„Holzwege” w TR Warszawa to czasem koncert, czasem spektakl. Rzecz o niemożności dokopania się do prawdy o artyście chwilami hipnotyczna, często manieryczna, irytująca pustymi miejscami.
Nie różnię się od statystycznego widza „Holzwege”, bo przed obejrzeniem przedstawienia Katarzyny Kalwat o jego bohaterze nie wiedziałem prawie nic. Dopiero z interesującego szkicu Adama Suprynowicza opublikowanego w skromniutkim programie dowiedziałem się, że Tomasz Sikorski był kompozytorem awangardzistą, który skierował się ku własnym poszukiwaniom struktury brzmień, a te popchnęły go ku muzycznemu minimalizmowi. Fascynował się Kierkegaardem, Nietzschem, Kafką, Joyce’em, Borgesem i Beckettem, coraz mocniej zanurzając się w świecie własnych obsesji, kompleksów i niespełnień. Miał w sobie pęd ku autodestrukcji, ten przyniósł mu przykry koniec. Po śmierci pozostał obrosłą żałobnym kirem legendą, a przede wszystkim zagadką. Jedną z prób zbliżenia się do tajemnicy Sikorskiego jest spektakl w TR Warszawa.
O ukrytym za mgłą bohaterze opowiada się tu w nieoczywisty sposób. Role dociekliwych archeologów pamięci biorą na siebie Sandra Korzeniak i Jan Dravnel, aktorzy sceny przy Marszałkowskiej, występujący zresztą pod własnymi imionami. Zadania interpretacyjne mieszają z działaniami niemal prywatnymi, z mówieniem niby od siebie, wspominaniem własnych ról, powoływaniem się na realia macierzystej sceny. Sikorskim jest Tomasz Tyndyk, ale i on często wychodzi z roli, aby na powrót stać się Tomaszem Tyndykiem odgrywającym rolę Sikorskiego. Bywają zaprojektowane przez autorkę Martę Sokołowską i reżyser Katarzynę Kalwat gry intrygujące, ale bywają i męcząco egzaltowane. Naturalnością broni się Dravnel, aktorską manierą okrutnie drażni tym razem Korzeniak. Tyndyk czasem rozsadza swym egotyzmem przypisaną mu rolę. Paradoksalnie działa to na korzyść przedstawienia, bo nie pozwala wpisać go w jakiekolwiek gatunkowe ramy. „Holzwege” (z niemieckiego „błądzenie”, tytuł utworu Sikorskiego) jest właśnie owym błądzeniem w poszukiwaniu prawdy o artyście, ale dążenie do niej nie przynosi skutku. A może prawda o nim nie istnieje albo każdy ma na temat Sikorskiego własną prawdę? Właśnie owo skrobanie Sikorskiego, aby dotrzeć do sedna, wydaje się w pękniętym, rażącym pustymi fragmentami, ale i frapującym widowisku Kalwat najciekawsze.
„Holzwege” bywa teatrem, bywa też koncertem muzyki Sikorskiego. Od pierwszej chwili na scenie jest Zygmunt Krauze, inny wybitny kompozytor, przed laty przyjaciel Sikorskiego, jego współpracownik. Jego intensywna, choć chropowata, wolna od aktorskich naleciałości obecność podnosi projekt na wyższy poziom. Znakomicie gra Krauze kompozycje autora „Samotności dźwięków”, a przede wszystkim daje widowisku szczerość osobistego przeżycia. W największym stopniu dzięki niemu „Holzwege” staje się swoistym projektem badawczym. Niezwieńczonym powodzeniem, a przez to jeszcze bardziej intrygującym.
„Holzwege” Marty Sokołowskiej | reżyseria: Katarzyna Kalwat | TR Warszawa