Czasami warto wejść na tę słoneczną stronę ulicy i zobaczyć życie z tamtej perspektywy – mówi Janusz Majewski. Jego najnowszy film jest spełnieniem tej obietnicy
Dziennik Gazeta Prawna

Trwa ładowanie wpisu

Jasna strona twórcy „Zaklętych rewirów” nie jest wolna od sepii, zwątpień, historycznych resentymentów. Majewski nie jest kiczowaty czy infantylny, dostrzega cały krajobraz, on po prostu wie, że słonecznym ludziom żyje się trochę łatwiej. Myśląc o „Excentrykach”, wracam pamięcią do ostatniego festiwalu w Gdyni, gdzie film nestora polskiego kina otrzymał Srebrne Lwy. Wręczenie nagród odbyło się kilkanaście godzin po samobójczej śmierci Marcina Wrony. Odbierając statuetkę, Majewski mówił ze sceny do młodszych kolegów: „Ja rozumiem, że was fascynuje cierpienie, ból, problemy, ale słoneczna strona istnieje również, starajmy się ją zauważyć”. To zdanie miało wówczas szczególną siłę rażenia. Było nam potrzebne. Kino, owszem, rejestruje wadzenie się ze światem, z beznadzieją, ale z drugiej strony pomaga żyć. Zbyt rzadko to sobie uświadamiamy.
Od Majewskiego nikt nie wymaga zmiany stylu, awangardowych wycieczek, myślę, że sam nie wyobrażałby sobie podobnej wolty. I bardzo dobrze. Niech pozostanie klasykiem, ale równocześnie twórcą, który potrafi nawiązać porozumienie ze wszystkimi pokoleniami. Wiele z filmów Janusza Majewskiego zatrzymało się w czasie. Wracamy nie tylko do komediowych evergreenów w rodzaju „C.K. Dezerterów”, ale też do najbardziej wyrafinowanych, subtelnych adaptacji jego autorstwa, z moją ukochaną „Lekcją martwego języka” na czele. Janusz Majewski jest fachowcem w starym stylu. Wie absolutnie wszystko na temat realizacji filmu, a na przykładzie jego twórczości można uczyć się montażu, reżyserii, płynnego operowania filmowym rytmem i panowania nad nim – również w „Excentrykach”, nieco oldskulowej opowieści o swingujących latach 50., Majewski wykazał się intuicją i warsztatowym opanowaniem.
Bohaterem filmu jest Fabian (Maciej Stuhr), mężczyzna wracający pod koniec lat 50. z Wielkiej Brytanii. Czyni to z fasonem. Wnosi do prowincjonalnego Ciechocinka powiew innej rzeczywistości i porywa towarzyszy do wspólnego grania jazzu. Jest wśród nich milicjant (Wiktor Zborowski), jest także siostra Fabiana, nieszczęśliwa dentystka, fantastycznie zagrana przez Sonię Bohosiewicz w chyba najpiękniejszej roli filmowej od czasu „Rezerwatu” i „Wojny polsko-ruskiej”.
„Excentrycy” są połączeniem kina muzycznego z obyczajowym kryminałem, zarazem wzorową adaptacją literacką (powieść Włodzimierza Kowalewskiego, również współautora scenariusza, to czytadło w najlepszym tego słowa znaczeniu). Bohaterami są stale demoralizowani przez stalinizm, a potem komunizm, przedwojenni ludzie z klasą, którzy niczym Bayerowa w brawurowej kreacji Anny Dymnej owej klasy nie tracą nigdy. Mogą chlać na umór, mogą przeklinać i ostatecznie znaleźć zatrudnienie jako babcia klozetowa, ale jest w nich ślad dawnego czasu, zamiłowanie do muzyki – do życia z formą, do swingu – czyli do zabawy w życie.
„Nie interesuje mnie polityka. Moją ojczyzną jest muzyka” – deklaruje Fabian. Ekran rozbrzmiewa zatem świetnie zaaranżowanymi przez Wojciecha Karolaka evergreenami Glenna Millera czy Duke’a Ellingtona. Podejrzewam zresztą, że dla Janusza Majewskiego, znawcy i konesera jazzu, praca nad tym filmem musiała być szczególną radością. Nigdy nie zapomnę sceny z Festiwalu Filmów NieZwykłych w Sandomierzu. Bohaterem imprezy był właśnie twórca „Królowej Bony”. W ostatnim dniu festiwalu, w jednej z piwnic przy sandomierskim rynku odbył się koncert na cześć Janusza Majewskiego. Jazz, covery, ale przede wszystkim ukochane przez bohatera wieczoru lwowskie melodie. Reżyser cały wieczór miał w oczach łzy, uśmiechał się przy tym szeroko. Był szczęśliwy. Już to wiem: zobaczył słoneczną stronę.
Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy | Polska 2015 | reżyseria: Janusz Majewski | dystrybucja: Next Film | czas: 112 min