Gdy czytamy tradycyjne biografie, sami snujemy domysły, jaki był ich bohater, jak zachowywał się w sytuacjach codziennych i intymnych, co mówił, gdy jego słów nikt nie dokumentował. Autorzy książek balansujących pomiędzy powieścią a literaturą non-fiction tę przyjemność nam odbierają. Podsuwają własne przypuszczenia i interpretacje. Koniec końców, zamiast żywej postaci oferują sztuczny konstrukt, zamiast przybliżyć bohatera, lepią go po swojemu.
Z książki „Maria i Paul. Miłość geniuszy” Macieja Karpińskiego dowiemy się sporo o obyczajowości społeczeństwa francuskiego początku XX wieku, o mechanizmach działania ówczesnej prasy bulwarowej, funkcjonowaniu środowisk akademickich w tamtym okresie, prawach kobiet, ba – nawet o odkryciu radu i polonu. Paradoksalnie, najmniej dowiadujemy się o samej Marii Curie. Mimo największych starań Karpiński czyni z niej postać bezbarwną i papierową. Zresztą, czy z dwukrotnej noblistki warto czynić bohaterkę romansu? Czy warto wracać do skandalu, który, choć przed laty dotkliwie uprzykrzył życie jego głównym bohaterom, dziś nie budzi już żadnych emocji? Autor przekonuje, że historia związku Curie z naukowcem Paulem Langevinem fascynowała go od dawna, zwłaszcza że biografowie Polki konsekwentnie milczeli o tej sprawie. Być może jedni nie chcieli stawiać pod znakiem zapytania reputacji narodowej bohaterki, inni unikali wracania do publicznych pomówień, które raz już całkiem skutecznie odwróciły uwagę opinii publicznej od jej naukowych osiągnięć.
Książka Karpińskiego uświadamia, że życie Marii Skłodowskiej-Curie nie było wyłącznie pasmem naukowych sukcesów. Polka na emigracji nieustannie walczyła ze stereotypami – dotyczącymi jej pochodzenia i płci. Łatwo było wtedy zniszczyć kobietę. Wystarczyło kilka znalezionych listów miłosnych, by na zasłużonej badaczce dokonał się publiczny lincz. Stąd niedaleko było do wygłaszania na jej temat rasistowskich haseł. Zyskać szacunek w męskim środowisku naukowym też nie było łatwo. Dziś ze zdumieniem czytamy, że gdy Curie zabiegała o wysokie stanowisko na uczelni, akademicy zarzucali jej zuchwałość i grozili palcem jak wyszczekanej uczennicy. Karpiński, w oparciu o solidny materiał dokumentalny, wprowadza wiele intrygujących smaczków. Główny mój zarzut to ten, że autor opowiada tę historię trochę jak bajkę dla dzieci. Z jednej strony głupia i zawistna żona Langevina, jej matka i siostra są jak okrutna macocha i jej córki z „Kopciuszka”, z drugiej – mamy niewinnych i szlachetnych kochanków. Dziś już nawet najmłodsi wiedzą, że czarne charaktery nie są do końca złe.