Zawsze był chudym okularnikiem, nigdy nie umiał podrywać kobiet. Tak Stephen Merchant odkrył, że jedyny sposób na towarzyskie porażki to nauczyć się z siebie śmiać.

"Od najmłodszych lat miałem obsesję na punkcie komedii. W kółko oglądałem moich ulubionych komików i sitcomy, analizując to, jak wygląda warsztat u najlepszych. Wciąż się uczę, dużo się zastanawiam, poddaję ocenie to, co robię” – mówi Stephen Merchant. Jego mistrzami zawsze byli John Cleese i Woody Allen. Ten ostatni zachwycił go absolutną szczerością i tym, że potrafi opowiadać w komediach o sprawach całkiem poważnych: miłości, seksie, śmierci, kompleksach. Lubi mówić, że bezwstydnie kopiuje Allena, licząc, że jego angielski akcent zmyli publiczność. Merchant, ów karykaturalnie wysoki Brytyjczyk, który bez oporów żartuje, że wygląda jak kujon i nieudacznik, chętnie dziś udziela rad początkującym komikom. „Jeśli nie masz ochoty zmierzyć się z ciężką pracą, niskimi zarobkami, brutalnym odrzuceniem i wieczną frustracją, lepiej pozostań po prostu fanem komedii” – pisze na swojej stronie internetowej. „Najlepszy test dla ego to występ w stand- -upie w jakimś podrzędnym klubie. Rzucasz się wtedy widzom na pożarcie, narażając się na dotkliwe upokorzenia. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Ten sam żart jednego wieczoru może rozbawić publiczność do łez, a następnego wywołać zażenowanie, w najlepszym razie – obojętne wzruszenie ramion”.

Stacja HBO rozpoczyna właśnie emisję serialu „Witam panie”, będącego autorskim projektem Stephena Merchanta. Brytyjski komik otwarcie mówi w wywiadach, że w dużym stopniu gra w nim samego siebie. Bohater serialu Stephen to facet, który na polu miłosnych podbojów nieustannie ponosi sromotne porażki. Niezmordowanie szuka miłości, ale zgrywając Casanovę, zawsze wypada jak słoń w składzie porcelany, popełniając przerażające gafy. W wywiadach Merchant zapewnia, że właśnie taki jest w życiu prywatnym. Nie ma dziewczyny, bo w sytuacjach towarzyskich zawsze mówi coś niestosownego. „Moje grono groupies to zazwyczaj informatycy w średnim wieku” – mówił w ubiegłym roku w programie Grahama Nortona.

Trudno do końca w to uwierzyć. Słynna teoria głosi, że jeśli mężczyzna potrafi kobietę rozśmieszyć, nie może narzekać na brak powodzenia. W rozśmieszaniu Stephen jest mistrzem. W dodatku jest sławny i bogaty. Jako współtwórca kultowego serialu „Biuro” stał się idolem, a angielska seria komediowa doczekała się licznych kopii na całym świecie, w tym – wersji amerykańskiej, która odniosła niemały sukces. W młodości Stephen Merchant nie miał jednak łatwego życia. Był chudym jak tyczka okularnikiem, w dodatku wyróżniał się nadnaturalnym wzrostem (mierzy ponad dwa metry). W szkole był wiecznym obiektem kpin i docinków rówieśników. Zżerała go chorobliwa nieśmiałość. Na szczęście miał poczucie humoru. W pewnym momencie odkrył, że żartowanie z samego siebie to sposób, by przejąć kontrolę: wtedy ty decydujesz, kiedy będą się z ciebie śmiać. Rozpocząwszy karierę komika, długo pozostawał w cieniu swojego wieloletniego współpracownika Ricky’ego Gervaisa. Ten był jego absolutnym przeciwieństwem: pulchny, jowialny, gadatliwy. Panowie spotkali się po raz pierwszy w 1997 roku. Gervais zatrudnił Merchanta jako asystenta, ale wkrótce zaczęli razem prowadzić program w stacji radiowej Xfm. W 2001 stacja BBC wyemitowała pierwszy odcinek stworzonego przez duet komików serialu „Biuro”. Początkowo osiągnęli jeden z najniższych wyników oglądalności w historii brytyjskiej stacji. Ale wkrótce wszystko wywróciło się do góry nogami. Panowie szukali inspiracji dookoła siebie, namiętnie podsłuchiwali rozmowy w barach i komunikacji miejskiej, by przerabiać je na skecze. Merchant, który świeżo stał się gwiazdą telewizji amerykańskiej, zapewnia, że wciąż to robi. Mówi, że nie znosi wydawać pieniędzy i nigdy nie pozwoliłby, by ktoś zrobił za niego zakupy w supermarkecie. Sława nie powinna być celem komika, to po prostu efekt uboczny.

Witam panie | HBO | poniedziałek, godz. 23.30