Tę książkę można czytać na kilka sposobów. Najbardziej oczywisty to historia związku wybitnego polskiego antropologa z zapomnianą dziś pisarką pochodzącą z brytyjskiej rodziny. Pożycia szczęśliwego i tragicznego zarazem, bo naznaczonego wieloletnią chorobą Elsie Masson i zakończonego jej śmiercią. Związku – z dzisiejszej perspektywy – romantycznego, a zarazem niemożliwego, bo poddanego nieustannym próbom rozstań.
Bronisław Malinowski nie zabierał bowiem żony na badania terenowe. On był Odyseuszem, a ona Penelopą. Podczas wielomiesięcznych wypraw listy były jedyną formą kontaktu zakochanej pary. Drugi istotny trop lekturowy stanowią zapiski badawcze. Malinowski dzielił się z żoną, która była pierwszą czytelniczką i redaktorką jego prac wrażeniami. Zapiski są tym cenniejsze, że powstawały na gorąco, z potrzeby chwili, Malinowski nie ubierał ich w akademicką retorykę, bardziej niż naukowcem był reporterem. I być może dlatego sobie folgował, nazywając badanych Papuasów „czarnuchami”, co jak się wydaje, stanowiło nie tylko przejaw lingwistycznej ornamentyki, lecz wyrażało jego poglądy.
Kolejny interesujący aspekt – Malinowski snuje intymne rozważania na tematy ontologiczne. „Jeśli ma się popieprzony organizm, ta przeklęta skorupa staje się głównym czynnikiem – centrum Wszechświata”– zanotował w 1917 r. na Wyspach Trobrianda. To także wysokiej próby literatura fantastyczna, bo tak w czasach lapidarnych e-maili i SMS-ów należy nazywać sztukę ręcznego pisania wyrafinowanych wielostronicowych listów.
Historia pewnego małżeństwa. Listy Bronisława Malinowskiego i Elsie Masson | przeł. Anna Zielińska-Elliott | Muza 2012 | Recenzja: Cezary Polak | Ocena: 4 / 6