„Krzywy kościół” na podstawie powieści Karin Lednickiej, wystawiany na Scenie Polskiej Cieszyńskiego Teatru (Těšínskie Divadlo) wpisuje się w lokalny krajobraz pamięci, ale jest też uniwersalną opowieścią o przemijaniu i optymizmie. Ostrożnym.
Zaczęło się od książki. Powieść Karin Lednickiej „Šikmý kostel. Románová kronika ztraceného města 1894-1921” ("Krzywy kościół. Kronika powieściowa utraconego miasta 1894-1921”), wydana w 2020 roku, stała się w Czechach bestsellerem. A to wcale nie było takie oczywiste. Po pierwsze, Lednicka od lat zajmuje się wydawaniem książek, ale jako autorka tą powieścią zadebiutowała. Po drugie, zbiorowym bohaterem sagi uczyniła górniczą społeczność Karwiny, leżącej na Śląsku Cieszyńskim, czyli w regionie, który dla Czechów z centrum kraju nie jest bardzo interesujacy. Po trzecie, nie uciekła od wątków, które były pewnym wręcz polem minowym, podjęła je i potraktowała niezwykle obiektywnie.
Czescy czytelnicy zachwycili się „Krzywym kościołem”. W komentarzach internetowych można przeczytać, że urzekł ich styl narracji, realizm opisów, dbałość o fakty („powieść kronikarska), wyraziste postaci (zwłaszcza kobiet), których losy rozgrywają się na tle wydarzeń historycznych i szybko zmieniającego się świata, przybliżenie realiów życia górników oraz trudnej, a z perspektywy Pragi, nieznanej dla wielu historii polsko-czeskiej po 1918 roku. Z perspektywy Warszawy też.
Polskiego tłumaczenia książki na razie nie ma. Można było się jednak spodziewać, że uczynienie Karwiny i jej społeczności bohaterem powieści, spowoduje, że teatry Śląska Cieszyńskiego będą zainteresowane przeniesieniem jej na scenę. Obecnie spektakl wystawiany jest w Divadle Petra Bezruče w Ostravie (w języku czeskim) oraz na Scenie Polskiej Těšínskiego Divadla (w języku polskim). Ten spektakl miałam przyjemność obejrzeć.
Tłumaczenia i adaptacji tekstu Karin Lednickiej podjęła się Renata Putzlacher, poetka, tłumaczka, wykładowczyni, a przez kilka lat także kierowniczka literacka Sceny Polskiej Těšínskiego Divadla. Reżyserem spektaklu jest Radovan Lipus. Niebagatelne znaczenie ma fakt, że ta trójka twórców pochodzi ze Śląska Cieszyńskiego, a Lipus i Putzlacherowa razem pracowali już w 2004 roku przy spektaklu „Tesinske Niebo - Cieszyńskie Nebe".
Podobnie jak w powieści, punktem centralnym spektaklu jest katastrofa górnicza, która wydarzyła się 14 czerwca 1894 roku. W karwińskiej kopalni Franciszka doszło wtedy do eksplozji, która rozprzestrzeniła się na szyby Jan-Karol i Głęboki (Hlubina). Zginęło 235 górników. Niemal każdy w Karwinie i okolicy stracił kogoś z męskich członków rodziny. Na tym doświadczeniu wspólnotowym Radovan Lipus skonstruował spektakl, wpisując losy bohaterów w kalejdoskop dziejów.
Twórcom udało się przywołać na scenie krajobraz pamięci, w którym zapisani są ludzie i wydarzenia, kształtujące ich tożsamość jako zbiorowości. Spektakl jest hołdem dla górników i ich rodzin, dla kobiet, zmagających się z codziennością, dla ludzi biednych, choć pracujących ponad siły i zbyt często miażdżonych przez historię. Mówiących i po polsku, i po czesku, i po śląsku i „po noszymu”, a czasem jeszcze po niemiecku, których do 1918 roku nikt nie pytał o narodowość. Specjalne miejsce w tym „pejzażu pamięci” ma tytułowy „krzywy kościół” p.w. św. Piotra z Alkantary - artefakt spajający na przestrzeni lat mieszkańców Karwiny. Stał w tym miejscu „Od zawsze”, choć to miejsce raz należało do monarchii austro-węgierskiej, a raz do Polski. A potem do Czechosłowacji i znowu do Polski. I jeszcze raz do Czechosłowacji, a następnie do Czech. Podobnie jak mieszkańcy Karwiny. Ot, życie na pograniczu.
