Na półmetku wakacji warto sięgnąć po dobrą literaturę popularną – oto trzy kryminały, które udanie eksperymentują z utartymi konwencjami gatunku
Literatura kryminalna lubi płatnych morderców – między autorami a czytelnikami kryminałów istnieje rodzaj niewyartykułowanego wprost porozumienia co do tego, że człowiek, który zarabia na życie jako egzekutor, ma w sobie więcej psychologicznej głębi niż byle rzezimieszek. To zwykle, przynajmniej jako postać literacka, inteligentny profesjonalista, a nie zboczeniec. Od razu nasuwają się pytania o motywację – dlaczego zabija? Skąd ma w sobie tyle wyrachowania i cynizmu? Dlaczego brak mu miłosierdzia? Jakie jest jego prawdziwe „ja”? Płatny morderca wydaje się interesujący, bo stanowi coś w rodzaju współczesnej personifikacji samej śmierci: nie sposób się przed nim uchronić, nie sposób też w pełni go zrozumieć.
Jo Nesbo – również wybitny profesjonalista, choć w pisarskim fachu – postanowił zabawić się tym popkulturowym wizerunkiem zawodowego killera. W swojej krótkiej powieści „Krew na śniegu” (zważywszy na dotychczasowe dokonania Nesbo, można by tę książkę nazwać właściwie nowelą, bo liczy niecałe 200 stron) narratorem czyni niejakiego Olava, człowieka, który płatnym mordercą został głównie dlatego, że nie potrafi nic innego: jest niedojrzały, łatwowierny, skłonny do sentymentalnych wzruszeń, ma problemy ze skupieniem uwagi i nawiązywaniem kontaktów społecznych. To trochę tak, jakby Forrestowi Gumpowi wetknąć do ręki pistolet i kazać mu w dobrej wierze zabijać ludzi – zapewne świetnie dałby sobie radę. Olav ma jednak inne zmartwienie: jego szef, który dotąd rękoma podwładnego likwidował narkotykową konkurencję w Oslo (mamy lata 70., branża dopiero się rozkręca), tym razem zleca mu sprzątnięcie swojej własnej żony. Żona jest piękna – Olav się zakochuje. I od tego momentu nic już nie pójdzie tak, jak powinno.