Gra „Batman: Arkham Knight” to efektowne zamknięcie cyklu, który stał się prawdziwym kulturowym fenomenem

Trwa ładowanie wpisu

Mściciel z Gotham długo musiał czekać na prawdziwie dobrą grę ze swoim udziałem, która oferowała iście komiksowe przeżycie. Co nie znaczy, że przez 30 lat – zanim studio Rocksteady zabrało się do adaptowania przygód Batmana na konsole nowej generacji – nie opracowano ani jednego tytułu godnego spędzenia paru godzin z padem czy joystickiem. Kiedy tylko komputery i inny sprzęt do grania zagościły w domach, trafił tam też Bruce Wayne ze swoim zamaskowanym alter ego. Jeszcze przed nastaniem ostatniej dekady ubiegłego wieku specjalizująca się w produkcjach wykorzystujących licencje filmowe wytwórnia Ocean wypuściła – co ciekawe, jedynie w Europie, z pominięciem Stanów Zjednoczonych – grę „Batman”; zamaskowany bohater musiał odszukać elementy swojego pojazdu i uratować Robina. Rzut izometryczny, ułuda trójwymiarowości, ciekawa eksploracja i sama postać człowieka nietoperza zadecydowały o niemałej popularności gry. Ocean poszło za ciosem, a ich kolejna propozycja „Batman: The Caped Crusader” oferowała aż dwie niezależne od siebie fabularnie przygody i przedkładała łamigłówki nad łamanie kości. Kolejnym tytułom, jakie ukazały się na przełomie dziesięcioleci, pomógł film kinowy w reżyserii Tima Burtona oraz jego kontynuacja, a także popularny serial animowany i blockbuster Joela Schumachera „Batman Forever”. Na tych licencjach – nieco później do puli adaptacji dorzucono także kreskówkę „Batman przyszłości” – gry z Mrocznym Rycerzem opierały się praktycznie do końca dekady.
Swoistą rewolucję miała przynieść wydana w 2003 roku ambitnie pomyślana gra „Batman: Dark Tomorrow”, którą uzbrojono w oryginalny, napisany specjalnie na potrzeby projektu scenariusz i oparto na pierwotnym materiale źródłowym: komiksach wydawnictwa DC. Plany spaliły jednak na panewce, otwarty świat zastąpiła linearna rozgrywka, a tragiczna mechanika i sterowanie pogrzebały przyjemność z obcowania z całkiem niezłym scenariuszem Scotta Petersona. Nie wyszło również wprowadzenie poprzez gry do kanonu Batmana nowych postaci, co próbowano uczynić w „Batman: Rise of Sin Tzu”, lecz tytułowy adwersarz, wymyślony przez słynnego rysownika Jima Lee, nie zyskał aprobaty fanów. Tymczasem do kin trafiła kolejna filmowa seria z człowiekiem nietoperzem, tym razem autorstwa Christophera Nolana, na której podstawie powstała tylko jedna gra – „Batman Begins” z 2005 roku, stawiająca na infiltrację i cichą eliminację przeciwnika. I choć nie do końca udana, wyznaczyła kierunek dla serii, która okaże się jedną z najbardziej rozpoznawalnych produkcji początku XXI wieku.
Słowem – do 2009 roku Batman nie doczekał się praktycznie żadnej porządnej gry zdolnej zaspokoić gusta wymagającego odbiorcy. Ale właśnie wtedy mało znane studio Rocksteady wypuściło „Arkham Asylum”, tytuł, który urósł do rangi popkulturowego fenomenu, tworząc rozbudowaną, wielowymiarową narrację osadzoną w alternatywnym, wykreowanym na potrzeby gry uniwersum Mrocznego Rycerza. Design świata oraz postaci zachwycał drobiazgowością i pomysłowością, głosu Jokerowi użyczył Mark Hamill, a sama rozgrywka przeplatająca powolne podchody i ataki z cienia z szybkimi bijatykami oddawała charakter komiksu. Rocksteady nie spoczęło na laurach. Gra ewoluowała w „Arkham City”, umożliwiając graczowi poruszanie się po ulicach objętego kwarantanną Gotham, które przemieniono na gigantyczny kompleks więzienny rodem z dystopicznej „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera. Gra doczekała się także prequela z podtytułem „Origins” (niewyprodukowanego przez Rocksteady), który sięgał początku zbrodniczej działalności Jokera.
Najnowsza gra z serii – „Arkham Knight” – przeznaczona jest już tylko na konsole (wersja na komputery została wycofana ze sprzedaży z uwagi na problemy techniczne). Ich możliwości pozwoliły oddać do dyspozycji gracza rozległe Gotham, po którym Batman porusza się nie tylko szybując nad dachami, lecz także opancerzonym Batmobilem. Auto jest integralnym elementem fabuły, a nie ciekawostką na pięć minut, choć sterowanie pozostawia sporo do życzenia. Tym razem, pod nieobecność Jokera – jak się okaże nie do końca, ale nie zdradzajmy zbyt dużo – na pierwszy plan wysuwają się Scarecrow oraz stworzony na potrzeby gry, odziany w zaawansowaną technologicznie zbroję tytułowy Rycerz Arkham, którego tożsamość będzie dla czytelników komiksów z Batmanem niemałą niespodzianką. Słowem – „Arkham Knight” to dopieszczony, dopakowany do granic możliwości sequel łączący wypróbowane rozwiązania z nowymi, pomniejszymi bajerami. I – jeśli wierzyć Rocksteady – efektowne zamknięcie serii.
Batman: Arkham Knight | produkcja: Rocksteady | dystrybucja: Cenega