„Moja walka” Karla Ovego Knausgårda, czyli osobliwy projekt rekonstrukcji życia w skali 1:1 – projekt, trzeba przyznać, fascynujący.

Współcześnie pisarz musi być, po części przynajmniej, racjonalnie kalkulującym przedsiębiorcą – wymaga się od niego wyczucia rynku, rozpoznania grup docelowych, konkurowania z serialami i serwisami społecznościowymi. Czasy samotnych romantyków, bezkompromisowych straceńców już się skończyły. Paradoksalnie, być może właśnie dlatego Karl Ove Knausgård, najgłośniejszy dziś obok Jo Nesbø norweski prozaik, odniósł olśniewający sukces: co dziesiąty z jego rodaków ma którąś z pięciu części „Mojej walki” na półce. To tak, jakby w Polsce sprzedać powieść Jerzego Pilcha w trzech i pół milionie egzemplarzy.

Knausgård wygrał, bo w desperacji położył na szali wszystko, co miał – szczęście osobiste, karierę, rodzinę – by w wieku niespełna 40 lat napisać swoją fabularyzowaną autobiografię. Czy życie artysty może być wystarczająco ciekawe, by wysmażyć o nim blisko 4000 stron prozy? Oczywiście nie – i o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Knausgård postawił się nie w sytuacji artysty, lecz everymana: w tym lustrze może przejrzeć się każdy i każdy może w nim odnaleźć cząstkę siebie. Począwszy od dziecięcego przerażenia postacią dominującego, toksycznego ojca, przez wstyd i niezdarność socjopatycznego nastolatka, po klaustrofobiczną opowieść o kryzysie wieku średniego i dramatyczną historię alkoholowego upadku, a następnie śmierci człowieka, którego kochało się i nienawidziło zarazem.

Całe to przedsięwzięcie – z którego na razie otrzymujemy jedynie pierwszy tom – mogłoby się zakończyć grafomańską katastrofą, gdyby nie sposób, w jaki Knausgård pisze: z dojmującą prostotą, chłodem, bez jakiegokolwiek sentymentalizmu i prób autokreacji. Nikt nie zostaje tu oszczędzony, ale też nikt nie zostaje tu ukarany, bo „Moja walka” nie jest zemstą, lecz próbą drobiazgowej rekonstrukcji wspomnień. Skala tej rekonstrukcji słusznie każe przywoływać Marcela Prousta i jego „W poszukiwaniu straconego czasu”, choć i epoka całkiem inna, i tonacja, w której opowiada Knausgård, też odmienna: surowa i dojmująco szczera. Tak czy inaczej, książka o najbardziej prowokacyjnym tytule sezonu – „Moja walka”, to przecież „Mein Kampf” – budzi wielki apetyt na dalszy ciąg. Nawet jeśli miałoby to być doświadczenie traumatyczne i odpychające.

Moja walka, t. 1 | Karl Ove Knausgård | przeł. Iwona Zimnicka | Wydawnictwo Literackie 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6