To nie jest pamiętnik, który pochłanialibyśmy ze względu na ujawniane w nim niedyskrecje. Kucówna ceni prawo do prywatności. Potrafi być szczera, ale nie jest okrutna czy jadowita. Wobec tendencji, że wartością każdej biografii musi być skandal, pełna niedopowiedzeń „Szara godzina” paradoksalnie wydaje się prowokacją. Tak się teraz nie pisze, nie wypada być taktownym. Wprawdzie w jednym z końcowych rozdziałów Zofia Kucówna namawia kolegów aktorów parających się pisaniem do podejmowania kolejnych prób tego rodzaju, jednak literackie ambicje autorki „Szarej godziny” wydają się o wiele większe. Przede wszystkim Kucówna dobrze wie, co chce napisać, a czego powinna się wystrzegać. Nie jest sentymentalna ani egzaltowana. Wystrzega się wielkich słów, wykrzykników i epitetów. Ma afirmatywną postawę wobec rzeczywistości. Wszystko mija, a jednak w każdej sytuacji powinniśmy starać się odnajdować to, co dobre, szlachetne lub piękne.
To nie muszą być wielkie sprawy. Kucówna pisze, że świadomie zamyka dzisiaj kolejne rozdziały zawodowej aktywności. Zrezygnowała z etatu w Teatrze Współczesnym, nie jest już wykładowcą w Akademii Teatralnej. Częściej patrzy wstecz, żegna zmarłych przyjaciół. W tytułowej „szarej godzinie”, czyli w ulubionej porze dnia, kiedy dzień z wolna staje się nocą, odkrywa pastelowe barwy dawnych ostrych egzystencjalnych kolorów. Po latach sprawy stawiane niegdyś na ostrzu noża nie wyglądają już tak beznadziejnie. „Szara godzina” to piękna opowieść o dzieciństwie aktorki spędzonym w Komorowie, opisy pracy ze studentami, działalność w ZASP-ie i na rzecz Domu Aktora Seniora w Skolimowie. Tym razem także o wiele częściej niż w poprzednich tomach na kartach książki pojawia się teatr. O wiele ważniejszy wydaje się jednak teatr życia Zofii Kucówny. Nie ma w nim brutalistów ani awangardowych rewolucji. Ważna jest za to zgoda na los i upływ czasu, który czasami musi także zaboleć. Ale to ból kojący. Remedium na ciemność.
Szara godzina | Zofia Kucówna | Zysk i S-ka 2012 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6