Legenda tanecznej muzyki Giorgio Moroder powraca z nowym albumem po 30 latach przerwy. Czy znowu będzie rządził na parkietach?
Legenda tanecznej muzyki Giorgio Moroder powraca z nowym albumem po 30 latach przerwy. Czy znowu będzie rządził na parkietach?
Jego poprzednia płyta ukazała się w roku, w którym do kin wszedł film „Powrót do przyszłości”, świat zachwycał się krążkiem „Brothers in Arms” Dire Straits, a w Polsce wciąż trwały aresztowania opozycjonistów i władza nie szczędziła obywatelom kolejnych podwyżek. Właśnie wtedy, w 1985 roku, urodzony 45 lat wcześniej w małej górskiej miejscowości Ortisei we Włoszech Giorgio Moroder wydał swoją ostatnią płytę. Od lat był królem sceny disco, rozrywanym i cenionym producentem. Nagrywał z takimi gigantami jak Donna Summer, David Bowie, Blondie, Sparks, Freddie Mercury i Bonnie Tyler. Zrealizował soundtracki do „Niekończącej się opowieści”, „Midnight Express”, „Flashdance”, zebrał oscarowe statuetki. Jego muzykę można było usłyszeć podczas igrzysk olimpijskich w Los Angeles (1984) i Seulu (1988). Kiedy pod koniec lat 80. szał na disco ucichł, Moroder nieco się odsunął od rynku muzycznego. Zajął się sztuką, grał w golfa. Później zaczął występować jako DJ. Renesans jego twórczości nastąpił dwa lata temu za sprawą znakomitej płyty Daft Punk „Random Access Memories”. Francuski duet oddał na niej hołd muzyce disco i funk sprzed lat, w tym właśnie Moroderowi. Giorgio do współpracy zaprosili później m.in. Kelis, Coldplay i Lana Del Rey. Teraz Włoch powraca z pełnoprawnym solowym albumem.
Na nim plejada współczesnych gwiazd muzyki do tańca: Sia, Charli XCX, Kylie Minogue, Britney Spears, Kelis, Foxes. Niestety nie wszystkie numery z zaproszonymi gośćmi się sprawdziły. Pomyłką wydaje się udział Britney w coverze hitu Suzanne Vegi sprzed lat „Tom’s Diner”. Sama muzyka jeszcze nie razi, ale już wokal Spears i chórki puszczone przez vocoder spłaszczają ten znakomity utwór. Może Moroder powinien w to miejsce nagrać nową wersję własnego przeboju sprzed lat. Dobrze z kolei słucha się Foxes w parkietowym hicie „Wildstar” przypominającym klubowe granie sprzed paru dekad. Podobne, pozytywne wrażenie robi Sia w tytułowym „Déja Vu”. Dobrze wczuła się Minogue, która z numerem „Right Here, Right Now” pasowałaby na swój solowy krążek. Tutaj podkład przypomina dźwięki ze wspomnianego „Random Access Memories” Daft Punk. Ciężko się za to słucha „I Do This For You” z Marlene oraz „Diamonds” z Charli XCX. To dyskotekowa sieczka do przejścia tylko dla fanów parnych dyskotek na plaży w Mielnie. Męczą także kompozycje Morodera bez gości przy mikrofonie.
Krążek jest nierówny. Giorgio momentami gra zbyt sterylnie, bez polotu, zwyczajnie nudnie. Oczywiście przed laty też zdarzały mu się wpadki (spróbujcie w całości wysłuchać jego płyty „Einzelgänger” z 1975 roku), ale nie można było tego nazywać nudą i wtórnością. Na „Déja Vu” Moroder trochę zjadł własny ogon. Może gdyby poszukał mniej oczywistych nazwisk w dzisiejszym popie, podszedł do materiału odważniej, mniej zachowawczo. Niestety ten krążek pewnie nie znajdzie się w gronie jego najważniejszych dokonań. Oczywiście nie zmieni to faktu, że jak nazwał to Moby, Moroder zawsze pozostanie papieżem muzyki elektronicznej. Nawet im zdarzają się wpadki. ©?
Giorgio Moroder | Déja Vu | Sony Music
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama