To ta książka zainspirowała film „American Hustle”. Ale w swojej opowieści o amerykańskim królu przekrętów Robert W. Greene tak bardzo skupia się na śledzeniu poczynań swojego bohatera, że umyka mu wszystko inne. W tym oryginalność.

Wydana w 1982 roku książka przegrywa walkę z czasem. Kiedyś była aktualną i rzetelną próbą przedstawienia tego, co w historii funkcjonuje jako operacja „Abscam”, dziś czyta się ją bardziej jak gazetę sprzed tygodnia. Chociaż podane w niej treści wciąż są frapujące, nie wyczerpują tematu. Historia dobudowała tamtym wydarzeniom nowe konteksty, a kolejni publicyści – nowe perspektywy. Największym problemem książki Greene’a, nieżyjącego już dziennikarza, laureata Nagrody Pulitzera, jest złe rozłożenie akcentów. Autor w pierwszej połowie „Amerykańskiego przekrętu” jedynie nakreśla działalność swojego bohatera, kanciarza Mela Weinberga. Pierwsze 150 stron to właściwie czysta wyliczanka: temu Mel ukradł tyle, tamtemu tyle, zaś tego oszukał na tyle i tyle. Mimo dokumentalnego charakteru utworu Greene nie odkrywa przed czytelnikiem tajników szmalcowego fachu. Dopiero kiedy Mel zaczyna współpracę z FBI, przy wspomnianej operacji, która doprowadziła do postawienia zarzutów przedstawicielom Kongresu i senatorom, Greene daje się poznać od najlepszej strony. Dziennikarz zna sprawę na wylot, a swoją wiedzą ochoczo dzieli się z czytelnikiem. Jednak jego inkrustowana detalami opowieść nie wzbija się na wyżyny, na jakich szybowała „Operacja Argo”. Greene’owi brakuje zręczności Tony’ego Mendeza, przez co bardziej ma się wrażenie obcowania z encyklopedią niż zgrabnie napisaną literaturą faktu.

Amerykański przekręt | Robert W. Greene | przeł. Łukasz Müller, Michał Romanek | Znak 2014 | Recenzja: Artur Zaborski, Stopklatka.pl | Ocena: 3 / 6