Barbara Hollender w atrakcyjnej formie przemyca setki tytułów, nazwisk, konotacji artystycznych tworzących wspólną historię polskiego kina. Pod względem faktograficznym książka jest wręcz fascynująca. Perełkami są portrety Andrzeja Barańskiego i Tadeusza Chmielewskiego, wielkich artystów, ale też postaci z rzadką u nas afirmatywną postawą wobec życia. Kazimierz Kutz zajmująco opowiada o kobietach, mówi także, że ma do świata dystans.
/>
/>
/>
POWIEŚĆ „Powiem ci coś, co być może cię zdziwi: w genomie każdej ludzkiej komórki przechowywana jest pamięć. Wiesz, co to oznacza? Jako wysoko rozwinięte istoty nosimy w naszych genach wspomnienia zamierzchłej przeszłości, dawnych pokoleń, wspomnienia cudzych doświadczeń. To nie są pomysły wzięte z księżyca, każdy neurobiolog ci to powie. Potrzebny jest tylko kod do tego, żeby wydobyć z komórki jej wiedzę, jej pamięć”. Zachwyciły mnie słowa wypowiedziane przez bohatera powieści E.L. Doctorowa. Mimo pozorów naukowości są przecież czystą poezją, sednem największej tajemnicy, której nie zdoła do końca pojąć nawet najbardziej dociekliwy współczesny naukowiec. Można zgłębić największe zagadki funkcjonowania ludzkiego mózgu, ale według jakich prawideł mózg zaczyna mieć coś wspólnego z umysłem? „Umysł Andrew” to powieść o niezwykłej konstrukcji. Przybiera formę po części strumienia świadomości, po części dialogów, w których tożsamość jednego z rozmówców okazuje się trudna do określenia. „Mogę ci opowiedzieć o moim przyjacielu Andrew, który jest kognitywistą. Ale to nie będzie przyjemne” – brzmią pierwsze słowa powieści Doctorowa. Istotnie. To opowieść o miłości, utracie bliskich osób, samoudręczeniu prześladującym mężczyznę od najmłodszych lat poczuciem winy – często niezawinionej. Jak rozwiązać węzeł gordyjski, który dawniej nazywano fatum lub przeznaczeniem? Jako profesor kognitywistyki Andrew nie odnajduje odpowiedzi na dręczące go pytania. Powieść Doctorowa to kolejna wybitna pozycja w dorobku pisarza. Jej lektura intryguje i skłania do zadawania pytań. Jest też zaskakującą wędrówką, która może zawieść w najbardziej niespodziewane rejony.
Umysł Andrew | E.L. Doctorow | przeł. Sławomir Studniarz | Świat Książki 2016
PROZA Na kolejną powieść Zbigniewa Mentzla czekałam wytrwale. Znakomite „Wszystkie języki świata” opublikowane, bagatela, całe jedenaście lat temu okazały się jedną z tych książek, które pozostawiły głęboki ślad w mojej pamięci. Jej największy atut? Była rozbrajająco zabawna, choć przecież w zamyśle nie była rzeczą rozrywkową, a opowieścią o dzieciństwie i latach młodzieńczych bohatera urodzonego niedługo po wojnie, w nowej – ponoć o niebo lepszej – rzeczywistości. Do dziś z uśmiechem wspominam najzabawniejsze fragmenty „Wszystkich języków świata”, zwłaszcza o tym, jak zdegustowana matka bohatera – stawiającego pierwsze kroki w zawodzie dziennikarskim – odrzucała z pogardą kolejne numery pisma, oznajmiając z goryczą: „znów nie ma nic twojego”. Albo jakże prawdziwa odpowiedź bohatera na uporczywie zadawane mu pytania, kiedy zatracił łatwość pisania – „Nigdy jej nie miałem”. Nic prawdziwszego. Wszystko się zgadza. Pisarzy nie wolno ganić ani za utratę łatwości pisania, ani za to, że pisanie – wbrew współczesnym trendom i przekonaniom – zajmuje im dużo więcej czasu, niż oczekiwałby wydawca. Najnowsza powieść Zbigniewa Mentzla „Spadający nóż” ma wszelkie atuty prozy tego świetnego autora: są ironia, niepodrabialny humor, ale te znów są przecież zasłoną dla opowieści o bólu, samotności, chorobie i mierzeniu się z niegdysiejszymi ambicjami, które z biegiem lat zaczęły okazywać się coraz bardziej wygórowane. Czytelniczą radość sprawiają wzmianki o Jerzym Pilchu, który w wydanym niedawno wywiadzie rzece o Zbigniewie Mentzlu również opowiadał niemało. Cieszą też subtelne nawiązania do prozy Brunona Schulza – wychwyci je każdy schulzolog, choćby amator.
Spadający nóż | Zbigniew Mentzel | Znak 2016
ESEJE Barbara Hollender kolejny raz zabiera nas w długą filmową podróż, od której nie można się oderwać. Czytając już pierwszy tom reżyserskich portretów autorstwa wybitnej krytyczki filmowej – „Od Wajdy do Komasy” – czuło się, że temat wart jest kontynuacji. Nikt wcześniej nie pisał o rodzimych filmowcach od tej strony. To mądre, błyskotliwe eseje pisane z czułością i wyrozumiałością, ale też zawsze kompetentne, wykazujące się wielkim znawstwem tematu. Być może właśnie dlatego nawet twórcy uchodzący za reżyserów nieprzeniknionych, trudnych w kontakcie albo zwyczajnie szorstkich otwierają się przed autorką. Barbara Hollender w atrakcyjnej formie przemyca setki tytułów, nazwisk, konotacji artystycznych tworzących wspólną historię polskiego kina. Pod względem faktograficznym książka jest wręcz fascynująca. Perełkami są portrety Andrzeja Barańskiego i Tadeusza Chmielewskiego, wielkich artystów, ale też postaci z rzadką u nas afirmatywną postawą wobec życia. Kazimierz Kutz zajmująco opowiada o kobietach, mówi także, że ma do świata dystans. Wzruszyło mnie wyznanie Jerzego Antczaka, że „reżyseria to pasja i miłość”, w podobnym tonie wypowiada się Robert Gliński. Autorka opisuje również sylwetki artystów, których już z nami nie ma – Wojciecha Jerzego Hasa czy Marcina Wrony, delikatnie, bez tabloidowej maniery, potrafi wydobyć od rozmówców najbardziej prywatne wyznania, jak opowieść Lecha Majewskiego o strasznym wypadku, który stał się podstawą pomysłu „Oniriki”. „Mogę robić tylko to, co umiem, czyli żyć” – wyznał Barbarze Hollender Filip Bajon. Siłą i osiągnięciem książki jest przekazanie reżyserskiego życia innym, czyli nam – czytelnikom. Drugie życie kina.
Od Kutza do Czekaja | Barbara Hollender | Prószyński i S-ka 2016
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama