Elżbieta Czyżewska miała poczucie, że przerosła siebie samą i cierpi z powodu nadmiernych ambicji, których nie jest w stanie spełnić – mówi Kinga Dębska, współreżyserka poświęconego gwieździe polskiego kina dokumentu „Aktorka”
Elżbieta Czyżewska miała poczucie, że przerosła siebie samą i cierpi z powodu nadmiernych ambicji, których nie jest w stanie spełnić – mówi Kinga Dębska, współreżyserka poświęconego gwieździe polskiego kina dokumentu „Aktorka”
Wespół z Marią Konwicką zrealizowała pani „Aktorkę”, film dokumentalny o Elżbiecie Czyżewskiej. Wasza bohaterka należała do największych gwiazd polskiego kina. Co panią, jako reżyserkę, fascynowało w jej stylu gry?
Czyżewska nie tylko odgrywała określone role, lecz także zostawiała na ekranie cząstkę siebie. Nie była klasyczną pięknością, nie posiadała aksamitnego głosu. Jej największą siłę stanowiła wyrazista i złożona osobowość.
To skomplikowanie pomagało Czyżewskiej budować role, ale niezwykle gmatwało jej życie prywatne.
Taki już los nieprzeciętnych jednostek. W ich biografiach nie znajdziemy zwykle szczęśliwego dzieciństwa, rodzinnej sielanki ani spokojnej starości. Znacznie częściej trafimy tam na nałogi i skandale, a więc wszystko to, co było również domeną Czyżewskiej. Nie zamierzałyśmy tego ukrywać i odnoszę wrażenie, że ludzie doceniają „Aktorkę” właśnie dlatego, że nie ma w sobie nic z ugrzecznionej laurki.
Postać Czyżewskiej pozostaje kontrowersyjna na tyle, że niektórzy spośród dawnych przyjaciół milczą na jej temat do dziś i odmówili udziału w „Aktorce”. Co sprawia, że wasza bohaterka wciąż wzbudza tak silne emocje?
Jeden z byłych partnerów, przed laty znany playboy, ponoć do dziś nie może pogodzić się z tym, że go najzwyczajniej w świecie zostawiła. Kto inny, dziś ważny człowiek w Hollywood, nie chce natomiast wracać do swoich początków. Musiałby wtedy przyznać, że przez pierwsze miesiące po przyjeździe do Ameryki korzystał z pomocy Czyżewskiej i pomieszkiwał kątem u niej w domu. Nie chcę generalizować, ale obawiam się, że wielu polskich filmowców wciąż ma jeszcze problemy z dystansem do siebie. A przecież nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że biografia artysty składa się na przemian ze wzlotów i upadków. W trakcie zajęć na praskiej filmówce Jiří Menzel, twórca „Pociągów pod specjalnym nadzorem”, bez przerwy powtarzał nam, że życie to tragikomedia. Zgadzam się i starałam się pamiętać o tym także przy okazji „Aktorki”.
Przez lata Czyżewska dorobiła się określonego wizerunku medialnego i wielu stereotypów na własny temat. Czy podczas pracy nad „Aktorką” dowiedziała się pani o bohaterce czegoś szczególnie zaskakującego?
Dzięki temu, że byłam na trzymiesięcznym stypendium w Nowym Jorku, miałam szansę regularnie spotykać się z przyjaciółmi Czyżewskiej. Zaintrygowało mnie, że każdy pokazywał ją z innej strony, nierzadko kolejne obrazy były ze sobą zupełnie sprzeczne. Nasza bohaterka miała bardzo silną osobowość, a jednocześnie była jednostką kruchą, potrzebującą opieki i miłości. Gdy jej nie dostawała, potrafiła przeżywać to bardzo silnie.
W „Aktorce” otwarcie wspominacie o nękającym Elżbietę nałogu alkoholowym.
Czyżewska okazała się ofiarą swojej płci. Gdy alkoholu nadużywają aktorzy, zwykle przymyka się na to oko i tłumaczy, że uprawiają wyczerpujący zawód. Pijąca aktorka spotyka się już jednak ze znacznie mniejszą tolerancją, jest wyszydzana i demonizowana. Gdy Elżbieta Czyżewska wyjeżdżała z Polski, miała 30 lat i status supergwiazdy. W Ameryce nie była w stanie go utrzymać, choćby dlatego, że nie znała języka. Jako osoba ambitna była całą sytuacją sfrustrowana.
W pewnym momencie waszego filmu Andrzej Wajda stwierdza, że Elżbieta jest dla niego postacią rodem z Dostojewskiego. Jak pani to rozumie?
Tak jak bohaterowie rosyjskiego pisarza, Czyżewska miała poczucie, że przerosła siebie samą i cierpi z powodu nadmiernych ambicji, których nie jest w stanie spełnić. Przy okazji była też naznaczona przekleństwem samoświadomości. Doskonale wiedziała na przykład, że znacznie lepiej zagrałaby role, które ostatecznie traciła na rzecz mniej utalentowanych, lecz bardziej pokornych i spolegliwych koleżanek.
Czyżewską bardzo często zestawiano w Polsce z Marylin Monroe. Myśli pani, że było to uzasadnione?
Ludzie posługują się tym porównaniem, bo dostrzegają podobieństwo pomiędzy dwiema utalentowanymi aktorkami, które nie miały szczęścia w życiu osobistym. W rzeczywistości obie bardzo się jednak różniły. Monroe, przy całym szacunku, była jednak dziewczyną niewykształconą i zahukaną. Czyżewska, przeciwnie, miała w sobie coś z intelektualistki, sporo czytała i była w stanie rozmawiać na poziomie z uniwersyteckim profesorem.
Trudno dziś jednak o tym pamiętać, skoro wiele osób kojarzy waszą bohaterkę głównie z rolami komediowymi z początku kariery.
Problem z Elżbietą polega na tym, że – choć ma w dorobku świetne kreacje – nie zagrała jednocześnie roli życia, która przebiłaby się do masowej świadomości. Być może jednak to poczucie braku i niespełnienia stanowi po prostu część jej popkulturowego mitu.
Tak samo zresztą jak dokonana przez Czyżewską próba podboju Ameryki.
Można odnieść wrażenie, że gdy nasza bohaterka w 1967 roku wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, wraz z nią pojechała tam cała Polska. Elżbieta była naszą wysłanniczką do ziemi obiecanej, reprezentantką biednego, komunistycznego kraju w luksusowym świecie Zachodu. Jej klęska była więc porażką nas wszystkich. Tyle że nie mogło się to skończyć inaczej. Wielkiej kariery w USA nie zrobiła przecież żadna inna polska aktorka.
Niektóre z nich potrafiły jednak przyznać się do niepowodzenia i w Polsce na powrót stały się gwiazdami. Dlaczego Czyżewska nie mogła pójść ich śladem?
Była na to zbyt dumna. Gdy już postanowiła przyjechać do kraju na stałe, uznała, że wróci z tarczą i zagra w sztuce „Szósty stopień oddalenia”. Tyle że co kogo – w Polsce wczesnych lat dziewięćdziesiątych – mogła obchodzić sztuka o nowojorskim małżeństwie, które przyjmuje pod swój dach Afroamerykanina? Zamiast śledzić niuanse fabuły, ludzie komentowali raczej to, że Czyżewska się postarzała. W wyniku takiego przyjęcia poczuła się odrzucona i ostatecznie z powrotem znalazła się w Stanach.
Czasem mawiała ponoć, że czuje się bardziej Amerykanką niż Polką.
To dlatego, że bardzo kochała Nowy Jork. Wychodziła z założenia, że jej problemy z tożsamością i niedopasowaniem do rzeczywistości nie są niczym wyjątkowym, bo w tym mieście właściwie każdy ma status emigranta i outsidera. Do końca życia nie poddawała się, próbowała zaistnieć i zawzięcie chodziła na castingi. Nawet jeśli wiedziała, że – z powodu języka i akcentu – nie ma szans na karierę w kinie i może zaistnieć tylko na off-Broadwayu.
Na życiu Czyżewskiej zaważyło, zawarte jeszcze w Warszawie, dwunastoletnie małżeństwo z amerykańskim dziennikarzem Davidem Halberstamem. Dlaczego ten związek miał dla niej tak duże znaczenie?
Halberstam był mężczyzną jej życia i nigdy nikogo nie kochała tak bardzo jak jego. Oboje stworzyli relację burzliwą i daleką od doskonałości, ale jako dwie osoby wielkiego formatu szanowali się jeszcze długo po rozwodzie. Obawiam się, że ten związek nie miał prawa się udać. Kiedy Elżbieta i David poznali się w Warszawie, Halberstam był dziennikarzem, korespondentem „New York Timesa”. Ze względu na tę znajomość Czyżewska znalazła się pod lupą komunistycznych władz. Gdy przeglądałyśmy materiały w IPN-ie, odniosłyśmy wrażenie, że donosiło na nią pół Warszawy. Halberstam nie rozumiał polskiej rzeczywistości, a poza tym był typem macho i czuł się źle w świecie, w którym znajduje się w cieniu własnej żony. Gdy nadszedł rok 1968, napisał ostry artykuł o Gomułce specjalnie po to, by zostać wyrzucony z kraju. Tym samym złamał życie Elżbiecie, która wybrała miłość kosztem kariery i postanowiła pojechać za Davidem do Stanów, choć tak naprawdę wcale tego nie chciała.
Czyżewska wielkiej kariery w Stanach nie zrobiła, ale za to wywarła wpływ na jedną z najsłynniejszych aktorek naszych czasów – Meryl Streep, która zagrała u jej boku w „Biesach” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Czy hollywoodzka gwiazda widziała wasz film?
Tak, przyznała, że rzeczywiście była Elżbietą zafascynowana. Skorygowała relację Czyżewskiej, która jakoby uczyła Streep polskiego. Meryl Streep polskiego nauczyła się na kursach u Berlitza. Inna sprawa, że nie do końca jest się czym chwalić, bo Streep w „Wyborze Zofii” mówiła przecież po polsku bardzo słabo.
Ostatnim barwnym akcentem kariery Czyżewskiej był słynny epizod w serialu „Seks w wielkim mieście”. Przez te kilka minut widać, że nawet po latach nie straciła ani trochę ze swojej zmysłowości.
Niestety nie mogłyśmy tej sceny użyć, ponieważ HBO z zasady nie udostępnia fragmentów swoich filmów. Ta rola rosyjskiej nauczycielki tantrycznego orgazmu pokazuje, jaki nieprawdopodobny miała do siebie dystans i poczucie humoru. Słynne są historie na temat miłosnych podbojów Czyżewskiej, a jednak żadna z jej miłości nie okazała się miłością spełnioną. Przez większość życia była samotna.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama