Briggs opowiada dzieje małżeństwa swoich rodziców. To zwyczajne, proste życie, choć oglądane przez pryzmat wielkich wydarzeń.

Choć w twórczości Raymonda Briggsa dominują komiksy dla dzieci, polscy czytelnicy swoją znajomość z klasykiem gatunku rozpoczynają od albumu dla dorosłych. „Ethel i Ernest. Prawdziwa historia” to jednak bardzo dobry początek. Brytyjczycy zawsze będą kochać Briggsa za kultowego „Snowmana”. Opowiedziany bez słów świąteczny komiks o bałwanku doczekał się także animowanej adaptacji. W 1982 roku film był nawet nominowany do Oscara, ale musiał uznać wyższość „Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego. Wiele dzieł angielskiego rysownika i pisarza doczekało się zresztą ekranizacji, od kilku lat trwają także mozolne prace nad adaptacją „Ethel i Ernesta”. Wydany w oryginale w 1998 roku album uznawany jest za najważniejsze – choć nie najsłynniejsze – dzieło Raymonda Briggsa. „Historycy społeczeństwa mówili znacznie mniej w znacznie dłuższych tekstach” – entuzjazmował się Nick Hornby recenzujący album na łamach „New York Timesa”. W „Ethel i Erneście” narracja prywatna płynnie miesza się bowiem z wielką historią.

Briggs opowiada dzieje małżeństwa swoich rodziców. To zwyczajne, proste życie, choć oglądane przez pryzmat wielkich wydarzeń. Państwo Briggsowie poznali się bowiem pod koniec lat 20. i razem się przyglądali, jak Europę i świat zmieniają kolejno Wielki Kryzys, II wojna światowa, zimna wojna oraz obyczajowa rewolucja lat 60. Na dodatek on jest zagorzałym socjalistą, ona – nieco naiwnie – aspiruje do klasy średniej, więc rodzinne awantury u Briggsów dotyczą aktualnych rządów, a nie spraw czysto familijnych. Szczęśliwie „Ethel i Ernest” nie zmieniają się w komiksowy polityczny traktat – historia wszak tu jest jedynie wyrazistym tłem dla zabawnej i wzruszającej opowieści o miłości, przywiązaniu, wspólnocie czasami wystawianej na ciężkie próby. Komiks Briggsa nie jest przy tym drobiazgową biografią, przypomina raczej przeglądanie albumu z fotografiami. To zbiór ulotnych wspomnień, scenek rodzajowych, krótkich dialogów budujących z jednej strony portret typowej angielskiej rodziny, z drugiej – obraz gwałtownie zmieniającego się świata, w którym owa rodzina zdaje się najbardziej trwałą wartością.

Podobne tematy można było znaleźć już we wcześniejszych albumach Briggsa: „Gentleman Jim” oraz „When the Wind Blows”, ale po raz pierwszy artysta zdecydował się opowiedzieć wprost o swojej rodzinie. Sam – choć przecież pojawia się w tej historii dość szybko i jako jedyne dziecko Ethel i Ernesta zajmuje w niej ważne miejsce – pozostaje na drugim planie, jednym zaledwie zdaniem zbywając własne, prywatne dramaty. Jego żona Jean, również wspomniana na kartach komiksu, chorowała na schizofrenię i zmarła w 1973 roku, dwa lata po śmierci rodziców Briggsa. Melancholia i smutek – zawsze jednak połączone z afirmacją życia – już nigdy nie opuściły jego kolejnych dzieł.

Ethel i Ernest. Prawdziwa historia | scenariusz i ilustracje: Raymond Briggs | przeł. Grzegorz Ciecieląg, Wojciech Szot | Wydawnictwo Komiksowe 2014 | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 5 / 6