Film pozostaje dla mnie – nawet jako jego twórcy – wielką tajemnicą – mówi Duane Hopkins, którego film „Bypass” startuje w konkursie debiutów operatorskich na festiwalu Camerimage

„Bypass”, tytuł twojego pokazywanego właśnie na festiwalu Camerimage filmu, jest dwuznaczny – z jednej strony kojarzy się dobrze, jako zwycięstwo nad chorobą, z drugiej – źle, jako jej konsekwencja. Dlaczego go wybrałeś?

Lubię to słowo. Jest takie… brytyjskie. Poza tym odwołuje się do jednego z projektów nowoczesności, połączenia techniki i nauki, odnosi się do ingerencji człowieka w świat przyrody, zaburza pewien porządek, narusza granice sztucznego i naturalnego.

Tak jest też z Timem, głównym bohaterem tej historii, który cierpi na dziwną przypadłość – objawy wyglądają niby bardzo naturalnie, ale z drugiej strony – są sztuczne, nie przypominają żadnej ze znanych mi dolegliwości. Zdradzisz mi, na co choruje Tim?

Nie wiem, nie potrzebujemy tego wiedzieć. Ta choroba jest trochę metaforą. Tak jakby nie chorowało jego ciało ani umysł, tylko jego emocje, uczucia, wrażliwość, serce.

W Tima wciela się George McKay, aktor profesjonalny, nagrodzony Shooting Star na Berlinale, co jest do ciebie dość niepodobne – wolisz naturszczyków.

Poznałem George’a dawno temu. Pojawił się na kilku moich przesłuchaniach. Długo dyskutowaliśmy o jego bohaterze. Jedyne wątpliwości co do naszej współpracy były po mojej stronie i wiązały się z tym, czy wypadnie przed kamerą tak samo naturalnie, jak nieprofesjonalny aktor. Ale George jest na tyle utalentowany, że był w stanie takie wrażenie wywołać. Ponadto okazał się niezwykle podobny do bohatera, w którego się wcielił. Obaj są wrażliwi i troskliwi, obaj mają silny moralny kompas, są odważni i towarzyscy. Nie ma w nich próżności – jeśli coś robią, to na 100 procent. Zobaczyłem w George’u Tima, o czym mu powiedziałem.

Jednak do roli musiał schudnąć ponad 10kg.

Postanowiliśmy przeprowadzić ingerencję w jego ciało, żeby pozostał sobą, ale żeby jednocześnie czuł się inaczej ze swoim ciałem, którym obdarza przecież Tima. Miał więc tę samą emocjonalność, ale patrząc w lustro widział kogoś innego, co pozwoliło mu wytworzyć dystans.

Podobnie myślą Steve McQueen czy Andrea Arnold, określani jako przedstawiciele nowej fali brytyjskiego kina. Czujesz się jej częścią?

Lubię filmy tych reżyserów, ale nawet jeśli widzowie lub krytycy będą w stanie dopatrzeć się w naszych obrazach podobnej estetyki czy innych cech wspólnych, nie oznacza to od razu, że można nas obok siebie zestawiać. Myślę, że każde z nas chciałoby być traktowane indywidualnie.

„Bypass” jest portretem brytyjskiej klasy niższej. Znasz dobrze warunki życia tej grupy społecznej?

Takie jest moje pochodzeniem. Wywodzę się z brytyjskiej klasy robotniczej, której przedstawicielami są moi rodzice. Tak naprawdę dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, kiedy rząd zaczął sprzedawać mieszkania socjalne, mogli oni – tak jak i znaczna część ludzi – nabyć mieszkanie na własność, dokonując tym samym klasowego awansu do niższej klasy średniej. W tym samym czasie zamknięto wiele fabryk w Wielkiej Brytanii, co spowodowało z kolei bezrobocie i degradację sporej części klasy robotniczej. Pogłębiły się dysproporcje: ci, którzy awansowali, wspięli się o wiele wyżej od tych, którzy nagle zostali bez pracy. Dopiero więc w tym okresie zaczęło się formować pojęcie klasy niższej i średniej w takim rozumieniu, jakie towarzyszy nam dzisiaj. Jeszcze 30 lat temu było zgoła odmienne. Odpowiedź na pytanie, czy znam to środowisko, powinna zawrzeć się w stwierdzeniu, że znam historię procesów, które doprowadziły do jego obecnego kształtu. Ponadto doprowadziłem do pewnego zderzenia klas u siebie na planie: aktorzy nieprofesjonalni z niższych warstw społecznych spotkali się z przedstawicielami klasy średniej, co pozwoliło mi dostrzec i zrozumieć, jak różnice społeczne się między nimi zarysowują.

Co było dla ciebie ważniejsze – realizm czy kreacja?

One współistnieją obok siebie. Wychodzisz od realizmu, bo musisz być w czymś zakorzeniony, mieć wyraźne fundamenty. Kiedy oglądam film, nawet jakieś science-fiction, muszę uwierzyć w to, co oglądam. Ale jak tylko dostanę tę podstawę, to chcę czegoś więcej: nowego punktu widzenia, nowego szlaku wyobraźni, nowego tropu interpretacyjnego – a wtedy musi się odejść od realizmu na rzecz głębszych poszukiwań.

Na festiwalu w Wenecji po projekcji twojego filmu pojawiły się głosy, że jest on rozliczeniem z niedawnym kryzysem ekonomicznym.

Film pozostaje dla mnie – nawet jako jego twórcy – wielką tajemnicą. Niepoliczone są szlaki interpretacyjne, którymi widz – czyli także ja – może podążać. Jeśli doszukano się tutaj głosu w sprawie kryzysu, to wcale nie musi to być nadinterpretacja, bo przecież tworzyłem go, odnosząc się do rzeczywistości. A rzeczywistość była akurat zajęta radzeniem sobie ze skutkami kryzysu.

Traktujesz „Bypass” jako film zaangażowany społecznie?

Na pewno nie świadomie. Interesują mnie losy moich bohaterów, warunki ich życia, socjalne i społeczne tło. Naturalnie więc pojawiła się w nim jakaś krytyka czy to rozwiązań prawnych, czy to zachowań i nieprzychylności urzędów i instytucji. Tak jest chyba w każdej dziedzinie sztuki – niezależnie od tego, czy tworzymy film, czy książkę, czy utwór muzyczny, obnażamy w nim część siebie i naszego światopoglądu, dlatego w zależności od naszej wrażliwości znajduje się w nim odpowiednia dawka krytyki otaczającej nas rzeczywistości.

Ale akurat tobie wyjątkowo chętnie przypina się łatkę dziedzica Kena Loacha.

Dorastałem, oglądając jego dzieła. Ale podobnie też było z Mike’em Leigh i innymi mistrzami brytyjskiego kina. Oni stworzyli świetne filmy, ale nie zmienia to faktu, że ja tworzę własną sztukę. Moje filmy są moją formą wyrazu, mówią w nich swoim głosem, a nie moich mistrzów czy autorytetów. Na pewno robiąc filmy, inspiruję się pracami innych artystów, ale nie ograniczam się jedynie do tych działających w obszarze kina. Silny wpływ ma na mnie także malarstwo.

W takim razie, jak rozpatrujesz swojego bohatera? Po Loachowsku jako dobrego człowieka robiącego złe rzeczy czy na odwrót?

Zdecydowanie jest dobrym człowiekiem. Kiedy ostatni raz widziałem swój film, zastanawiałem się, co by się stało z Timem, gdyby urodził się w innych warunkach, w innych okolicznościach. Nie mam wątpliwości, że wtedy byłby on dobrym człowiekiem. Ale teraz też nim jest, tylko że dorasta w niesprzyjających warunkach, dlatego decyduje się kroczyć czasami ścieżką zła.

Na podstawie twojego filmu trudno wywnioskować, czy jesteś optymistą, czy pesymistą.

Wiesz, moim bohaterom zależy, oni się starają, próbują coś osiągnąć, wydostać się z otaczającego ich bagna. Tak długo, jak im na tym zależy, zawsze jest dla nich nadzieja. W moim filmie zależy im do końca, uznałbym więc siebie za optymistę.