Podczas seansu „Do utraty sił” pierwsze, co rzuca się w oczy, to szacunek jego twórców dla klasycznych filmów o boksie. Drugie – realizm
Podczas seansu „Do utraty sił” pierwsze, co rzuca się w oczy, to szacunek jego twórców dla klasycznych filmów o boksie. Drugie – realizm
/>
Kiedy w kinach w 1976 roku debiutował „Rocky” Johna G. Avildsena, a cztery lata później „Wściekły byk” Martina Scorsese, najważniejsze – obok wyrazistego bohatera – było społeczne tło tych opowieści. Twórcom udawało się przede wszystkim uchwycić samotność pięściarzy. Ich dzieciństwo albo w domach dziecka, albo w rozbitych rodzinach. Tu i tu nie było dla nich wzorca męskości, który mogliby naśladować. Nic dziwnego, że kontestowali otaczającą ich rzeczywistość. Eksperymentowali z narkotykami i alkoholem, nie szanowali autorytetów, rozrabiali na ulicy, nie umieli kochać. Z rynsztoka wyciągał ich zazwyczaj trener, który kumulujące się w nich emocje pomagał im przekuć na sukcesy na ringu. Klub bokserski zastępował im dom, zwycięstwo w kolejnych walkach stawało się celem. Intensywne treningi pomagały zerwać z uzależnieniami. Boks okazywał się nie rozrywką, a szkołą życia, prowadził w stronę adaptacji do środowiska.
Antoine Fuqua jest z tą tradycją wzorowo zapoznany. Swojego bohatera Billy’ego Hope’a (napakowany Jake Gyllenhaal, który znów eksperymentował z wagą dla roli) kreuje na modłę głównych postaci z tamtych filmów. Billy jest wychowankiem domu dziecka, gdzie poznał swoją obecną żonę Maureen (Rachel McAdams). Ma na koncie kilka niehonorowych zachowań: pobicia, napaści, grabieże, narkotyki. Przez długi czas był częścią marginesu, z którego przed laty wyciągnął go trener boksu. Kolejne sukcesy na ringu spowodowały, że dziś Billy jest u szczytu kariery.
Właśnie w tym momencie Fuqua rozpoczyna swoją historię, w którą wprowadza nas po omacku. Na dzień dobry myli tropy, robi zamieszanie. Kiedy pierwszy raz widzimy Maureen, nie przypomina kochającej żony. Menedżerowie i trenerzy też nie wydają się sympatyczni. Kto stoi po stronie Billy’ego, a kto chce jedynie stać przy jego korycie? Dla widza sytuacja szybko się klaruje, ale nie dla Billy’ego. To on będzie musiał w „Do utraty sił” stoczyć najtrudniejszą walkę – z życiem; rozeznać się w świecie poza ringiem i poukładać go sobie.
Reżyserowi świetnie udaje się te dwie rzeczywistości oddzielić: kiedy Billy staje na ringu, kamera po prostu wariuje. Między linami tańczy piruety, obrywa razem z bohaterem, traci ostrość, kiedy bokser zarobi akurat w oko. Kiedy schodzimy z ringu, wszystko traci sens i tempo: fabuła wpada w koleiny banału, na ekranie nic się nie dzieje, zaczyna wiać nudą, nieporadny mężczyzna staje się coraz bardziej irytujący. I już nie mamy wątpliwości: tak właśnie czuje się Billy, kiedy nie stymuluje go adrenalina wywołana walką.
Nie mam wątpliwości, że na potrzeby filmu Fuqua zagłębił się w życie rzeczywistych bokserów. Realizm ich egzystowania w dwóch światach podkreślają zresztą prawdziwe postaci ze świata boksu, które pojawiają się na ekranie. Fani tego sportu rozpoznają nie tylko konferansjerów i komentatorów walk, ale też bokserów. Wiarygodność „Do utraty sił” wykracza poza zmasakrowane po walce ciała. Dosięga również bokserskiej psychiki.
Do utraty sił | USA 2015 | reżyseria: Antoine Fuqua | dystrybucja: Forum Film | czas: 124 min
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama