John le Carré, mistrz powieści szpiegowskiej, ma w sobie odziedziczone po George'u Orwellu pragnienie walki o lepszy świat. Szczęśliwie ma też znakomite pióro i wiedzę o tym, co się dzieje pod dywanem, po którym stąpamy

„A szpiedzy – kto to jest według ciebie: kapłani, święci, męczennicy? Jest to dość plugawe zbiorowisko ambitnych idiotów, zdrajców też, owszem – pedały, sadyści oraz pijacy, ludzie bawiący się w Indian i kowbojów, żeby ubarwić swój nikczemny żywot. Co ty myślisz, że oni siedzą jak zakonnicy w Londynie, roztrząsając sprawy dobra i zła?” – mówi rozgoryczony Alec Leamas, szpieg zmanipulowany i wykorzystany przez własną organizację, na stronach powieści „Ze śmiertelnego zimna” Johna le Carré, książki, od której w 1963 roku zaczęła się wielka kariera tego angielskiego pisarza, od początku budowana na założeniu, że o pracy wywiadowczej można pisać, unikając efekciarskich schematów. Pozbywszy się superbohaterów, le Carré – wywołując przy okazji małą literacką rewolucję – zaludnił rzeczywistość swoich tekstów tłumem spoconych facetów w garniturach, biurokratycznymi ambicjami i korytarzowymi intrygami, agentami o ludzkich twarzach oraz niemniej ludzkich emocjach, moralną ambiwalencją i użytecznym cynizmem, prawdziwymi tragediami i zbrodniami rozdzielonymi równo po obu stronach żelaznej kurtyny. Zimna wojna u autora „Małej doboszki” rzeczywiście stała się zimna – i bezlitosna dla każdego, kto trafił w jej uwodzicielskie ramiona.

Życie jest skrajnie niebezpieczne

W grudniu 2000 roku le Carré udzielił wywiadu gazecie „The Observer”. Dziennikarz w rozmowie cytuje Grahama Greene’a, który stwierdził, że „dzieciństwo jest dla pisarza rachunkiem bankowym”. „Jeśli tak na to spojrzeć, urodziłem się jako milioner” – odpowiada le Carré. I coś w tym jest: David Cornwell (bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko le Carrégo) przyszedł na świat 19 października 1931 roku w mieście Poole w angielskim hrabstwie Dorset jako drugi syn Richarda i Olive Cornwellów. David i jego starszy brat Tony nie nacieszyli się rodzicami zbyt długo: matka opuściła męża i dzieci, gdy przyszły pisarz miał pięć lat, z kolei ojciec – wiecznie tonący w długach, acz niepozbawiony wdzięku kombinator – parę razy trafiał do więzienia za rozmaite przekręty. „Wychowywałem się w domu całkowicie pozbawionym książek. Mój ojciec zwykł się chwalić, że żadnej nigdy nie doczytał do końca” – wspomina le Carré. „Wyobrażaliśmy sobie [z bratem], że jesteśmy uroczą rodziną z klasy średniej. (...) Całkiem szybko dowiedzieliśmy się, że nasz ojciec to oszust, a życie jest skrajnie niebezpieczne. Ten dysonans nigdy mnie nie opuścił”. Ów brak poczucia bezpieczeństwa dotykał go nader osobiście: „Trudno nawet zliczyć, ile razy odwiedzali nas komornicy. To bardzo poniżające, zwłaszcza gdy jesteś dzieckiem, jeśli nagle wszystkie twoje ubrania i zabawki zabiera jakiś urzędas. Wstydziłem się tego. Czułem się brudny”.

Chłopak zmieniał i porzucał szkoły, wreszcie w 1948 roku wyjechał z Anglii na studia filologiczne w szwajcarskim Bernie. Już w dwa lata później rozpoczął pracę dla wywiadu wojskowego – w podzielonej wówczas na terytoria okupacyjne Austrii przesłuchiwał dla brytyjskiej armii licznych uciekinierów ze strefy sowieckiej. Po powrocie do ojczyzny w 1952 roku łączył studia na Oxfordzie z infiltracją – na potrzeby kontrwywiadu – skrajnie lewicowych grup działających w środowisku uczelnianym. Przez jakiś czas po uzyskaniu dyplomu uczył języków obcych w elitarnym Eton College („Eton jest miejscem pełnym skrajności – to było dobre dla mnie jako dla pisarza. Mogłem przyjrzeć się angielskim klasom wyższym pod kątem tego, co w nich najlepsze i najgorsze”). Wreszcie, w 1958 roku, został etatowym oficerem kontrwywiadu. Niedługo potem, w roku 1960, przeszedł do MI6, tajnej agencji zajmującej się wywiadem zagranicznym; ulokowano go, ze względu na dobrą znajomość niemieckiego, na stanowisku drugiego sekretarza brytyjskiej ambasady w Bonn. Spektakularną karierę w służbach zwichnął Cornwellowi Kim Philby, sowiecki szpieg numer jeden, który na początku 1963 roku, po spektakularnej ucieczce do Moskwy, zdekonspirował całą siatkę wywiadowczą MI6 na Zachodzie. Tak naprawdę jednak Cornwell już wtedy całkiem serio przymierzał się do zawodu pisarza – miał za sobą dwie wydane książki, a jego trzecia powieść, „Ze śmiertelnego zimna”, właśnie zyskiwała miano bestsellera.

Ręka na przełączniku

„Napisałem »Ze śmiertelnego zimna« w wieku 30 lat, w wyniku silnego, osobistego stresu, którym nie mogłem się z nikim podzielić, w warunkach skrajnej dyskrecji. (...) Moi zwierzchnicy zaakceptowali tę książkę, pod warunkiem że wydam ją pod pseudonimem. Do dzisiaj nie wiem, co by się stało, gdyby się nie zgodzili. (...) Najpewniej uznali, być może niechętnie, że ta powieść jest od początku do końca fikcją, nie inspiruje się osobistym doświadczeniem autora, i jako taka, nie stwarza zagrożenia dla bezpieczeństwa” – wspomina pisarz z okazji 50-lecia publikacji powieści. Powodów, dla których wybrał taki, a nie inny pseudonim („carré” to po francusku „kwadratowy”), nie pamięta, wyjąwszy taki, że zbitka „John le Carré” ładnie wyglądała w druku.

W 1964 roku Cornwell na dobre porzuca służbę – zostaje pełnoetatowym prozaikiem. Rodzi się le Carré, surowy kronikarz tajnych służb będących „ekspresją narodowej podświadomości”, twórca postaci anty-Bonda – George'a Smileya, zakurzonego biurokraty, nieco sarkastycznego kurdupla, nadwyrężonego przez życie okularnika w średnim wieku, który przewija się, w tle albo na pierwszym planie, przez niemal wszystkie zimnowojenne utwory autora „Małego miasteczka w Niemczech”. Le Carré, wierny zasadom firmy, z której wyszedł, nigdy nie próbował przy tym zdradzać tajemnic i sprzedawać rewelacji na temat własnej przygody z wywiadem. „Posługiwanie się fikcją jest być może – paradoksalnie – najlepszym sposobem opowiadania o szpiegach i szpiegowaniu” – trafnie zauważa pisarz William Boyd w eseju o twórczości le Carrégo.

Koniec zimnej wojny zasiał wśród krytyków nutę zwątpienia co do sensu i przyszłości literatury szpiegowskiej. Jej dramaturgiczna spójność zdawało się zależała bowiem od politycznej struktury świata. Wątpliwości dotyczyły również le Carrégo – napisane przez niego arcydzieła gatunku, takie jak „Szpieg doskonały” czy „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”, wiele zawdzięczały dwubiegunowemu podziałowi politycznemu globu. „Byłem bardzo rozbawiony, słysząc opinie, że to już koniec szpiegostwa, a zatem koniec le Carrégo. O jedną rzecz mógłbym się założyć w ciemno – o to, że szpiegostwo jest wieczne. Szpiegostwo przypomina instalację elektryczną w budynku: istotne jest raczej to, kto trzyma rękę na przełączniku” – mówił pisarz w wywiadzie dla „The Paris Review” w 1996 roku. – „Dobrze jest zrozumieć, na czym polega prawdziwa praca wywiadowcza. (...) W swoim najlepszym wydaniu to lewe ramię zdrowej ciekawości rządzących: dostarcza silnemu rządowi danych, które są mu potrzebne. To zbieranie informacji, właściwie dziennikarska robota, z tą różnicą, że wykonywana w tajemnicy. Cała reszta – interwencje, destabilizowanie, zabójstwa – to moim zdaniem działania nie tylko antykonstytucyjne, lecz także bezproduktywne i głupie”. Zimna wojna również, nawiasem mówiąc, okazała się nader żywotna: „Przetrwała upadek Muru Berlińskiego. Wprawdzie tamta rzeczywistość zniknęła, ale związane z nią postawy nadal istnieją”, wspomina le Carré w kontekście współczesnej demonizacji Islamu.

