Dramatyczne obrazy sprzed roku z placu Niepodległości w Kijowie nie zdążyły wywietrzeć nam z pamięci. W grudniu 2013 roku Ukraińcy wyszli na ulice w proteście skierowanym przeciwko rządom Wiktora Janukowycza. Najpierw był entuzjazm, wspólne śpiewy, podniosłe hymny, ale i przyśpiewki ludowe, zbiorowe trzymanie się za ręce, wiara w pokojowe rozwiązanie kryzysu. Poeci czytali napisane od ręki wolnościowe wiersze, artyści dokumentowali zryw za pośrednictwem aparatów fotograficznych albo kamery filmowej.
W dokumencie Siergieja Łoźnicy początkowo oglądamy przede wszystkim uśmiechnięte twarze. Ludzie mówią o wspólnocie, cieszą się, że na placu zgromadziło się ich tak wielu. Entuzjazm udziela się niemal wszystkim i przypomina polski karnawał Solidarności. Ktoś przynosi manifestantom gorącą zupę i ciasto, z głośników dochodzą dźwięki rockowych protest songów, rewolucja ma euforyczny charakter. Ludzie pchają się przed obiektyw Łoźnicy, szczerzą zęby, opowiadają o wierze w lepsze jutro. Nie zauważamy nawet, kiedy atmosfera zaczyna się zmieniać. Obok manifestujących pojawia się milicja, coraz więcej milicji. Niedawny karnawał zaczyna przypominać sytuacje ze stanu wojennego. Nie ma już wspólnoty. Są „oni” i „my”, wrogowie i przyjaciele. Ktoś rzuca granat, podpala kamienicę, w której mieszkali manifestanci, w ruch idą kamienie i benzyna. Próby zniszczenia rewolucji w zarodku wyzwalają w demonstrujących agresję i furię. Energia, która dotąd była przeznaczona na wspólne spędzanie czasu w dobrej, pokojowej sprawie, naraz wyzwala się w działaniu z wrogiem, czyli z kordonami agresywnie nastawionej milicji. W ślad za pierwszymi strzałami idą pierwsze ofiary.
Łoźnica filmuje to wszystko bez autorskiego komentarza, staje się Wiertowem Majdanu, rejestratorem wojny. Na placu Niepodległości zaczyna brakować wszystkiego, nikt już nie śpiewa ludowych piosenek, bo jak tu śpiewać, skoro dookoła leżą trumny, a przywódcy zrywu podniosłym głosem wyczytują kolejne nazwiska zmarłych – najczęściej młodych ludzi, dzieciaków przygotowujących się do życia. Uśmiechnięta rewolucja zbrukała się krwią. Cel został jednak osiągnięty. Janukowycza obalono, Tymoszenko wyszła z więzienia. I chociaż historia pokazała, że dramat kraju oraz naszej części Europy wcale się nie skończył, a konflikt ukraińsko-rosyjski uległ zaostrzeniu, wydarzenia na Majdanie pozostaną na trwałe symbolem ludzkiej solidarności w proteście przeciwko skompromitowanej władzy.
Łoźnica w głośnych, znanych również z polskich ekranów filmach „Szczęście ty moje” i „We mgle” pokazywał postsowieckie upodlenie w bardzo wyrafinowanej plastycznie formie (zdjęcia rumuńskiego operatora Olega Mutu). „Majdan” jest rewersem tego rodzaju strategii. Reżyser odgrywa rolę świadka. Dobrze wie, że każdy artystowski komentarz byłby w tym kontekście nadużyciem. Nie ma zatem w „Majdanie” starannie skomponowanych ujęć, nie ma także wypowiedzi gadających głów tłumaczących zawiłości rewolucyjnego zrywu. Długi, fascynujący, ale i kłopotliwy w odbiorze dokument Siergieja Łoźnicy przemawia wyłącznie dokumentującymi kadrami z Majdanu. Niejeden widz nie wytrzyma tego rodzaju narracji, monotonnej, ogołoconej z rewolucyjnej histerii, atrakcyjnych reporterskich kadrów. Nuda została wpisana w cenę. Łoźnica przypomina, że rewolucja to zbiorowy wysiłek, znój i praca u podstaw, a pieśń „Chwała Ukrainie” jest hymnem przetrwania, nie zwycięstwa.
Majdan. Rewolucja godności | Ukraina, Holandia 2014 | reżyseria: Siergiej Łoźnica | dystrybucja: Against Gravity | czas: 130 min | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 4 / 6