Kocham i cenię artystów, którzy nie potrafią i nie chcą odróżniać życia od sztuki, więc zespalają ze sobą obie te sfery – mówi Ana Lily Amirpour, reżyserka filmu „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”
Kocham i cenię artystów, którzy nie potrafią i nie chcą odróżniać życia od sztuki, więc zespalają ze sobą obie te sfery – mówi Ana Lily Amirpour, reżyserka filmu „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”
„O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” to film oszałamiający pod wieloma względami, ale do mnie najsilniej przemawia jego muzyczna warstwa. Rainer Maria Rilke pisał, że muzyka wytrąca go z miejsca, w którym się znajduje, i zawsze prowadzi gdzieś dalej, w stronę nieskończoności. Jaką funkcję pełni ona w twojej twórczości?
Muzyka jest niezwykle potężnym narzędziem. Jest najbliższa ludzkim emocjom i sądzę, że spośród wszystkich sztuk to ona oddaje je w najpełniejszy sposób. Kiedy piszę scenariusz i tworzę postaci, zawsze słucham muzyki, która buduje atmosferę, określa miejsce akcji oraz pomaga mi charakteryzować moich bohaterów. Ścieżka dźwiękowa zmienia się w zależności od projektu, nad jakim pracuję. Tak jak z różnymi nastrojami rezonują różne melodie, tak każdemu obrazowi odpowiadają inne utwory. Zawsze jednak kiedy pracuję nad filmem, to, co kocham – obraz, rytm i dźwięk – zespala się ze sobą w jednej czasoprzestrzeni. To przepiękny proces.
W rytm jakich utworów komponowałaś scenariusz „O dziewczynie...”?
Większość z nich znalazła się na soundtracku. Na co dzień słucham house’u, ale nie każdemu mojemu bohaterowi taka muzyka musi odpowiadać. Kiedy pracowałam nad „O dziewczynie...”, słuchałam irańskiego rocka: muzyki grupy Kiosk i fenomenalnego albumu „88” wydanego przez Radio Tehran. Na soundtracku jest też m.in. muzyka Federale (amerykańskiej grupy grającej muzykę typową dla spaghetti westernów – red.), która totalnie oddaje klimat miasta, w którym rozgrywa się akcja. Wykorzystałam też świetne kompozycje Bei Ru (kompozytora i DJ-a z Los Angeles, który w niekonwencjonalny sposób łączy bliskowschodnie melodie z bębnami, elektroniką i żywymi instrumentami – red.).
Wspomniałaś o miejscu, w którym rozgrywa się akcja filmu. Dziewczyna mówi o nim: Bad City. Dla mnie to surrealistyczne amerykańskie przedmieście, typowe dla horrorów.
Dla mnie to raczej miasteczko z westernów Sergio Leone. Z drugiej strony Bad City jest też dosyć mocno przerysowane. Mogłoby być bajkowe, ale kiedy przeniosłam je na papier, stało się miejscem akcji czarno-białego komiksu inspirowanego rysunkami Charlesa Burnsa.
Film kręciłaś w Taft w Kalifornii, gdzie kiedyś mieszkałaś. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że „O dziewczynie...” nigdy by nie powstało, gdyby twoi rodzice nie przeprowadzili się do Stanów Zjednoczonych. Jaka twoja historia kryje się za tą filmową opowieścią?
Bardzo typowa. Twoje życie w dużej mierze jest rezultatem decyzji, jakie podejmowali twoi rodzice, zanim samemu mogłaś o sobie decydować. Wszystko jest splotem przyczyn i skutków, a żadne z nich nie były szczególnie szokujące. W Stanach imigrantów jest na pęczki, więc nie czuję, żeby moja historia pod jakimkolwiek względem była wyjątkowa. Moi rodzice wyjechali z Iranu, zanim się urodziłam. Od dziecka mieszkałam w Ameryce, od najmłodszych lat nasiąkałam tamtejszą popkulturą, więc jest ona bardzo ważną częścią mojej osobowości i sztuki.
To bardzo ciekawe, bo znów widzę twój film przez pryzmat innych wpływów – grająca główną rolę Sheila Vand szalenie przypomina mi Annę Karinę, a od niej niedaleko do francuskiej Nowej Fali.
Nie inspirowałam się nowofalowym francuskim kinem. Ale to świetnie, że mamy różne doświadczenia i inne skojarzenia! Na tym polega właśnie magia kina. Film jest lustrem, w którym odbijają się twoje własne fantazje.
Kim zatem jest bohaterka twojego filmu?
To wampirzyca. Bardzo samotna, romantyczna dziewczyna.
Jej samotność jest przepiękna.
Dlaczego tak myślisz?
Bo wydaje mi się, że była jej własnym, świadomym wyborem.
