"Dziewczyna z poczty", niedokończona powieść Stefana Zweiga, przywraca polskiemu czytelnikowi niemal zapomnianego austriackiego pisarza.

Zweig nigdy nie osiągnął u nas statusu Brocha, Musila czy Rilkego. Być może jego utwory były po prostu zbyt poczytne, by mogły cieszyć się należną im estymą krytyki. Ten żydowski intelektualista, absolwent filozofii i historii sztuki, był na pewno niezrównanym psychologiem ludzkiej natury. Najważniejsze opowiadania Zweiga – „24 godziny z życia kobiety” czy „Amok” – powstały pod przemożnym wpływem prac Freuda. Jednak w Polsce nazwisko Zweiga kojarzone jest przede wszystkim z wielokrotnie wznawianymi biografiami Marii Stuart, Marii Antoniny czy Magellana. Dramatyczną codę na utrwalonym wizerunku pisarza uwielbianego przez publiczność stanowiły ostatnie lata autora. W 1934 roku Zweig, urodzony pacyfista i przeciwnik faszyzmu, wyjeżdża z Austrii. Sześć lat później, pogrążony w depresji, na emigracji w Brazylii, jako wyraz protestu przeciwko działaniom Hitlera, w towarzystwie żony popełnia samobójstwo. Nad wydaną w Polsce po raz pierwszy „Dziewczyną z poczty” Zweig pracował przez wiele lat. W połowie pracy nad książką zarzucił pomysł, wrócił doń dopiero pod koniec życia.

Obiektywne słabości „Dziewczyny...” – brak ujednoliconej formy, otwarte zakończenie – paradoksalnie działają dzisiaj na korzyść dzieła. W przeciwieństwie do wymuskanych, dopieszczonych i często nijakich opowiadań autora „Noweli szachowej”, „Dziewczyna z poczty” ma współczesny nerw; jest jak tytułowa bohaterka: chaotyczna, nadwrażliwa, niespokojna. Zweig portretuje krajobraz Austrii po pierwszej wojnie światowej. Krajowi burczy w brzuchu. Bieda, walka o zachowanie lichego status quo rymuje się z potwornymi, doskonale znanymi nam z prozy Brocha, Bernhardta czy Jelinek, instynktami. Wymowna pod tym względem jest scena, kiedy dobrzy Austriacy rozparcelowują lichy majątek zostawiony przez matkę bohaterki. Na tak ponurym tle pisarz ze zdumiewającym znawstwem kobiecej psychologii przedstawia trzy mikroopowieści, niekoniecznie pasujące do siebie, chociaż należące do wspólnej narracji. Historia pierwsza, w mojej opinii najciekawsza, to opowieść o prowincjonalnej beznadziei, w której tkwi Christine Hoflehner, tytułowa dziewczyna pracująca na lichej posadzie w urzędzie pocztowym.

W części drugiej bohaterka trafia na zaproszenie bogatej rodziny do szwajcarskiego kurortu dla milionerów, gdzie schematyczny moment przemiany brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia staje się dla Zweiga okazją do brutalnego odmalowania hipokryzji bogatego, snobującego się mieszczaństwa. W ostatniej, najmniej dopracowanej części powieści, Christine wdaje się w beznadziejny romans z byłym żołnierzem, łagiernikiem, ofiarą systemu. Pisarz nie zdążył postawić kropki nad i. Nie wiemy, jak potoczą się losy niedobranej pary. I bardzo dobrze, niedopowiedzenia działają na korzyść tej niespokojnej literatury. „Kto raz znalazł sam siebie, nie może już nic stracić na tym świecie. A kto raz zrozumiał człowieka w sobie – zrozumie wszystkich ludzi” – pisał Stefan Zweig. Wszystkie dziewczyny z poczty, wszyscy chłopcy z uniwerku, panienki z solarium albo pary z gejowskiego klubu, podobnie jak powieściowa Christine wytrwale szukają własnego ja. Czasami wydaje się nam, że właśnie „to” odnaleźliśmy. Ale to tylko złudzenie.

Dziewczyna z poczty | Stefan Zweig | przeł.Karolina Niedenthal | W.A.B. 2012 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6