Tytułowym lewiatanem, legendarnym potworem, wspominanym w kilku miejscach w Starym Testamencie, w filmie Andrieja Zwiagincewa jest Rosja. Strach się bać

W rytm charakterystycznych, łatwo rozpoznawalnych dźwięków Philipa Glassa z opery „Echnaton” zostajemy zesłani nad Morze Północne. W równie pięknym, co przeszywająco smutnym pejzażu wybrzeża, właściciel efektownego nadmorskiego domu jest stale nękany przez miejscowego, zepsutego włodarza powiązanego z lokalnymi oligarchami, gangsterami. Mer czuje się pewnie, wie, że może decydować o wszystkim. Nikt mu nie podskoczy.

„Niech ją przeklną złorzeczący dniowi, którzy są zdolni obudzić Lewiatana” – czytamy w starotestamentowej Księdze Hioba. Zwiagincew w ponurej paraboli współczesnej Rosji stara się ułaskawić putinowskiego lewiatana ostrzem satyry, ale absurd w jego filmie wzmaga jedynie strach, niekiedy przerażenie. Ta szalenie osobista parafraza Księgi Hioba była jednym z największych wydarzeń ostatniego festiwalu w Cannes. Ostatecznie „Lewiatan” otrzymał jedynie wyróżnienie za najlepszy scenariusz, ale do końca festiwalu uchodził za jednego z głównych kandydatów do Złotej Palmy.

Tytułowym potworem (bardziej z „Moby Dicka” niż z biblijnej Księgi Izajasza) jest mefistofeliczny, zakłamany burmistrz, brawurowo zagrany przez Romana Madianowa. Stanowi on jednak tylko część składową wyjałowionego państwa, jakim jest Rosja – z mózgami obywateli wypranymi najpierw przez lata komunizmu, a ostatnio putinowskie hasła. Niektóre dialogi, zanurzone w oparach absurdu, przypominają sceny z kina Barei, ale to Bareja zderzony z Von Trierem i Tarkowskim. Zezująca, śmieszna i straszna dysfunkcja władzy, perwersje i psychoanaliza oraz bezkresne księżycowe krajobrazy w poszukiwaniu nieobecnego Boga i folderowej religijności.

Czwarty film Zwiagincewa jest ugruntowaniem mocnej pozycji reżysera w kinie europejskim. Po brawurowym debiucie, nagrodzonym w Wenecji, zanurzonym w estetyce kina spod znaku Tarkowskiego „Powrocie”, Zwiagincew nieco się zagubił, przez kilka lat po omacku szukał własnego stylu. Efektem owego zagubienia było kompletnie nieudane „Wygnanie”. Zarówno jednak minimalistyczna „Elena”, jak i najnowszy „Lewiatan” pokazują, w jakim kierunku podążać będzie ta twórczość. Znakiem rozpoznawczym Zwiagincewa staje się stylistyczny paradoks: połączenie weryzmu z symbolizmem, z mitologią. Zarówno natrętna religijna symbolika – od figury białego, martwego konia w „Elenie”, po szkielet wielkiego wieloryba tłumaczący tytuł „Lewiatan” – jak i coraz bardziej radykalna krytyka społeczeństwa rosyjskiego, w której Zwigincew mógłby się aktualnie mierzyć jedynie z nieżyjącym już Bałabanowem z czasów „Ładunku 200”, tworzą być może wewnętrznie sprzeczny, ale fascynujący obraz rzeczywistości sportretowanej przez wybitnie utalentowanego, świadomego artystę.

„Lewiatan” jest także dziełem twórcy odważnego, krytycznego wobec władzy. Mam nadzieję, że zawoalowana metafora rządów Putina nie stanie się dla Zwiagincewa pyrrusowym zwycięstwem artystycznym, a losy Eisensteina, Tarkowskiego czy Paradżanowa to tylko ponura lekcja historii, z której nawet w Rosji wyciągnięto właściwe wnioski. Czesław Miłosz w wierszu „Tak mało” pisał: „Paszcza lewiatana zamykała się na mnie”. Artyści muszą być wolni.

Lewiatan | Rosja 2014 | reżyseria: Andriej Zwiagincew | dystrybucja: Against Gravity | czas: 140 min | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6