Ciekawe! Może masz rację. A może nie? To mocno filozoficzne pytanie. Może jej samotność jest efektem różnych sytuacji, które miały miejsce w przeszłości, od jakiej Dziewczyna chce się odciąć? Za coś się zemścić. A może powodami jej samotności są obie te rzeczy? Musisz przyznać, że gdybyś była wampirem, pewnie trudno byłoby ci nawiązywać przyjaźnie. A gdybyś miała kilkaset lat, zdążyłabyś doświadczyć śmierci tych, którzy byli ci bliscy, i poczuć się na świecie sama jak palec. Figura wampira to kulturowy koncept, który można analizować na różne sposoby i wiązać z rozmaitymi kontekstami. Dla mnie najważniejsze jest to, że Dziewczyna jest odizolowana od społeczeństwa. Podąża za jakimś celem, ale zachowuje się trochę jak automat, hołduje swoim przyzwyczajeniom, jakby co noc musiała odstawić ten sam stary numer, wobec którego od dawna nie odczuwa już żadnych emocji. W pewnym momencie spotyka jednak Arasha – Draculę. Nie chce mu wyrządzić krzywdy, zaczyna czuć do niego coś więcej i fantazjować na temat tego, co może się stać, gdy spotyka się kogoś, z kim nawiązuje się autentyczną więź.
Z jakimi artystami ty masz najbliższą więź?
Kocham i cenię artystów, którzy nie potrafią i nie chcą odróżniać życia od sztuki, więc zespalają ze sobą obie te sfery. Celem kręcenia filmów jest poszukiwanie kodu dostępu do ludzkiej duszy. Film jest dla mnie czymś więcej niż dwugodzinną projekcją. Chcę, żeby opowiadane historie wdzierały się głębiej, zostawiały w widzach ślad na dłużej. Bardzo inspiruje mnie Bruce Lee i jego filozofia sztuk walki. Związana z nimi czujność, skupienie, niebywała dyscyplina, oddanie się ciężkiej pracy, autentyzm przeżyć i umiejętność totalnego zatracenia się w bieżącej chwili, która wyklucza nastawianie się na realizację odległych celów, sprawiają, że człowiek zaczyna rozumieć, co tak naprawdę jest dla niego ważne – tu i teraz. To moment, w jakim odkrywa się prawdę o sobie samym. O ile jest to rzecz bardzo trudna i zdarza się bardzo rzadko, o tyle niesie ze sobą fantastyczne uczucia.
Napisałaś na Twitterze, że gdybyś miała okazję poznać Wernera Herzoga, grzecznie byś go poprosiła, żeby cię zahipnotyzował. Co działoby się dalej?
Nie mam zielonego pojęcia! Ale właśnie to jest w tym marzeniu najwspanialsze! Gdybym kiedykolwiek dostała szansę na rozmowę z Herzogiem, nie chciałabym mieć żadnych oczekiwań. Wolałabym poczekać i zobaczyć, co się stanie. Może spędzilibyśmy przedpołudnie, oglądając mecz piłki nożnej, a potem zjedlibyśmy krwisty stek na obiad? Może usłyszałabym od niego, że jestem wariatką? A może poszlibyśmy na spacer i byłoby po prostu miło? Byłabym otwarta na wszelkie sposoby wspólnego spędzania czasu! Sama obecność Herzoga jest hipnotyzująca; to człowiek, który ma dostęp do ludzkiej duszy. Mógłby pojechać wszędzie i porozmawiać z każdym. On zawsze trafia na coś fascynującego.
Interpretacja twojego filmu na pewno nie należy do prostych rzeczy. Dziewczyna w czadorze jeździ na deskorolce po Bad City. Wygląda jak Batman, jest wampirzycą. Mści się na mężczyznach, póki nie spotyka tego jedynego. Krytycy chcą widzieć w twoim filmie zakorzeniony w kulturze Iranu feministyczny manifest. A ty im zaprzeczasz. Dlaczego?
Kiedy Dziewczyna spotyka Arasha, film staje się historią miłosną i na to się zgodzę, jeśli już chcemy przyczepiać mu etykietki. Czy wszystkie historie muszą być polityczne? Czy to, co mówisz, myślisz, robisz i odczuwasz, zawsze jest polityczne? Nie. I będę bronić tego stanowiska. W 1974 roku Michael Cimino nakręcił film pt. „Piorun i Lekka Stopa”. Jednym z bohaterów filmu jest ksiądz, który w istocie okazuje się złodziejem uciekającym przed byłymi wspólnikami. Zakłada sutannę, żeby zmylić tropy i sprawić, że ludzie nie będą niczego podejrzewać ani oczekiwać. Nie sądzę, że ubierając go w sutannę, Michael Cimino chciał powiedzieć cokolwiek na temat Kościoła katolickiego. To, że Dziewczyna nosi czador, nie oznacza, że ja chciałam skomentować sytuację kobiet w Iranie. W kinie używa się różnych kostiumów i nie zawsze robi się to w celach politycznych.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama