Za każdym razem, kiedy przyjmuję nową rolę, pozwalam sobie na szaleństwo – mówi Christian Bale, za rolę w „American Hustle” nominowany do Oscara.

Podobno wyjeżdżasz zaraz po tym wywiadzie?

Tak, jutro rano mam zdjęcia na Wyspach Kanaryjskich do filmu Ridleya Scotta „Exodus”.

Promujesz „American Hustle”, dzień później jesteś już nową postacią na planie innego filmu. Zmiana bohaterów to dla ciebie prosta sprawa czy dłuższy proces?

Trzeba przejść przez pewne procesy, żeby dotrzeć do celu. Powrót do roli Irva Rosenfelda nie byłby możliwy bez zaczeski, nadwagi, okularów. Ale chodzi też o przebywanie z daną postacią, musisz z nią żyć 24 godziny, siedem dni w tygodniu. Trzy dni temu skończyłem część zdjęć do filmu „Exodus”, wkrótce wracam na plan. Ale codziennie rano powtarzam pewne drobne gesty tylko po to, żeby dobrze zagrać swoją rolę.

David O. Russell, reżyser „American Hustle”, wspomniał o twoim niezwykłym aktorskim warsztacie. Co zrobiłeś, żeby stać się kimś takim jak Irv Rosenfeld?

Dużo chodzę. Dużo jeżdżę, myślę…

Mówisz do siebie?

Oczywiście. Jestem autentycznie szalony. Głośno mówię do siebie i nawet mówię do siebie o tym, że do siebie mówię. Robię to, ponieważ zdałem sobie sprawę, że ludzie mogą pomyśleć, iż jestem wariatem. Dlatego głośno pytam samego siebie: „Dlaczego gadasz sam ze sobą? Przestań. To wariactwo”. I to wygląda jeszcze gorzej, bo sam siebie strofuję. Tak, robię to cały czas. Ale jakoś to sobie wybaczam, bo to moja praca. Za każdym razem, kiedy przyjmuję nową rolę, pozwalam sobie na szaleństwo. Mogę sobie mruczeć pod nosem, a ludzie nie zastanawiają się, czy zwariowałem. Ale inspiracji szuka się w wielu różnych, czasami najmniej spodziewanych miejscach. Razem z Davidem najpierw przeczytaliśmy scenariusz Erica Singera – wspaniały, ale niedokładnie o to nam chodziło. Chcieliśmy zrobić coś więcej. Opowiedzieć o ludziach, którzy mają swoje marzenia, cele. Ludzie kłamią, żeby odbudować swoje życie. Tak jak każdy z nas. Trochę kłamiemy, trochę udajemy. Dla mnie ważne było też zobaczenie zdjęcia Mela Weinberga, na którym luźno oparta jest postać Irvinga. Widywaliśmy się z Davidem co miesiąc. Zauważył, że przybieram na wadze, a ja na to: „David, tyję do tej roli”. Konieczne było to, żeby facet był okrągły. Jak pełna energii tocząca się kula. Chciałem, żeby był łysy, miał zaczeskę. David pozwolił mi na to. Nie powstrzymywał mnie.

Pierwsza scena w filmie, kiedy Irv przygotowuje się przed lustrem, nadaje ton całemu filmowi. Kręcenie tej sceny było dla ciebie równie zabawne, co dla widza?

Robiłem to każdego ranka przed rozpoczęciem zdjęć. Ten klej i sztuczne włosy były pomysłem charakteryzatorki Catherine. Wkrótce odkryliśmy, że ludzie siadali w kącie przyczepy i przyglądali się robieniu mojej fryzury. Była to dla nich dobra rozrywka. Ostatecznie David stwierdził, że możemy cały ten proces pokazać w filmie. Wtedy już dokładnie wiedziałem, jak to robić. Oto on, Irv, ubiera się, jak zawsze, zakłada koszulę, zmienia pierścionki, zegarki, układa włosy i zużywa do tego codziennie pół opakowania lakieru do włosów. To idealny początek i idealne zdanie na rozpoczęcie filmu: „Niektóre z tych rzeczy wydarzyły się naprawdę”. To świetny pomysł, ponieważ dystansujemy się od prawdziwych wydarzeń i dajemy sygnał, że film został bardzo luźno oparty na rzeczywistej historii.

Czego dowiedziałeś się o przekrętach? Byłbyś dobrym oszustem?

