Nie trzeba było wszystkich najbardziej prestiżowych nagród świata (z Oscarem i BAFTA włącznie), by wiedzieć, że Paolo Sorrentino jest dziś jednym z największych reżyserów filmowych świata.

We włoskim twórcy można widzieć nieprawdopodobnie zręcznego żonglera konwencjami, z równą wprawą sięgającego po wzorce antycznej tragedii („Boski” oparty na historii premiera Giulio Andreottiego), jak i po tradycje rodzimego kina z jego największymi mistrzami, Federico Fellinim i Michelangelo Antonionim, na czele. Nie od rzeczy niektórzy dostrzegli w „Wielkim pięknie” bezpośrednie powinowactwa ze „Słodkim życiem”, inni zaś z „Nocą”. Obaj klasycy patronują Sorrentino, którego twórczość już naturalnie wydaje się kolejnym ogniwem w sztafecie włoskich mistrzów.

Znaczenie „Wielkiego piękna” nie polega jednak nawet na idealnej kontynuacji. Autor „Wszystkich odlotów Cheyenne’a”, świetnego amerykańskiego filmu z niedocenioną rolą Seana Penna, jest artystą spoglądającym w przeszłość, ale mocno osadzonym w teraźniejszości. Bohater „Wielkiego piękna” Jep Gambardella (Toni Servillo, aktor fetysz Sorrentino) jest pisarzem i celebrytą wyższych sfer Wiecznego Miasta. Sęk w tym, że swą jedną istotną książkę napisał cztery dekady temu. Od tamtej pory milczy, trawiony artystyczną impotencją. Nie przeszkadza mu to jednak bywać wszędzie, znać wszystkich, brylować w towarzystwie. Tyle że takie pozornie „słodkie życie” nie daje Jepowi nawet namiastki szczęścia. Jest tylko wielką pustką.

Można zobaczyć w „Wielkim pięknie” portret Rzymu – miasta tak idealnego, że może nie powinno już istnieć, w swojej doskonałości wampirycznego, a przy tym w klasycznej linii niewzruszonego. Można też potraktować film Sorrentino jako krytykę hedonizmu współczesnej kultury, niezdolnej do stworzenia czegokolwiek trwałego, w kontraście do trwającej od wieków tradycji. Da się też potraktować ten film jako opowieść o wydrążonych ludziach, którzy co prawda każdej nocy wiją się w tanecznych pasażach w apartamentach z widokiem na Koloseum, ale resztę ich życia stanowi jałowa wegetacja. Jep jest jednym z nich, tyle że naznaczonym przekleństwem samoświadomości. W wielu sekwencjach wychodzi poza rozbawiony krąg, aby przyglądać się mu z mieszaniną kpiny, smutku i współczucia. Wszystkie te uczucia odnoszą się jednak także do niego samego, podobnie jak świadomość, że nic się nie da zrobić.

Fenomenalnie gra te wszystkie emocje Toni Servillo, artysta od lat związany ze sceną teatralną, a dzisiaj jeden z najwybitniejszych aktorów światowego kina. Osobną przyjemność stanowi obserwowanie jego twarzy, bo widać na niej – jak na emocjonalnej mapie – każdy najmniejszy grymas. Stosując porównanie z naszego podwórka, Servillo jest dziś gigantem na miarę Tadeusza Łomnickiego.

„Wielkie piękno” to czysta przyjemność oglądania, intelektualna i estetyczna przygoda. Dobrze, że dzięki edycji DVD można serwować ją sobie teraz raz po raz, w mniejszych i większych dawkach.

Wielkie piękno | reżyseria: Paolo Sorrentino | dystrybucja: Galapagos | Recenzja: Jacek Wakar | Ocena: 6 / 6