„Nie wiem, czego chcę, ale dobrze wiem, czego nie chcę” – opowiadał Stanley Kubrick Malcolmowi McDowellowi w 1971 roku na planie „Mechanicznej pomarańczy”. Zmarł piętnaście lat temu, ale jego kino wciąż inspiruje, ciekawi i budzi kontrowersje

W porównaniu z dorobkiem Saury, Felliniego, Wajdy czy nawet Spielberga, jednak pod względem jakości Kubrick należy do mistrzowskiej ekstraklasy. W księgarniach pojawił się właśnie tom złożony z wywiadów z reżyserem zebranych przez Gene’a D. Phillipsa, natomiast od maja do połowy września w Muzeum Narodowym w Krakowie można oglądać wystawę podsumowującą życie i twórczość reżysera. Fenomen trwa.

***

Wokół spuścizny jednego z najbardziej enigmatycznych twórców kina światowego narosło wiele mitów i przesądów. Za życia Kubricka zwykło się oskarżać reżysera o cynizm, emocjonalny chłód. „Lodowate kino matematyka serca” – pisano z przekąsem. Po latach widać wyraźnie, że spoza cyzelatorskiej konstrukcji wyłania się w gruncie rzeczy humanistyczny manifest. Kubrick daje bohaterom prawo do samostanowienia. Oglądając przemiennie „Ścieżki chwały” czy „Lolitę”, widać wyraźnie, że w intelektualnej precyzji wywodu było zawsze miejsce na szaleństwo, stopniowanie emocji, dzikość serca. Nie przybierał masek moralisty, polityka, ideologa. Chował poglądy za fakturą kina. Poprzez kino zadawał pytania: sobie i widzom. Pytajnik jest znakiem rozpoznawczym jego kina. Pytajnik bez odpowiedzi.

Nie miał złudzeń co do naszego gatunku. Na szali dobra i zła przeważają instynkty: chciwość, nienawiść, żądza, perwersja. Gra o życie to starcie z ciemną stroną osobowości korzystającą z mechanizmów wypracowanych przez kulturę czy religię. Obronny mechanizm kulturowy jest jednak z reguły uszkodzony. Bohater w starciu z tresurą porządkującą życie według obowiązującego cywilizacyjnego kanonu na jakiś czas usypia demona, ale owo rozwydrzone zwierzę w rui w końcu zaczyna dominować, animalizm żąda lenna krwi. W tym kontekście najważniejsze wydają się wojenne tytuły w dorobku Kubricka: „Ścieżki chwały”, „Doktor Strangelove, albo jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” czy „Full Metal Jacket”.

W „Lśnieniu”, najlepszej adaptacji prozy Stephena Kinga, Kubrick, uruchamiając wyimaginowane fantazje bohatera, budzi w nim rzeczywistego potwora. „To nie jest tradycyjny film z duchami, to prawdziwy dramat metafizyczny” – pisał w uniesieniu dziennikarz „Cahiers du cinema”. W „2001: Odysei kosmicznej” liczy się oczywiście symboliczna wymiana energii ludzkiej z siłą wywodzącą się z pozaziemskiej przestrzeni, ale profetyczna pozostaje przede wszystkim wizja zmagań człowieka z myślącym przedmiotem martwym, z maszyną.

„Kubrick, z upodobaniem wracający do popularnych gatunków, lubił podwajać ich reguły, nicować sfatygowany budulec, poszerzać granice i wypełniać utrwalone kształty materią własnych poszukiwań stylistycznych, własnych refleksji, odczuć i intuicji” – twierdzi znawca twórczości reżysera Wacław Świeżyński.

***

Z wywiadów zebranych w tomie „Rozmowy” wyłania się portret skończonego perfekcjonisty. Czuwał nad każdym elementem filmu, niczego nie odpuszczał: od pierwszego pomysłu, poprzez scenopis, przygotowanie oświetlenia i kostiumów, po precyzyjny plan dystrybucji. W jednym z wywiadów porównał kino do skomplikowanej maszynerii, której twórcy stanowią jedynie trybiki napędzające uczucia widzów. Emocje miały zatem w jego kinie smak zimnej kalkulacji, ale owa sztywno zaprogramowana strategia budziła także szczere uczucia: lęk i fascynację, była bowiem dziełem genialnego artysty, nie cynicznego stratega czy perfekcyjnie przygotowanego rzemieślnika. Wystarczy przypomnieć sobie scenę brutalnego gwałtu w „Mechanicznej pomarańczy” choreograficznie zaaranżowaną na modłę „Deszczowej piosenki”, w której groza stanowiła pochodną dezynwoltury.

