Tożsamość bohatera – a może bohaterki – debiutanckiej powieści Yanna Martela niemal do końca jest zagadką. Ale pisarz nie daje czytelnikowi oczywistej odpowiedzi
Dziennik Gazeta Prawna
Pierwsza powieść Yanna Martela „Ja”, wydana w oryginale w 1996 roku, nie zapowiadała wielkiego sukcesu przyszłego autora bestsellerowego „Życia Pi”. Dostała wprawdzie nominację do kanadyjskiej nagrody dla najlepszego debiutu literackiego, jak jednak ze szczerością powiedział potem autor: „przeszła bez rozgłosu i szybko o niej zapomniano”. Martel po latach nie szczędził krytycznych słów pod adresem swojego powieściowego debiutu. Mówił, że książka była „okropna”, a dzisiaj wiele by dał, by jej nie było. Sam biczował się za to, że powieść okazała się jego zdaniem nijaka i nie miała tej siły co „Życie Pi”. Nieprzychylni „Ja” byli również krytycy. Dziennikarz „Montreal Mirror” bez ogródek napisał, że książka jest „żałosna”, wyśmiewając postmodernistyczne efekciarstwo młodego autora. Nie mniej litości okazał dziennikarz „The Independent”, który miał zdyskredytować zamysł powieści jako w gruncie rzeczy płytki i mało wyszukany. Inny z krytyków z kolei docenił pomysł, skrytykował za to jego realizację.
Nic dziwnego, że autor nie wspomina czasów publikacji „Ja” z sentymentem. Być może jednak przesadza, mówiąc, że wolałby, by powieść w ogóle nie powstała. Pamiętając o wszystkich mankamentach tej książki, warto podkreślić, że już wtedy autor „Życia Pi” objawił się jako sprawny opowiadacz, który wykreowany przez siebie świat potrafi uczynić autentycznym dla czytelnika. Czy dla twórcy bestsellerów to niewystarczający komplement? Niezależnie, jak pogmatwana okazuje się opowieść przedstawiona w „Ja”, brniemy w nią, instynktownie ufając autorowi. Historia opowiedziana w książce budzi zdumienie, ale też ciekawość.
Nie uszło uwadze krytyków, że w swojej pierwszej powieści Martel zawarł wiele wątków autobiograficznych. Jej bohater, podobnie jak autor, jest synem podróżujących po świecie dyplomatów. Podobnie jak on ma duszę wagabundy, nie czuje się związany z żadnym miejscem ani żadną tożsamością. Tyle że w „Ja” sprawa posuwa się nieco dalej. Bohater/bohaterka nie tylko nie potrafi określić, z jakim miejscem na ziemi, językiem czy krajem się identyfikuje. Nie umie też powiedzieć, jakiej jest płci. Kiedy go/ją poznajemy, jest małym chłopcem odkrywającym sekrety własnego ciała. Ci, których nie zrazi zawarty na pierwszych stronach szczegółowy opis ekstatycznego oddawania stolca przez niemowlę, powinni być przygotowani na to, że fascynacja ciałem we wszystkich jego fizjologicznych aspektach będzie motywem przewodnim tej powieści. Martel obserwuje kolejne etapy rozwoju swojego bohatera ze skrupulatnością psychoanalityka. Kwestia identyfikacji płci okazuje się tu tematem kluczowym, daleko ważniejszym od relacji społecznych. Wychowany przez liberalnych rodziców mały mężczyzna z początku uznaje płeć za coś płynnego, trudnego do zdefiniowania. Jego pierwsze fascynacje quasi-erotyczne kierują się w stronę chłopców, dopiero wiek dojrzewania każe mu się utwierdzić w heteroseksualności. Ale oto cały porządek wywraca się do góry nogami. Gdy bohater jest nastolatkiem, jego rodzice giną w katastrofie lotniczej, on zaś budząc się pewnej nocy, stwierdza, że jest... kobietą.
Nadzieja na rozwikłanie zagadki, jaką jest tożsamość bohatera/bohaterki, każe przeczytać powieść do końca. Ale Martel nie da czytelnikowi oczywistej odpowiedzi. Gdy jego postać mówi o sobie w rodzaju męskim, widzimy ją jako mężczyznę; gdy chce pokazać nam się jako kobieta, widzimy ją jako kobietę. Autor „Ja” podaje w wątpliwość sensowność definiowania płci przez biologię. Dwadzieścia lat po ukazaniu się powieści powiemy: cóż z tego? Czy w dobie dyskusji na temat gender wizja Martela może nas zaskoczyć? Być może trzeba się zgodzić z dawnymi krytykami powieści Kanadyjczyka. Pomysł, niewykluczone, był dobry i otwierał szerokie pole dla literackich interpretacji. Sęk w tym, że Martel najzwyczajniej go zmarnował, opowiadając dwie banalne historie: banalną historię młodego mężczyzny i banalną historię młodej kobiety. Cóż z tego, że autor „Ja” stworzył na kartach swojej książki postać kameleona, który swobodnie przekracza granice płci. Bohater/bohaterka okazuje się niewolnikiem/niewolnicą obranej choćby chwilowo tożsamości płciowej. Seksualna ambiwalencja nie czyni jego/jej mniej podatnym/podatną na wchodzenie w utrwalone schematy. Martel nie ma racji, życząc sobie, by jego pierwsza powieść nie powstała. Powinna powstać w lepszej, bardziej zaskakującej wersji.
Ja | Yann Martel | przeł. Anna Dobrzańska-Gadowska | Albatros 2016