Subtelna i wyciszona jest na swojej nowej płycie Tori Amos. W tekstach jak zwykle rozbrajająco szczera.

W ostatnich latach Tori Amos sprawiała wrażenie, jakby nie do końca potrafiła odnaleźć się na współczesnym rynku. Odchodziła od swoich ascetycznych, przejmujących, pełnych emocji protest songów na rzecz nie do końca udanych projektów. Interpretowała kolędy („Midwinter Graces”), dla Deutsche Grammophone oddała hołd klasycznym twórcom jak Bach, Chopin, Debussy czy Schubert („Night of Hunters”), wreszcie sięgnęła po swoje przeboje i nagrała je z udziałem Metropole Orchestra pod dyrekcją Julesa Buckleya („Gold Dust”). Swoim czternastym krążkiem „Unrepentant Geraldines” rudowłosa Amerykanka nawiązuje do wcześniejszych dokonań, tych, dzięki którym dokonała wyłomu w kobiecym śpiewaniu w latach 90. Trzęsienie ziemi Amos wywołała w 1992 roku swoim debiutanckim krążkiem „Little Earthquakes”. W sinlgowym „Me and a Gun” zdradziła, że padła ofiarą gwałtu. Na tym i kolejnych krążkach nie unikała nie tylko tematów związanych z przemocą, seksem, ale też religią i polityką. Potrafiła być przy tym rozbrajająco szczera, bo jak sama przyznała: „Gdybym miała już nigdy nie doświadczyć fizycznej relacji z mężczyzną, byłabym seksualnie usatysfakcjonowana tylko grając”. Na „Unrepentant Geraldines” ta szczerość w towarzystwie stonowanych dźwięków pianina, organów Hammonda albo gitar stała się ponownie jej atutem.

Trwa ładowanie wpisu

Tori Amos śpiewa o rozterkach dojrzałej kobiety i matki. W piosence „Promise” prowadzi dialog ze swoją nastoletnią córką Tash, która udziela się tu wokalnie. Emocje płyną z obu stron. Kiedy córka śpiewa: „Nie zostawiaj mnie samej, kiedy mam chwile słabości, kiedy zamykają się przede mną wszystkie drzwi”, mama odpowiada: „Przejdziemy przez nie razem, znajdziemy kolejne”. Z kolei w „16 Shades of Blue” Tori zdaje sobie sprawę z tego, że „są tacy, którzy twierdzą, że w tym wieku powinnam odsunąć się na bok”. W tym numerze przywołuje też malarstwo impresjonisty Paula Cezanne’a, które stało się dla niej inspiracją. Przejmujące jest miłosne wyznanie w piosence „Wild Way”, w którym Tori wyznaje „nienawidzę cię”, tak jakby mówiła „kocham”.

Muzycznie Amos potrafi zaskoczyć naleciałościami flamenco (singlowy „Trouble’s Lament”), triphopu („16 Shades of Blue”) czy klimatem celtyckim („Wedding Day”) albo gitarami przypominającymi dokonania The Police (tytułowy „Unrepentant Geraldines”). Na płycie są też niestety fragmenty, które mogą nużyć, jak niepotrzebnie przedłużona do ponad pięciu minut ballada „Oysters”. W ogóle wydaje się, że jakby Tori Amos skróciła ten krążek o trzy, cztery numery, byłby lepiej przyswajalny. Jak materiał brzmi na żywo, będzie można się przekonać 12 czerwca w warszawskiej Sali Kongresowej.

Tori Amos | Unrepentant Geraldines | Universal Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6