Portugalczycy przywodzą na myśl północny lud zagubiony na południowych rubieżach kontynentu. A Iza Klementowska wie, dlaczego tak jest

Wiedziony stereotypami podróżny spodziewałby się po Portugalii – a co za tym idzie również po Portugalczykach – gorącego temperamentu i właściwego południowcom élan vital. Tymczasem czeka go zaskoczenie: to kraj melancholijny i senny, miejsce, gdzie rozmowy prowadzi się przyciszonym głosem, a ulice ożywają tylko w dzień piłkarskich derby. Wjeżdżając tam od strony Hiszpanii, można odnieść wrażenie, że świat nagle się kurczy: wypalone słońcem, bezkresne równiny i wzgórza ustępują miejsca ciasnym, trochę zapuszczonym ogrodom. Robi się intymnie, ale też nieco klaustrofobicznie.

Portugalia jest mała. Kiedy raz jeden byłem w Lizbonie, akurat w całym mieście zabrakło prądu. Następnego dnia okazało się, że awaria stacji przekaźnikowej pozbawiła energii elektrycznej połowę kraju. Tak czy inaczej, owej nocy było całkiem ciemno, ale ludzie zdawali się w ogóle tym nie przejmować – miasto rozbrzmiało hałasem dieslowskich generatorów, a życie toczyło się dalej. Żadnej histerii, żadnego załamywania rąk, po prostu spokój. A może apatia?

Izie Klementowskiej udało się wniknąć pod tę tajemniczą podszewkę luzytańskiej duszy – „Samotność Portugalczyka” to zbiór reportaży naświetlających ten daleki kraj od różnych stron. Od strony języka, pamięci, traumy, dumy i kompleksu niższości. Pytanie, które stoi za jej książką, jest proste: co takiego się stało, że nacja żeglarzy, zdobywców i kolonizatorów zamieniła się w społeczeństwo ludzi cichych, skrytych i lękliwych?

Cóż, od czasów kolonialnych podbojów Portugalczyków minęło pół tysiąclecia – to sporo. Potem bywało już tylko gorzej. Warto zauważyć, że portugalski kolonializm, choć systemowo niesprawiedliwy i okrutny jak każdy inny, różnił się nieco od praktyk innych mocarstw. Przynajmniej sami Portugalczycy są tego zdania – istotnie, nie urządzali lokalnych holocaustów, chętnie mieszali się z miejscową ludnością, głęboko zapuszczali korzenie. Może dlatego tak długo zwlekali z oddaniem ziem prawowitym właścicielom (wyjąwszy Brazylię, która sama o to zadbała jeszcze w XIX wieku), a utrata afrykańskich posiadłości kosztowała ich mentalnie znacznie więcej niż Anglików czy Francuzów.

Postacią, wokół której osnute są w taki czy inny sposób niemal wszystkie teksty Klementowskiej, jest António de Oliveira Salazar, dyktator, zarazem asceta i żarłok, który rządził Portugalią przez prawie 40 lat (1932– 1968). Ocalił ją przed zaangażowaniem w II wojnę, ale napiętnował w zamian strachem i nieufnością. Faszyzujący reżim Salazara wspierał jego wymarzony projekt, „Estado Novo”, ideę kraju samowystarczalnego, zamkniętego, skrajnie konserwatywnego, za pomocą cenzury, prania mózgów i zastępów tajnej policji. Portugalczycy, krótko mówiąc, również mieli swój totalitaryzm – pozbyli się go w wyniku rewolucji goździków w 1974 r. niemal bezkrwawo, ale zapłacili za te cztery dekady ciężką społeczną traumą. Inaczej niż nielubiani przez nich Hiszpanie, zamknęli się w sobie. Ale nie przepadają, kiedy ich o to pytać – szczęśliwie Klementowska okazała się wystarczająco uparta.

Samotność Portugalczyka | Iza Klementowska | Czarne 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6