Trylogia „Zniknięcie Eleanor Rigby” ukazała się wreszcie na DVD. Świetny, choć niedoceniony debiut reżyserski Neda Bensona

Tytuł „Zniknięcie Eleanor Rigby” sugeruje pełen suspensu thriller, być może z muzykę Beatlesów w tle. Reżyser Ned Benson rzeczywiście nazwisko kobiety pożyczył z przeboju Paula McCartneya i Johna Lennona, pewnie inspirował się też otwierającym go wersem „Ah, look at all the lonely people”. Bohaterowie filmu – dwoje młodych ludzi, których szczęśliwe małżeństwo rozpada się wskutek śmierci dziecka – ze swoimi traumami, bólem, depresją zostają całkiem sami. Kilka lat temu podobną historię opowiadał dramat „Między światami” Johna Camerona Mitchella. „Zniknięcie Eleanor Rigby” bez wątpienia dorównuje mu klasą.

Nie od razu wiadomo, co tak naprawdę się stało, przebieg wydarzeń odtwarzamy z pojedynczych scen i dialogów. Eleanor (Jessica Chastain) i Connora (James McAvoy) wyglądają jak szczęśliwa para, ale ich związek gwałtownie gaśnie. Ona próbuje popełnić samobójstwo, potem odchodzi, mówiąc, że potrzebuje odnaleźć siebie na nowo. „Chciałem, żeby każdy, kto ogląda film, miał swoje wyobrażenia na temat tego, co się stało. I żeby z biegiem akcji, gdy odsłaniamy coraz więcej faktów, te wyobrażenia się zmieniały” – deklarował Benson. Znaczenie ma też kolejność, w jakiej oglądamy filmy wchodzące w skład trylogii. Najpierw powstały części „On” i „Ona”, pokazujące historię z punktu widzenia obojga bohaterów. Potem Benson zmontował z nich ostatni segment. „Najlepiej na początku obejrzeć część „Oni”, potem »Ona« i »On« wzbogacą filmowe doświadczenie. Pojawią się nowe postaci, nowe wątki i opowieści” – mówił Benson, choć jego wytyczne wcale nie muszą być zobowiązujące. Tym bardziej że wszystkiego widzom i tak nie podaje na tacy. „Zniknięcie...” pełne jest niedopowiedzeń, luk, białych plam, które wypełnić musimy sobie sami.

Film Bensona to aktorski popis Chastain i McAvoya: ich portrety ludzi, którzy nie potrafią poradzić sobie z życiową tragedią, są subtelne, pozbawione histerii, rysowane półcieniami. Wsparci przez gwiazdy pojawiające się na drugim planie – Isabelle Huppert, Williama Hurta, Ciarána Hindsa – tworzą jedne z najciekawszych i najpełniejszych kreacji w swojej karierze.

Nad swoim debiutem Benson pracował ponad dekadę. Wszystko zaczęło się w 2003 roku po jednym z pokazów pierwszego krótkometrażowego filmu reżysera. Do Bensona podeszła wtedy młoda rudowłosa dziewczyna i powiedziała: „Cześć, nazywam się Jessica, masz wielki talent, chciałabym kiedyś z tobą pracować”. Zaprzyjaźnili się, zostali na wiele lat parą. Gdy Benson napisał pierwsze szkice scenariusza „Zniknięcia Eleanor Rigby”, Chastain wprowadzała poprawki, żeby kobiecy punkt widzenia był pełniejszy i prawdziwszy. Ich związek rozpadł się w 2010 roku. Ona w międzyczasie została jedną z najjaśniejszych gwiazd Hollywood, wkrótce miała dostać pierwszą, potem drugą nominację do Oscara. On musiał na swój pełnometrażowy debiut poczekać kolejne trzy lata. Rozstali się w zgodzie i przyjaźni, bez towarzyszących zerwaniu dramatów, a jednak trudno pozbyć się wrażenia, że w „Zniknięciu…” odbijają się także ich prywatne doświadczenia. „Nie chciałem zrobić kolejnego filmu o związku. Chciałem opowiedzieć o trudnościach, jakie niesie ze sobą miłość, i o tym, jak sobie z nimi radzić. I chciałem, by mimo wszystko był to film pełen nadziei”, mówił Benson. „Zdecydowałem się na otwarte zakończenie – być może moi bohaterowie odnajdą się jeszcze we wspólnym życiu”.

Zniknięcie Eleanor Rigby: On, Ona, Oni | reżyseria: Ned Benson | dystrybucja: Monolith (ocena: 5/6)