Jestem najgorszym oszustem z możliwych. Za szybko zaczynam się śmiać. Moja rodzina zawsze wie, kiedy mam zamiar z nich zażartować. Udaje mi się tylko na planie. Kiedyś przekonałem kaskadera, że musi wykonać ze mną pewną scenę. Był przerażony. Przekonałem, że musi się nauczyć dialogów. Naprawdę siedział i przez godzinę powtarzał dialogi. W końcu poczułem, że to okrutne, i powiedziałem mu prawdę. Jedną z rzeczy, jakich nauczyłem się na planie „American Hustle”, było to, że nigdy nie można wypowiedzieć słowa „pieniądze”. To zawsze alarmuje ludzi. Ale najważniejsze jest to, żeby wierzyć w to, co się mówi. Nie można się wahać, trzeba być gotowym na natychmiastową reakcję. Rozumiem to, bo dokładnie tak jest w przypadku aktorstwa. Scena nie jest dobra, jeśli nie uwierzysz we wszystko, co mówisz. Oczywiście nie można zwariować. Kiedy słyszysz „cięcie!”, musisz przestać.

Musiałeś się jakoś nauczyć tej zdolności. Czy był taki moment w twoim życiu, kiedy stwierdziłeś, że zabieranie ze sobą do domu swoich bohaterów nie jest najlepsze?

Już dzieci mogą być dobrymi aktorami i chociaż wydają się zupełnie tym niezainteresowane, mogą nimi być. Nie ma się co oszukiwać. Chodzi o czystą radość z gry. To nic głębszego. Bardzo podoba mi się pojęcie związane z możliwością poniesienia klęski. Uważam, że jeśli jesteś blisko klęski, jesteś także o krok od odniesienia olbrzymiego sukcesu. Odniosłem po drodze mnóstwo porażek. Ale na szczęście albo nie, jestem poczytalny. Czasami żałuję, że nie jestem stuknięty, ale cóż, jestem zupełnie poczytalny i zawsze wiem, kiedy przestać.

Co sprawia, że w Irvingu jest tyle miłości? Dlaczego, nawet jeśli niektóre jego decyzje są moralnie wątpliwe, on wciąż kocha tych ludzi?

Myślę, że przez całe życie Irv chciał być takim człowiekiem, jakim jego ojciec pragnął go widzieć. Opisuje swojego ojca jako wielkiego altruistę, który jednak nie mógł utrzymać rodziny. Więc już jako młody człowiek Irv zdecydował, że nie będzie taki, bo wtedy jego rodzina będzie cierpiała. No i ostatecznie brak miłości ze strony innych ludzi sprawił, że tak bardzo chce dawać ją innym. Jest bardzo zamknięty w sobie i kiedy Syd, grana przez Amy Adams, obdarzy go uczuciem, aż nie może uwierzyć, że ta kobieta go kocha, mimo że wszystko jej o sobie opowiedział. W dodatku to kobieta oszałamiająco piękna. A mimo że jego małżeństwo się rozpadło, nadal bardzo kocha małego Danny’ego i nadal pragnie być dla niego dobrym ojcem. No i jest jeszcze to nieprawdopodobne uczucie wobec Carmine’a (Jeremy Renner), który moim zdaniem przypomina Irvingowi jego ojca. Dlatego Irv chciałby być dla Carmine’a jak syn, którym nigdy nie był dla swojego taty. Tak więc zgadzam się, że „American Hustle” to także film o poszukiwaniu miłości.

W filmie mamy dwie bardzo wyraziste postaci kobiece.

W pierwszej wersji scenariusza postaci kobiecych w zasadzie nie było. Ale ostatecznie, podobnie jak w „Fighterze”, David zawsze dba, by w filmie wystąpiły silne kobiety.

Czy w czasie kręcenia filmu były takie sceny, o których myślałeś: „Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak to wypadło na ekranie”?

Powiem ci, co mi się podoba. Lubię obserwować Davida przy pracy, bo zachowuje się wtedy, jakby dokuczały mu hemoroidy i jednocześnie miał atak serca. Jednym okiem patrzy w monitor, drugim na plan, wygląda jakby był przed sądem, który uznaje go za winnego, a on wie, że jest niewinny. Nie może przestać się denerwować, wierci się, rozdziera koszulę i mamrocze „Jezu Chryste”, aż dźwiękowiec musi go uciszać. Kiedyś podszedłem do niego i pytam, czy za chwilę padnie na zawał, a on na to, że przecież to była świetnie zagrana scena i czy ja tego nie widzę. On to po prostu kocha, angażuje się całym sobą i to właśnie było najśmieszniejsze – obserwowanie go, gdy on obserwuje aktorów.