Kobiety pilnują świata
Przygotowanie adaptacji powieści na scenę zawsze jest pracą skomplikowaną. Także dlatego, że spośród wielu wątków trzeba dokonać wyboru, który nada kształt przedstawieniu. Renata Putzlacher w wywiadach podkreślała, że dla niej wybór był oczywisty: pora oddać głos kobietom i to ich perspektywę uczynić nadrzędną. To kobiety, po śmierci bliskich im mężczyzn, musiały wziąć sprawy w swoje ręce. Bohaterki drugiego planu, na którym niezasłużenie tkwiły, wyszły z cienia. Historie: Barbory (Małgorzata Pikus), Julki (Barbara Szotek-Stonawski), Baśki (Joanna Gruszka) czy Franciszki (Katarzyna Kluz) są miniaturami o emancypacji. Na tle przetaczającej się rewolucji gospodarczej, technologicznej i społecznej, a następnie I wojny światowej, kobiety tworzą kalejdoskop postaw, mierząc się z wyzwaniami. W momencie przełomowym, związanym z katastrofą w kopalni, starają się szukać nowej roli dla siebie, czasem z przymusu, jak Barbora, czasem korzystając z okazji – jak Julka, która porzuca kolonię i wyjeżdża do Ostrawy, tam upatrując lepszego życia. Historie Barbory i Julki wzajemnie się przenikają, zatrącając też o losy innych bohaterów społeczności, np. Ludwika Pospíšila (Kamil Mularz) i jak w sadze tkają niespieszną opowieść o czasach i ludziach. Barbora po stoicku, ale przede wszystkim jako głęboko wierząca, z pokorą przyjmuje razy od losu. Powściągliwa i dojrzała gra Małgorzaty Pikus dodaje charakteru jej postaci. Barbora nie wpada w histerię po śmierci męża i syna, skamieniała z bólu współczesna Niobe, tłumi emocje. Jest silna, choć chyba nie zastanawia się nad tym. Znosi życiowe nieszczęścia z pokorą i przekonaniem o ich nieuchronności. Skupia się na zabezpieczeniu potrzeb dzieci, na emocje nie znajdując już miejsca. Nie złorzeczy, nie bluźni, nie pomstuje, a po latach powie nawet z przekonaniem: „życie jest dobre”. I słowom Barbory, wypowiadanym przez Małgorzatę Pikus, widz wierzy.
Julka Szotek-Stonawskiej, od początku zbuntowana przeciwko konserwatywnym zasadom, decyduje się łamać konwenanse, bo czuje, że ma prawo być szczęśliwa. Nowe pokolenie reprezentują Franciszka i Baśka, ale zdecydowanie bardziej wyrazista na scenie była wyrazista Zofia Dagmar Foniok. Kilka wejść, ale zapamiętanych.
W „Krzywym kościele” twórcy faktycznie oddali kobietom scenę. Warto jednak wspomnieć o roli Ludwika Pospíšila w wykonaniu Kamila Mularza, choć jest to rola nierówna. „Młody Ludwik” niezbyt sobie daje radę z graniem tej młodości, ale Ludwik wiekowo zbliżony do Mularza staje się coraz ciekawszy. To jego historia będzie przykładem radykalnie wkraczających podziałów, efektem których polsko-czeskie pochodzenie okaże się być problemem.
Teatr narracji
Przyznaję, dawno nie miałam okazji oglądać teatru narracji, inspirowanego historią i miejscem, mitologizującego pewną społeczność przez pokazanie na scenie jej obrzędowości, religijności, języka, powiedzeń, piosenek itp. Taki teatr bywa wymagający dla współczesnego widza z powodu mnogości wątków i postaci, odchodzenia od dramaturgii dążącej do punktu kulminacyjnego na rzecz opowiadania o biegu zdarzeń i komentowania rzeczywistości. W „Krzywym kościele” udało się to jednak sprawnie powiązać i spora w tym także zasługa Jana Monczki.
Za sprawą autorki adaptacji w spektaklu pojawia się ta postać Narratora, stworzona specjalnie dla Jana Monczki. Aktor, podobnie jak Lednická i Putzlacherova, mający swoje korzenie w Karwinie, nie ukrywa, że ta rola jest dla niego ważna nie tylko z powodów zawodowych. Jednocześnie jego doświadczenie, zdobyte w teatrach Warszawy, Krakowa, Pragi i innych powoduje, że wyróżnia się na scenie. Ma doskonałe wyczucie jak używać środków aktorskich, jak nie przesadzać z emocjami, bo im ich mniej, tym bardziej wiarygodny jest to przekaz. Jego Narrator mówi do widza, a nie recytuje kwestię (jedna sugestia: tekst opisujący sytuację na Śląsku Cieszyńskim wypowiadany na początku II sceny warto by nieco „wygładzić”, by nie brzmiał tak podręcznikowo). Monczka jest Narratorem, a nie gra Narratora. Stworzył pełnowymiarową postać, która w jego kreacji stała się duchem Karwiny, który łamie czwartą ścianę i wychodzi do publiczności, by na gorąco komentować złożoną historię Księstwa Cieszyńskiego, okoliczności przemian społeczno-gospodarczych, czy historię Karwiny.
Żyć „między”. Z nadzieją na zgodę
„Urodziłem się i wychowałem na pograniczu; pograniczu państw, języków, kultur, wojny i pokoju. To zawieszenie - między - jest stygmatem nie do usunięcia". Między proletariackim internacjonalizmem i nacjonalizmem, między kosmopolityzmem a prowincjonalnością, między katolicyzmem a ewangelicyzmem, między totalitaryzmem a demokracją, między indywidualizmem a ubóstwieniem mas, między buntem i nadzieją na zgodę a ostrożnym optymizmem. Między..." (tekst za: "Kultura" 1972, nr 37).
