Baniewicz od lat uważnie śledzi dokonania czołowych artystów sceny, telewizji i kina. Jako historyk teatru jest dociekliwa i błyskotliwa, w ocenach bieżących przedstawień uczciwa aż do bólu. Elżbiecie Baniewicz zawdzięczamy także unikatowe na naszym rynku monografie Kazimierza Kutza, Anny Dymnej czy Erwina Axera. Wspaniale wydana, wzbogacona o dziesiątki unikatowych fotografii monografia Janusza Gajosa nie jest kolejnym wywiadem rzeką z popularnym artystą. Baniewicz zastanawia się nad fenomenem aktora (wspaniały szkic „Po co się gra?”), skrupulatnie omawia wszystkie teatralne, filmowe i telewizyjne kreacje w dorobku artysty.
Sam Janusz Gajos jest oczywiście cały czas w centrum uwagi, pojawiają się także wykopiowania wywiadów przeprowadzanych w różnych okresach jego kariery, niemniej największym atutem książki Baniewicz jest dla mnie aktywna, przy tym pozbawiona minoderii czy pustosłowia obecność autorki. Elżbieta Baniewicz zwraca na przykład uwagę na wyjątkowy talent Gajosa do mimikry. To aktor, który przykuwa uwagę zawsze, nawet grając najbardziej pospolite typy albo występując w słabych filmach. Nie ma fizjonomii amanta i drania, a jednak potrafi zagrać jednego i drugiego. Zagrać, czyli siłą talentu przekonać wątpiących, że w tej profesji można udawać życiorysy równoległe, z lepszym lub gorszym rezultatem wcielać się w cudze biografie, ale można także – to właśnie przypadek Gajosa – stawać się portretowanymi. Przejmować nie tylko ich twarze, lecz także ból, marzenia, strach i nienawiść. Całą gamę sprzecznych uczuć.
Gajos osiągnął na tym polu mistrzostwo. Bez podpórki w osobie reżyserskiego guru, któremu byłby wierny, aktor w swojej w gruncie rzeczy samotniczej aktorskiej drodze niejeden raz udowodnił, że stać go na wszystko. Książka Elżbiety Baniewicz uświadomiła mi, że biografię Gajosa z perspektywy czasu można potraktować jako konsekwentną opowieść w stylu amerykańskim. Zgoła hollywoodzkim, z happy endem. Byłaby to rozgrywająca się w tak zwanych trudnych czasach historia o porażkach, które umacniają; albo o wielkich katastrofach, które po latach składają się na spełnienie. Janusz Gajos do szkoły teatralnej w Łodzi zdawał aż czterokrotnie, ale przecież w tym samym czasie pracował już w Teatrze Lalek w Będzinie, gdzie spotkał się z charyzmatyczną osobą Jana Dormana; rola Janka w serialu „Czterej pancerni i pies” Konrada Nałęckiego była dla Gajosa zawodowym przekleństwem, za które zapłacił kilkuletnią artystyczną banicją, ale równolegle, dzięki zwycięskiemu pokonaniu szufladki z napisem „Janek Kos”, możemy dzisiaj mówić, że wielki talent i tak się wybroni. Ten urodzony indywidualista i samotnik, inaczej niż na przykład Łomnicki, znakomicie odnajduje się w zespole. W wieloobsadowych przedstawieniach niemal zawsze wygrywa swoją odrębność, nie przeszkadzając jednak niepodległości rozwiązań kolegów. Zawsze gra fair.
Janusz Gajos | Elżbieta Baniewicz | Marginesy 2013 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6