, by być tak realistycznym, jak to tylko możliwe. Chodziło też o empatię względem bohatera. To ważne w kontekście osoby, która stanęła przed takim dylematem i posunęła się do radykalnych rozwiązań. Starałem się zrozumieć, dlaczego tak postąpił. To zresztą przechodzi na publiczność. Jest w filmie scena, kiedy chcąc zadziałać na korzyść Clausa, jeden z żołnierzy kłamie przed sądem. Na pokazie w Wenecji ludzie bili w tym momencie brawo. Kompletnie nie spodziewałem się takiej reakcji.
Do kłamstwa namawia też Maria, żona głównego bohatera, która de facto samotnie wychowuje trójkę dzieci. Tuva, jak z twojej perspektywy wygląda ta sytuacja?
T.N.: Ta kobieta myśli przede wszystkim o rodzinie. To dla niej najważniejsze. Ale siłą filmu jest to, że nic w nim nie jest czarne lub białe. Wydaje mi się, że ważne jest, jak bohater poradzi sobie z tą sytuacją bez względu na to, jaki będzie wyrok sądu. To chyba najtrudniejsze z tego wszystkiego. Paradoksalnie, może dla niego łatwiej byłoby iść do więzienia i odcierpieć karę? Wtedy mógłby dalej żyć, a w innym wypadku będzie musiał sobie z tym radzić do końca swoich dni. To jednak zdecydowanie nie jest optyka Marii.
Sędziowski wyrok wiele nie zmienia w naszej recepcji filmu. W głowie dalej kłębią się te same pytania.
P.A.: Sam łapię się na tym, że wciąż nie wiem, czy mój bohater postąpił słusznie i czy wyrok był sprawiedliwy. Czułem sporą frustrację z tym związaną. Serce mówiło jedno, a rozum coś zupełnie innego. Sędzina mówi w jednej ze scen, że nie ma ludzi ponad prawem. A tutaj mamy do czynienia z krzywoprzysięstwem w imię czyjegoś dobra. Czy tak to powinno działać? Inna sprawa, że dla żołnierzy takie decyzje, jaką musiał podjąć Claus, to ułamek sekundy. Czasami to zbyt krótko, by pomyśleć, że w swoim postępowaniu muszą kierować się konwencją genewską. To też niełatwe. Podam przykład. Jeżeli żołnierz znajdzie się w ogniu krzyżowym i zobaczy u przeciwnika kałasznikowa, może strzelać. Ale w chwili, gdy napastnik tylko tę broń upuści czy wyrzuci, staje się cywilem i każdy strzał może skończyć się procesem przed sądem wojskowym. Nie można zapominać, że ci ludzie chronią życie swoje i innych. To bardzo skomplikowany problem.
Wrażenie autentyzmu potęguje obecność duńskich żołnierzy w filmie. Wiele się od nich nauczyliście?
P.A.: Możliwość spotkania ich i to, że chcieli podzielić się z nami swoimi historiami, były dla nas bardzo ważne. Mieliśmy styczność z ludźmi, którzy szkolili innych przed wyjazdem na misję do Afganistanu. Sam zresztą miałem taki obóz przed zdjęciami. Szybko musiałem nauczyć się tego, czym oni zajmują się od dobrych kilkunastu lat. Musiałem stać się prawdziwym żołnierzem, żeby inni zapomnieli, że jestem aktorem.
Co to w praktyce oznaczało?
P.A.: Przede wszystkim chodziło o wypracowanie sposobu poruszania się jak żołnierz. Bo kiedy idziesz z wycelowaną bronią, robisz to w dość specyficzny sposób. Żołnierze wtedy w określony sposób siadają, opierając się najpierw na kolanach, w określony sposób się też podnoszą. Powtarzałem to wszystko chyba z milion razy, ale to była jedyna droga, by uniknąć fałszu. Przez trzy miesiące szkoleń musiałem przyswoić sobie mnóstwo takich szczegółów. Być może nie brzmi to zbyt spektakularnie, ale na tym właśnie polega dobre aktorstwo. Na trzymaniu się realizmu, a nie jakichś popisach. A wydaje mi się, że ostatnio mamy właśnie taką tendencję.
Tego byłeś uczony w szkole aktorskiej?
P.A.: Szczerze? Dopiero teraz tego się uczę, w szkole było dokładnie odwrotnie. Uważam, że zamiast się popisywać, lepiej po prostu być. Punktem zaczepienia byli dla mnie wspomniani żołnierze. Pod ich wpływem zmieniłem swoje spojrzenie na ludzi, którzy idą na wojnę. Rozmawialiśmy kiedyś o tym, co powoduje, że decydują się na wyjazd do Afganistanu. Zapytałem jednego z nich, czy zabiłby w imię demokracji. Odpowiedź była twierdząca. Podobnie zresztą jak na pytanie, czy w jej obronie by zginął. Zrozumiałem wtedy, że tu nie ma żadnego ściemniania.
Wiele było takich sytuacji, które tak do ciebie przemówiły?
P.A.: Pamiętam spotkanie z żołnierzem duńskim i talibem, którzy byli po jednej stronie barykady. Siedzieliśmy wtedy naprzeciw siebie, tak jak my teraz, i rozmawialiśmy o doświadczeniu wojennym, o tym, czym ono dla nich jest. Pomyślałem sobie, że bez względu na to, czy ten film się uda, czy nie, na długo zapamiętam te momenty między scenami.
„Wojna” nabiera dzisiaj dodatkowych znaczeń.
P.A.: Jest w naszym filmie taka scena, kiedy afgańska rodzina przychodzi do bazy w obawie przed zemstą talibów. Puka do drzwi obozu, szukając schronienia, i zostaje odprawiona. Ktoś zwrócił nam ostatnio uwagę, że to metafora współczesnej Europy. Wcześniej zupełnie o tym nie myślałem, ale to bardzo prawdziwe. Czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby każde europejskie miasto przyjęło raptem czterech uchodźców, to kryzys byłby zażegnany? Ale jak widać, łatwiej powiedzieć „nie”.
Wojna | Dania 2015 | reżyseria: Tobias Lindholm | dystrybucja: Aurora Films | czas: 115 min | w kinach od 10 czerwca