Przyznaję, słowa Helmuta Kajzara, wypowiadane przez Narratora na Scenie Polskiej w Czeskim Cieszynie, zrobiły na mnie wrażenie. O tym „ostrożnym optymizmie” mówił też wielokrotnie Radovan Lipus, co odczytuję jako przesłanie, by lokalne teatry stały się miejscem dialogu. „Mały teatr narodowy społeczności Śląska Cieszyńskiego”, jak określił w jednym z wywiadów funkcję Tesinskiego Divadla, powinien być przestrzenią do rozmowy. I tu dygresja: mam taką refleksję po spektaklu, że dla jego twórców, właśnie ta misyjna funkcja i idea niekiedy biorą górę nad jakością wykonania. To bardziej usterki (kilka dialogów à la brazylijski serial albo frazy, które ewidentnie „nie układają się w ustach” aktorów), ale z jedną sceną mam naprawdę poważny problem. To obraz kobiet wracających z solą z Wieliczki. Koturnowa tak bardzo, że aż karykaturalna, z układem choreograficznym niczym z konduktu pogrzebowego w Nowym Orleanie. Przeraziła mnie, bo bałam się, że takie rozwiązania zdominują przedstawienie. Na szczęście tak się nie stało. Z kolei po stronie przejmujących i doskonale przemyślanych scen postawiłabym tę obrazującą zjazd do kopalni, z trzaskiem zasuwanych krat, światłem latarni, bijącym na alarm dzwonem. Jest wstrząsająca i zastępuje wszystkie słowa, którymi chciałoby się ją opowiedzieć. Tylko po co reżyser postanowił ją jeszcze raz wykorzystać w ramach retrospekcyjnej sceny z Ludwikiem? Nie jest ona konieczna, a wręcz osłabia emocjonalny wydźwięk tej „właściwej”.
Wszystko to co działo się w I części (nieco zbyt długiej w stosunku do II) w kontekście obyczajowym, buduje kontekst i pozwala widzowi wyrobić sobie pogląd, konieczny do zrozumienia wydarzeń po 1918 roku. I wojna zniszczyła stary świat. Choć rok 1918 jednym przyniósł niepodległość, a drugim po raz pierwszy niezależne państwo, to granica okazała się być linią wbrew ludziom. To oni wpadli w pułapkę momentu historycznego, „cierpią nie narody, lecz ludzie” – pisał Brian Porter-Szucs w „Historii Polski bez martyrologii”.
Nowa wojna, która dotarła do Karwiny i innych miast regionu była jeszcze tragiczniejsza niż poprzednia, bo bratobójcza, często nawet na poziomie rodzin i przyjaciół. Wojna siedmiodniowa, mord w Stonawie, prześladowanie za przynależność narodową, pierwsze dramatyczne wybory, takie jak np. Ludwika Pospíšila, który musi określić się, czy jest Polakiem, czy Czechosłowakiem, zapowiadały mroczny czas (Karin Lednicka opisuje go w wydanym już tomie II, obejmującym lata 1921-1945, a więc jeszcze bardziej newralgiczne dla obu stron).
Ostrożny optymizm
„Panta rhei” – śpiewa Dorota Barova, a klamra kompozycyjna, którą tworzą sceny z Narratorem rozsypującym piasek, przypomina o upływającym czasie. Nostalgia i „ostrożny optymizm”. Z tych emocji zrodziła się książka czeskiej pisarki oraz spektakl na Scenie Polskiej. Zaginione miasto, jakim stała się stara Karwina i jej mieszańcy, zasługują na pamięć. Czasu zatrzymać się nie da, tak jak nie da się naprawić wielu krzywd, ale trzeba dbać o to co jest. Przemilczanie faktów, pamięć absolutna, selektywna, nie pomagają. Jeden z rozmówców Thomasa Orchowskiego w książce „Wyspa trzech ojczyzn. Reportaże z Cypru” wypowiada takie życzenie: „żebyśmy się wzajemnie słuchali”. Skoro dało się mimo wszystko ocalić „krzywy kościół”, choć ziemia pod nim się zapadła, to może uda się też zbudować relacje. Takie spektakle jak „Krzywy kościół” mogą w tym pomóc.
A tego nagrania, inspirowanego książką czeskiej pisarki, nie mogłam sobie odmówić.
"Krzywy kościół"
Reżyseria Radovan Lipus
Przekład i adaptacja Renata Putzlacher
Scenografia i kostiumy Marta Roszkopfová
Muzyka i opracowanie muzyczne Dorota Barová
Ruch sceniczny Gabriela Klusáková
Asystent reżysera Marcin Kaleta
Wideoprojekcja Roman Mrázek
Korepetycje muzyczne Tomasz Pala
Těšínské divadlo Scena Polska, Czeski Cieszyn