Tak jak wspomniane filmy Johna Watersa, dzieło Wnendta pozoruje skandal, by w rzeczywistości bawić, rozgrzeszać ludzkie słabości i zaskakiwać zakamuflowanym optymizmem.

Wprost trudno uwierzyć, że autor konwencjonalnego „Combat Girls” poważył się na tak straceńczą szarżę. Podjęte przez Davida Wnendta ryzyko w pełni się jednak opłaciło. „Wilgotne miejsca” to list miłosny do dziury w dupie, najpiękniej obrzydliwy film od czasu „Różowych flamingów” Watersa i apoteoza świata, któremu puściły zwieracze przyzwoitości. Bohaterka Wnendta jest jak jeunetowska Amelia z hemoroidami, pokazuje środkowy palec wszelkim świętościom i oddaje mocz na kulturowe tabu. Filmowa Helen chętnie zmienia seksualnych partnerów, pod ich nieobecność masturbuje się za pomocą warzyw, a najlepszej przyjaciółce wręcza w prezencie zużyty tampon. Zamiłowanie do prowokacji bynajmniej nie świadczy jednak o niemoralności dziewczyny. Helen po chuligańsku odwraca ustaloną hierarchię wartości i deklaruje niezachwianą wiarę w szczerość. Choćby dlatego, zamiast pochopnie osądzać bohaterkę, warto dać się uwieść propagowanej przez nią wizji świata. Wolna od zakłamania dziewczyna korzystnie wyróżnia się na tle otoczenia. Korowodowi hipokrytów przewodzi matka Helen – maniaczka filozofii spod znaku „Ordnung muss sein” i fanatyczka religijna, która ostatnio zwróciła się akurat ku katolicyzmowi. Obecność równie barwnych postaci koresponduje z wykorzystaną na ekranie estetyką komiksu. „Wilgotne miejsca” świetnie sprawdzają się jako połączenie „Ghost World”, enerdowskiego pornosa i baśni braci Grimm. Bijąca z opowiadanej historii energia każe stwierdzić, że Wnendt nakręcił film ożywczy i bezczelny jak szybki numerek w toalecie zatłoczonego klubu. Główna bohaterka, kapryśna księżniczka władająca ekranowym światem, bez ostrzeżenia przemienia się z wampa w małą dziewczynkę. Dzięki temu z równą łatwością może przyznawać się do wyuzdanych fantazji, marzeń o romantycznej miłości i naiwnej wizji ponownego zejścia się rozwiedzionych rodziców.

Wszelkie uwagi o sprzecznościach swego charakteru Helen zbyłaby zapewne kokieteryjnym wzruszeniem ramion. O sile dziewczyny świadczy perfekcyjnie opanowana zdolność do samoakceptacji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że „Wilgotne miejsca” powstały po to, aby postawa Helen udzieliła się także widzom. Tak jak wspomniane filmy Johna Watersa, dzieło Wnendta pozoruje skandal, by w rzeczywistości bawić, rozgrzeszać ludzkie słabości i zaskakiwać zakamuflowanym optymizmem. Przechodzący chwilami w wulgarność brak pruderii staje się dla reżysera środkiem radykalnej afirmacji życia. Co najmniej do ostatniej kropli miesięcznej krwi.

Wilgotne miejsca | Niemcy 2013 | reżyseria: David Wnendt | dystrybucja: Against Gravity | czas: 109 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 5 / 6