Malcolm McDowell opowiadał w wywiadach, że na planie „Mechanicznej pomarańczy” reżyser zamęczał ekipę i aktorów nieskończoną ilością dubli. Aż do całkowitego zmęczenia materiału. Powtarzając setny raz scenę, w której Alex ogląda na ekranie brutalne sekwencje, nie mogąc zamknąć powiek, aktor cudem nie stracił wzroku. Do legendy przeszły także wielomiesięczne prace montażowe nad kolejnymi tytułami. Kolejne warianty montażowe lądowały w koszu, ale Kubrick nigdy nie był w pełni usatysfakcjonowany. Jeden z pierwszych filmów reżysera, „Strach i pożądanie” z 1953 roku, omal nie został przezeń zniszczony w furii. „Ten film to marnotrawstwo taśmy, kompletna amatorszczyzna, dziecięcy bohomaz przyczepiony na lodówce” – grzmiał po latach. Kręcąc „2001: Odyseję kosmiczną”, nie tylko znacząco przekroczył planowany budżet, ale doprowadzając szefów wytwórni MGM do szału, w ostatniej chwili zamienił gotową ścieżkę dźwiękową autorstwa Alexa Northa na zestaw utworów muzyki poważnej, które towarzyszyły mu podczas prac montażowych. W ten sposób powstała najważniejsza kompilacja muzycznych cytatów w dziejach kina.

Był kolorystą wyczulonym na obrazowy ekwiwalent emocji. W otwierającej sekwencji „Lśnienia” oglądamy z zapartym tchem jesienny górzysty pejzaż Oregonu. Kolorystyczny oddech musi wystarczyć na cały seans, ponieważ za moment znajdziemy się w klaustrofobicznej przestrzeni opuszczonego hotelu pełnego dusznych labiryntów bez końca.

Z pierwszego nastoletniego spotkania z „Mechaniczną pomarańczą” Kubricka, adaptacją powieści Anthony’ego Burgessa, zapamiętałem przede wszystkim kolorystyczną kolorystyczną orgię oraz sadystyczny przekaz emocjonalny. Zbyt wcześnie obejrzałem ten film, nie byłem przygotowany na podobną dawkę prawdy i okrucieństwa. Strach był silniejszy od zachwytu – do kina Kubricka trzeba dorosnąć. „Mechaniczna pomarańcza” do dzisiaj pozostaje zresztą najbardziej kontrowersyjnym tytułem w dorobku reżysera. Surrealistyczna groteska z 1971 roku pokazuje zło wcielone w sposób tak ambiwalentny i ekstrawagancki, że zmanipulowany przez reżysera widz nie zauważa momentu, kiedy staje po stronie degenerata i bawidamka Alexa, zapominając o kulturowych kanonach. Filmowe zło jest ciekawsze, na pewno atrakcyjniejsze – Kubrick nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

Gdyby żył, skończyłby 85 lat. Ten rodowity Amerykanin był Europejczykiem z wyboru. Całe zawodowe życie mieszkał na wsi pod Londonem. Był koneserem malarstwa, muzyki klasycznej, mistrzem gry w szachy – wszystkie te namiętności odnajdziemy w kolejnych filmach sygnowanych jego nazwiskiem, być może najpełniej w arcydzielnym „Barrym Lyndonie”, XVIII-wiecznym dramacie kostiumowym na podstawie powieści Williama Makepeace’a Thackeraya. Kubrick był także namiętnym kinomanem. Jan Harlan, producent jego filmów, zapytany kilka lat temu przez Wojciecha Orlińskiego o inspiracje twórcy „Oczu szeroko zamkniętych” odpowiedział: „Stanley miał kilku mistrzów, choć niekoniecznie szukał u nich inspiracji. Kochał Bergmana. Wielkim mistrzem był dla niego Krzysztof Kieślowski. Jedyna napisana przez Kubricka przedmowa do książki to wstęp do angielskiego wydania scenariuszy »Dekalogu«”.

***

W ostatnim wywiadzie zamieszczonym w „Rozmowach”, Gene D. Philips pyta Kubricka: „Nie ułatwia pan życia widzom i krytykom. Powiedział pan, że publiczność powinna reagować emocjonalnie. Wywołuje pan silne emocje, ale nie daje pan żadnych łatwych odpowiedzi”. Reżyser odpowiedział: „Żadnych łatwych odpowiedzi nie znam”.

Stanley Kubrick. Rozmowy | Gene D. Philips | przeł. Mariusz Berowski | Axis Mundi 2014
Stanley Kubrick | Muzeum Narodowe w Krakowie | od 4.05 do 14.09