„Spójrz na mnie. Przyjrzyj się. Nie jestem facetem, nie jestem kobietą” – śpiewa Mina Caputo w piosence „Identity”. To nie koniec rewelacji, jakie wyśpiewuje artystka.

Chociaż oficjalnie to debiutancka płyta Miny, jeszcze całkiem niedawno Caputo miała na imię Keith, nosiła brodę i śpiewając w hardcore’owej kapeli Life Of Agony, rozgrzewała półmilionową widownię na Przystanku Woodstock. Ale bez obaw, kuracja hormonalna nie zmieniła Caputo w panopticum a la Dana International. Tu nie chodzi o przebieranki: buty na obcasach, błyszczące sukienki i sztuczne rzęsy, ale o odkrycie w sobie prawdziwej kobiety (choć – z czego Mina jest szczególnie dumna – bez ingerencji chirurgicznego skalpela).

Trwa ładowanie wpisu

Mina porzuciła ciężkie granie, sięgnęła po gitarę akustyczną. Muzykę z płyty „As Much Truth As One Can Bear” opisuje jako „romantyczny rock z zardzewiałymi krawędziami”. Może i brzmi to nieco pretensjonalnie, ale to celne określenie. W porównaniu z dokonaniami Life Of Agony nowe utwory są kobiece, eleganckie i łatwo wpadają w ucho. Jednak – choć w większości zagrane akustycznie, miękko, czasem z towarzyszeniem elektronicznych bębnów – brzmią, jakby napisali je muzycy Guns’n’Roses („Alone”) lub Alice In Chains („Runaway Girl”).

Nowe życie – także muzyczne – Caputo rozpoczęła na własny rachunek, bez pośrednictwa fonograficznych koncernów. Płytę „As Much Truth…” wydała więc własnym sumptem z pomocą nowojorskiej oficyny The End Records. Aby obniżyć koszta, większość numerów nagrała w swoim własnym domu z towarzyszeniem najbliższych kumpli. Ale nie czuć tu chałupnictwa. Rola producenta przypadła Andy’emu Kravitzowi, który wcześniej bębnił m.in. u Billy’ego Joela i Midge’a Ure’a, lecz także pomagał nagrywać słynny krążek Cypress Hill „Black Sunday”.

Przez platformę Indiegogo Mina poprosiła internautów o wsparcie w wydaniu krążka. Dla najbardziej szczodrych przewidziała nagrody: od zwykłych płyt z autografem i albumów graficznych w sztywnej oprawie po wspólną kolację, nagranie dowolnie wskazanego coveru albo skomponowanie muzyki do tekstu napisanego przez fana. Bo pisanie muzyki przychodzi jej jak zawsze łatwo. Podobnie jak śpiew.

Caputo zawsze miał świetny głos, ale terapia hormonalna jeszcze dodała mu barwy. Można oczywiście narzekać, że nie brzmi tak przejmująco i charakterystycznie jak wokale Jimmy’ego Scotta czy Asafa Avidana, ale los oszczędził mu nowotworu gardła. Mimo to momentami (np. w „Jealous”) nie sposób określić, czy śpiewa mężczyzna, czy kobieta. Sheryl Crow i Alanis Morissette niech lepiej mają się baczności. Niespodziewanie pod bokiem wyrosła im poważna konkurentka.

Mina Caputo | As Much Truth As One Can Bear | The End Records | Recenzja: Hubert Musiał | Ocena: 4 / 6