Serial jest realistyczny pod wieloma względami i opowiada o ludziach próbujących stanąć na nogi, odnaleźć właściwy kurs w życiu, i nie moglibyśmy takiej historii opowiedzieć na przykład na Manhattanie, to zupełnie inna bajka. Nasi bohaterowie nie mieliby nawet odpowiednich środków, żeby tam zamieszkać. Artyści, pisarze emigrują z Manhattanu na Brooklyn, bo tam stać ich na porządne życie. To nie „Seks w wielkim mieście” dla młodszego pokolenia, jak zdarza się ludziom myśleć- mówi Alex Karpovsky, który gra Ray'a w serialu "Dziewczyny".

Jak mija ci urlop?

Świetnie! Zakończyliśmy zdjęcia do trzeciego sezonu we wrześniu, mamy półroczną przerwę, czyli przede mną jeszcze kilka miesięcy laby.

Ufam, że to zasłużony wypoczynek?

Pewnie! Szczególnie że tym razem pracowaliśmy nieco dłużej, bo na trzeci sezon składa się aż dwanaście odcinków – poprzednie miały po dziesięć – co, logicznie rozumując, wskazuje, że będzie działo się nieco więcej niż ostatnio.

Uchylisz rąbka tajemnicy, co wydarzy się w kolejnych odcinkach?

W drugiej serii udało się nam nakreślić motywację poszczególnych postaci, wiemy już, kto czego chce, z kim się kto przyjaźni, a kto kogo nie znosi, co kogo napędza, o czym myślą, czego chcą, czego się boją i o co się martwią. I w sezonie trzecim będziemy dalej iść tą drogą, ale momentami, przynajmniej według mnie, będzie zabawniej, a na pewno dziwaczniej. No i oczywiście postawiliśmy na jeszcze więcej seksu.

Poważnie?

Tak, tak, mój bohater będzie miał sporo szczęścia, ale pozostałym też trafi się niejedna okazja.

Czujesz się skrępowany co odważniejszymi scenami?

Ja nie, ale rozumiem, że część obsady mogła czuć się niezręcznie, choć po paru dublach jest się całkowicie wyluzowanym. To przecież moje ciało i już, żaden obciach. Pracując przy „Dziewczynach”, nie można myśleć inaczej, albo zrzucasz ciuchy, albo idziesz do domu. Zresztą seks – przynajmniej dla mnie – często jest niezręczny, nie zawsze robisz to przy świecach z modelką w jacuzzi, a tak najczęściej seks na ekranie wygląda. Ten prawdziwy jest przecież zupełnie inny. Nie chcemy rzecz jasna szokować dla samego szoku, nasi bohaterowie to żywe postaci, które można spotkać na ulicy, choć oczywiście operujemy karykaturą i przesadą. Nie skupiajmy się jednak tylko na tym aspekcie serialu, bo scenariusz jest zaskakujący i kilka wolt fabularnych naprawdę mnie poruszyło. Kompletnie się ich nie spodziewałem, czytając scenariusz po raz pierwszy, myślałem sobie niekiedy: „Co oni, do cholery, wyrabiają?”.

Czyli przed rozpoczęciem zdjęć nie znacie całego scenariusza?

Nie, odcinki są pisane niejako na bieżąco, przed pierwszym klapsem znałem chyba tylko jeden czy dwa pierwsze. Umożliwia nam to drobną improwizację, bo skoro serial powstaje w biegu, to mamy jako aktorzy szansę zaprowadzenia lekkich zmian, zaproponowania czegoś, co się spodoba i być może zostanie wprowadzone do scenariusza. Zapewne niektórym może wydać się to dziwne, ale cóż, każda stacja, każda ekipa pracuje inaczej. Na przykład mój kolega reżyserował serial w Anglii, sześć odcinków, i ponoć nakręcili całość jako film, a dopiero potem pociachali. I już pierwszego dnia zrealizowali scenę finałową. Tak jest taniej, bo kręci się wszystko, co potrzeba na danym planie, a dopiero potem przenosi na inny. Mimo wszystko – porąbane.

Mieszasz czasami przy scenariuszu?

Nie, staram się nie ingerować w dialogi, po prostu uczę się ich i wypowiadam swoje kwestie przed kamerą, choć zdarza nam się dyskutować o ekspresji czy zachowaniu Raya w danej sytuacji, kiedy uważam, że powinien zrobić coś inaczej. Oczywiście nie dostajemy tylko jednej właściwej opcji, mamy alternatywy, wybór.

Nauczyłeś się lubić swojego bohatera?

Nie jestem pewien. Może rozumiem go nieco bardziej, może faktycznie się do siebie zbliżyliśmy, ale czy lubię gościa? Sam nie wiem. Ray w trzecim sezonie zbiera się do kupy, jest trochę bardziej poukładany, a przynajmniej próbuje coś z życiem zrobić. Nie tylko gada, ale też działa, prze naprzód. I to mi się podoba. Facet ma trzydzieści parę lat, musi się ogarnąć, prawda? Lecz nie jest oczywiście różowo i łatwo miał nie będzie.

Szczególnie że jest otoczony kobietami.

Nie ma bardziej skomplikowanej i niemożliwej do zrozumienia dla faceta rzeczy niż umysł kobiety. Dlatego też serial ogląda nie tylko żeńska publika, ale i mężczyźni. Dobrze jest mieć jednak kobietę za szefa, bo pozwala mi to zapoznać się z mechanizmem funkcjonowania płci przeciwnej. Lena Dunham – która robi przy serialu dosłownie wszystko, reżyseruje, pisze, gra, jest koproducentką – to niesamowicie pozytywna osoba i urodzona przywódczyni. Trzyma sztandar, a my maszerujemy za nią. Ten serial jest projekcją jej doświadczeń i jej osobowości. To ona tworzy atmosferę na planie, nie tylko dla nas, aktorów, ale i dla reszty ekipy. Stara się, żebyśmy nie czuli się przed kamerami jak w niewolniczej pracy przez dwanaście godzin na dobę. I po zakończeniu zdjęć było mi trochę smutno, bo nie zobaczę tych ludzi jeszcze przez jakiś czas.

Powiedziałbyś więc, że mówicie w „Dziewczynach” prawdę o życiu?

Jak najbardziej. To wszystko nie jest do końca wyssane z palca, ale głęboko zakorzenione w prawdziwych doświadczeniach i portretuje pułapki czyhające na dziewczyny w Nowym Jorku. Brzmi to nieco złowieszczo, ale co poradzić. Jeśli serial byłby sztuczny, sfabrykowany, nie obchodziłoby cię to, co dzieje się z bohaterkami. Myślę, że dwudziestoparolatkowie mieszkający na Brooklynie mogą bez problemu przejrzeć się w ekranie jak w lustrze. Serial jest realistyczny pod wieloma względami i opowiada o ludziach próbujących stanąć na nogi, odnaleźć właściwy kurs w życiu, i nie moglibyśmy takiej historii opowiedzieć na przykład na Manhattanie, to zupełnie inna bajka. Nasi bohaterowie nie mieliby nawet odpowiednich środków, żeby tam zamieszkać. Artyści, pisarze emigrują z Manhattanu na Brooklyn, bo tam stać ich na porządne życie. To nie „Seks w wielkim mieście” dla młodszego pokolenia, jak zdarza się ludziom myśleć. Tamten serial traktował o kobietach po czterdziestce i to jest zasadnicza różnica, gdyż bohaterki miały jako tako poukładane życie.