Artrockowy, glamowy Sparks, święcący tryumfy w latach 70., kontra współczesny indierockowy Franz Ferdinand. Co wyszło z tej współpracy?
Dziennik Gazeta Prawna

Trwa ładowanie wpisu

Sparks wchodziło wcześniej we współpracę, ale szczerze mówiąc, zawsze wyglądało to tak, że my przygotowywaliśmy numer, a gość pojawiał się w nim na dokładkę. Z Franz Ferdinand było inaczej. To była współpraca fifty-fifty” – powiedział w jednym z wywiadów przy okazji promocji „FFS” Ron Mael ze Sparks. Faktycznie bracia Ron i Russell mają za sobą kilka ciekawych wspólnych projektów z innymi artystami, chociażby z Faith No More i mistrzem disco Giorgio Moroderem. Na rynku Sparks pojawili się na początku lat 70. Kalifornijczycy od razu przykuli uwagę falsetem Russella i specyficznym stylem gry Rona na klawiszach: siedzi przy nich poważny, niemal bez ruchu, ze zmarszczonymi brwiami, co się zresztą, patrząc na występy FFS, do dzisiaj nie zmieniło. Największe przeboje Sparks to „This Town Ain’t Big Enough for Both of Us” i The „Number One Song in Heaven”. Na scenie czarowali swoim teatralnym wizerunkiem, a na płytach artrockowymi dźwiękami. Przypisywano im łatki glamrockowców, syntpopowców i new wave. Szkocki Franz Ferdinand był od początku skierowany mocniej w stricte rockową stronę, choć artglamowych wariacji u Aleksa Kapranosa i jego kumpli też nie brakowało. Jak doszło do kolaboracji tych dwóch bandów?
Franz Ferdinand byli od początku fanami Sparks, tak jak zresztą cała rzesza mistrzów różnych muzycznych rejonów, od Kurta Cobaina przez Morrisseya, Sonic Youth i Ramones po Duran Duran, Depeche Mode. Z braćmi Mael spotkali się niedługo po wydaniu swojego debiutu „Franz Ferdinand” w 2004 roku. Nagrali nawet wspólny kawałek, który teraz znalazł się na „FFS”: „Piss Off”. Mieli jednak tak napięte terminy, że po raz kolejny do spotkania doszło dopiero podczas festiwalu Coachella dwa lata temu. Wtedy zdecydowali o nagraniu wspólnej płyty. Efekt jest zaskakująco świeży, a jednocześnie mocno osadzony w glamrockowej tradycji sprzed kilku dekad. Słychać tu bowiem artrockowe, teatralne szaleństwo Sparks, a z drugiej strony indierockowe zacięcie i umiejętność pisania przebojowych melodii Franz Ferdinand. Doskonale uzupełniają się głosy wokalistów obu kapel. Ich zakręcone, ale podane w popowym sosie numery powinny spodobać się fanom jednych i drugich. Co prawda, w jednym z numerów śpiewają „Collaborations Don’t Work”, ale akurat ta współpraca skończyła się powołaniem do życia wyjątkowej supergrupy i wydaniem wspólnego znakomitego materiału. Pytanie, jak długo Szkoci wytrzymają z szalonymi braćmi Mael. Oby przed zakończeniem współpracy zawitali wspólnie do Polski.
FFS | FFS | No Paper Records