W młodości myślałem, że śmierć to zjawisko cielesne” – pisał William Faulkner w powieści „Kiedy umieram”. Krnąbrna adaptacja w reżyserii Franco, ocierająca się o pretensjonalne klisze i pełna wyszukiwanych reżyserskich póz, tuszuje brak umiejętności zapanowania nad całością materiału.
Akcja filmu rozgrywa się na amerykańskim Południu w latach 30. ubiegłego wieku. Punkt wyjścia jest w zasadzie pretekstowy: rodzina stara się spełnić ostatnie życzenie matki rodu i pochować ją w mieście opodal. To jednak zaledwie tło dla skomplikowanego narracyjnie utworu, ponieważ tradycyjnie u Faulknera ważna jest partytura literacko-muzyczna rozpisana na wiele głosów i jeszcze więcej postaw. Franco nie odnalazł odpowiedniego pomysłu na tę strukturę. Stara się być trendsetterem, ale powtarza jedynie zgrane motywy. Rozbija ekran na połowę, komunikując kolejne zdarzenia z punktu widzenia następujących po sobie postaci – na przykład jeżeli w jednym ujęciu ktoś odwraca głowę, w równoległym kadrze widzimy obraz i figury ludzkie ukazujące się odwracającemu. Wiele ambarasu o nic, tym bardziej że twórcze przetworzenia poliwizji w dawnych dziełach Petera Greenawaya czy Mike’a Figgisa były zdecydowanie czymś więcej niż próbą odszukania wspólnej melodii rozbitej na głosy kilkunastu protagonistów jak w „Kiedy umieram”. Głosy są męczące, melodia często przypomina kakofoniczny wyrzut. Rozkojarzenie widza kinowego bezradnego wobec natłoku komunikatów nie może się rymować w tym przypadku z bezsilnością czytelnika całymi partiami nieradzącego sobie z powikłaną strukturą powieści Faulknera, ale w efekcie zarażającego się siłą oryginalnej frazy i zachwycającego stylistycznymi rozwiązaniami.
W filmie Franco pojęcie odbiorczego zachwytu, jeżeli w ogóle istnieje, dotyczy jedynie kinogenicznej atmosfery. „Czasami to sam nie wiem, czy człowiek ma prawo mówić, kiedy kto jest normalny, a kiedy nie” – pisał w „Kiedy umieram” Faulkner. W filmie oglądamy galerię twarzy uciekających przed definicją praworządności, normalności czy odpowiedzialności. To fizis bardziej ludzkie niż aktorskie, chociaż na pewno warto docenić kunszt Tima Blake’a Nelsona czy Ahny O’Reilly. Wspaniałe są również zdjęcia Christiny Voros – naprawdę jesteśmy na amerykańskiej prowincji z lat 30., a chociaż prawie sto lat minęło od opisywanych wydarzeń, wieczna kurzawa trwa. Mieszkańcy Faulknerowskiego fantomowego miasta Yoknapatawphy mówią zbyt wolno, niewyraźnie cedzą słowa. Trawestując tytuł innego arcydzieła Faulknera, groźne może być nawet „światło w sierpniu”. Historia ludzkości, jak historia kina, lubi się powtarzać – a Faulkner na tej przejmującej wiedzy zbudował literacką wielkość. Jamesowi Franco do wielkości jeszcze bardzo daleko.
Kiedy umieram | USA 2013 | reżyseria: James Franco | dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty | czas: 110 min | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 3 / 6