Z islamem zresztą wiąże się najgłośniejsza awantura, w jaką zaangażował się pisarz. Wiązała się ona z jego krytyką Salmana Rushdiego – w 1989 roku, gdy ajatollah Chomeini wydał swoją słynną fatwę skazującą Rushdiego na śmierć za bluźnierstwo, le Carré wyraził opinię, że w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego, bo jeśli ktoś obraża uczucia religijne, winien się liczyć z potępieniem. Sprawa powróciła w osiem lat później, przyjmując formę ostrej wymiany listów otwartych między twórcami – le Carré zaprzeczył, by w jakikolwiek wspierał islamskich radykałów, przyznając zarazem, że nie uważa również Rushdiego za niewiniątko. „Rushdie jak zwykle posługuje się prawdą do swoich własnych celów” – napisał. Autor „Szatańskich wersetów” w odpowiedzi nazwał go „pompatycznym dupkiem”, zaś jego przyjaciel Christopher Hitchens określił le Carrégo mianem „człowieka, który załatwiwszy się do kapelusza, czym prędzej założył go sobie na głowę, żeby zawartość dobrze przylegała”. Dopiero w 2012 roku Rushdie i le Carré zawarli oficjalnie pokój.

Ptaki za głośno śpiewają

Ten spór mówi nam coś o le Carré’em jako postaci publicznej – w słowach wypowiadanych dla prasy bywa on dużo radykalniejszy niż w literaturze. W głośnym eseju „Stany Zjednoczone oszalały” z 2003 roku stwierdził: „Ameryka wkroczyła w jeden ze swoich historycznych okresów szaleństwa, ten jednak wydaje mi się najgorszy ze wszystkich, które pamiętam; gorszy od MacCartyzmu, od Zatoki Świń, a w dłuższej perspektywie bardziej katastrofalny niż wojna w Wietnamie”. O Tonym Blairze powiedział natomiast: „Nie mogę zrozumieć, dlaczego Blair w ogóle ma jeszcze jakieś publiczne życie po tym wszystkim. Każdy polityk, który z fałszywych przesłanek wciąga swój kraj w wojnę, popełnia niewybaczalny grzech”.

Jego proza nadal oferuje znacznie bardziej skomplikowany obraz rzeczywistości. Le Carré skierował ostrze swojego pióra na procesy globalizacji, międzynarodową przestępczość, rabunkowy kapitalizm i światowe korporacje. „W gruncie rzeczy piszę o tym, o czym pisałem od początku – o relacjach człowieka i instytucji, które stworzył, niezależnie od tego, czy to instytucje wywiadowcze, czy komercyjne” – wyznaje pisarz. – „Współczesne rządy przejęły, ku mojej wielkiej frustracji, korporacyjną etykę, głębokie przekonanie, że sercem wielkich koncernów zarządza jakiś moralny cel, jakaś skłonność do humanitarnego samoograniczania się. To nonsens”. Niedawno wyszła u nas jego 23. powieść, „Subtelna prawda”, znakomita rzecz o prywatyzacji wojny.

Ma opinię odludka. „Mieszkam w Kornwalii na klifie i nienawidzę miast. Pisze, spaceruję, pływam i popijam" – utrzymuje. „Siedzi w pokoju i wścieka się, że ptaki za głośno śpiewają” – śmieje się jego syn Nick Harkaway, również pisarz. Le Carré zdecydowanie odmówił przyjęcia od królowej tytułu szlacheckiego, mniej lub bardziej uprzejmie nie zgadza się również na to, by jego powieści startowały do nagród literackich. Swoich potencjalnych biografów nękał za pomocą kancelarii adwokackich, dopiero niedawno zmienił zdanie – na jesień 2015 roku zapowiedziana jest autoryzowana przez niego książka biograficzna autorstwa Adama Sismana.

„Dobry pisarz jest ekspertem wyłącznie od samego siebie. (...) Nic z tego, co piszę, nie jest autentyczne. To dziedzina snów, marzeń, a nie rzeczywistości” – stwierdził niegdyś Le Carré w skromnym autobiograficznym tekście, będącym swoistym credo. – „Przez media jednak bywam traktowany, jakbym wydawał z siebie podręczniki szpiegostwa. (...) Męczy mnie to, że moje zmyślenia są traktowane tak serio. Odmawiam w związku z tym pełnienia roli fałszywego guru, bo nie ma to nic wspólnego ani z tym, kim jestem, ani z tym, co robię”.