Wymowa „Mojego kuzyna…” ma więcej wspólnego z bajką niż z rzeczywistością, ale jej optymizm okazuje się koniec końców zaraźliwy. Dlaczego bowiem „stara” i „nowa” Europa nie miałyby spotkać się przy knajpianym stoliku i wznieść toastu za nieuniknioną, wspólną przyszłość

Brawurowy debiut Mattea Oleotta smakuje jak doskonałe wino podane w brudnej szklance przez opryskliwego barmana. Zamierzona skaza zamiast irytować dodaje filmowi autentyzmu i oswaja widza z rzeczywistością prowincjonalnych Włoch. Jednocześnie jednak „Mój kuzyn Zoran” potrafi wznieść się ponad swoją lokalność, by wykazać pokrewieństwo z amerykańskimi buddy movies i filmami drogi. Film Oleotta to spotkanie „Big Lebowskiego” i „Rain Mana” na włosko-słoweńskim pograniczu.

Atrakcyjność „Mojego kuzyna…” opiera się na pomysłowym zestawieniu głównych bohaterów – zblazowanego Paola i znacznie od niego młodszego, przemądrzałego Zorana. Reżyser oprowadza tę pozornie niedobraną parę po miejscach, które dobrze zna. Lwia część akcji filmu toczy się w tawernach i oberżach stanowiących prawdziwą wizytówkę regionu Friuli-Wenecja Julijska. W przerwach między kolejnymi kłótniami Paolo i Zoran wysłuchują knajpianych mądrości wygłaszanych przez lokalnych naśladowców Charlesa Bukowskiego. Prawdziwą atrakcję stanowią również intonowane przez stałych bywalców, przepełnione czułością hymny na cześć wina.

Śmiech, syf i zepsucie w podwójnej dawce. "Brud" Bairda od piątku w kinach>>

Leniwy nastrój knajpianego spotkania udziela się także całemu filmowi i wypełnia go – metafizycznym z ducha – poczuciem jedności z otaczającym światem. Siłą „Mojego kuzyna…” pozostaje także inteligentna gra stereotypami. Paolo, przedstawiciel zadowolonego z siebie, lecz gnuśniejącego Zachodu, początkowo traktuje swego słoweńskiego kuzyna z dystansem. Choć za włoską granicą Zoran czuje się dosyć niepewnie, nie ma nic wspólnego z krnąbrnym barbarzyńcą z ksenofobicznych karykatur. Zamiast tego chłopak przejawia inteligencję, wdzięk i zapał, który zaczyna działać mobilizująco na rozczarowanego życiem krewniaka. Wymowa „Mojego kuzyna…” ma więcej wspólnego z bajką niż z rzeczywistością, ale jej optymizm okazuje się koniec końców zaraźliwy. Dlaczego bowiem „stara” i „nowa” Europa nie miałyby spotkać się przy knajpianym stoliku i wznieść toastu za nieuniknioną, wspólną przyszłość

Mój kuzyn Zoran | Włochy 2013 | reżyseria: Matteo Oleotto | dystrybucja: Aurora Films | czas: 106 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6